Kategoria: Rocznik 2014

Trzypokoleniowa tradycja

Rozmowa z Panią Marią Powalisz-Bardońską oraz Panem Jakubem Bardońskim

Aleksandra Ratajczak

W 1936 roku, artysta plastyk, absolwent Szkoły Sztuk Zdobniczych – Stanisław Powalisz założył w Poznaniu prywatną pracownię witraży. W czasie swojej działalności twórczej, wykonał witraże dla ponad kilkudziesięciu kościołów. Po jego śmierci, w 1968 roku, pracownię przejęła jego córka, Maria Powalisz – Bardońska, absolwentka PWSP w Poznaniu i Historii Sztuki na poznańskim UAM. Przez ponad 40 lat pracy, stworzyła witraże dla ponad 100 kościołów. Warto wspomnieć, że sam Kardynał Stefan Wyszyński w 1978 roku, zlecił Pani Marii zaprojektowanie i wykonanie dla katedry w Gnieźnie kompleksu witraży przedstawiających życie św. Wojciecha. Od 1991 roku Pracownią Witraży Powalisz kieruje wnuk Stanisława Powalisza – Mistrz Rzemiosła Artystycznego Jakub Bardoński, który wraz z żoną współtworzy obecne projekty. Pan Jakub i jego mama Maria zgodzili się na rozmowę ze mną, dotyczącą twórczości ich rodziny.

Pracownia została założona w 1936 roku, wkrótce przypada 80 – lecie, czy planują Państwo w jakiś szczególny sposób uczcić tą datę?

J.B: Pomyślimy, jeszcze mamy trochę czasu, dwa lata, właściwie jakieś 18 miesięcy, więc trzeba się zastanowić. Trzeba przyjąć konkretny miesiąc, bo data, kiedy został otwarty warsztat jest względna. Na pewno jakoś to uczcimy lecz na chwilę obecną jeszcze nie ma dokładnych planów.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-3
Kącik historii Pracowni Witraży Powalisz

Przez te 80 lat co Państwo uważają za największy sukces pracowni?

P-B: Trudno powiedzieć. Był okres kiedy ojciec miał bardzo duże osiągnięcia w swoim życiu chociaż wojna mu je w pewnym momencie przerwała, po wojnie też dużo   pracował. Później ja robiłam witraże a teraz syn stara się kontynuować tradycję, więc każdy ma swoje zasługi. Każdy ma osobne wzloty, którymi się zapisał.

JB: Dużym osiągnięciem było na pewno wykonanie witraży w Archikatedrze w Gnieźnie, gdzie mama wykonała witraże z życia św. Wojciecha. Była to duża, poważna realizacja.

M.P-B: Dla mnie rzeczywiście to było największym osiągnięciem.

JB: Takim kolejnym ważnym projektem, ważną realizacją był np. witraż w Katedrze w Pelplinie.

M.P-B: tak, zgadza się, olbrzymia realizacja, bardzo duży witraż, ma 56 metrów kwadratowych, bez rozety.

A jak wyglądała praca w Archikatedrze w Gnieźnie, która trwała blisko 16 lat?

M.P-B: Witraże wykonałam przede wszystkim w oknach u góry i w kaplicach, ale nie we wszystkich, w niektórych były dawne witraże, które należało zostawić. Ja zrealizowałam swoje projekty w trzech kaplicach za Prezbiterium i w kaplicy Najświętszego Sakramentu.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-4
Witraż z NMP z Jezusem z Pracowni Witraży Powalisz

Czy kardynał Stefan Wyszyński osobiście zlecił Pani wykonanie witraży w Gnieźnie? To bardzo ogromna nobilitacja.

M.P-B: Tak, osobiście. Zdecydowanie, to wyróżnienie, ale to cała przyjemność po mojej stronie znać takiego wspaniałego człowieka.

Jakoś szczególnie Pani Go zapamiętała?

M.P-B: Jak mogłam go nie zapamiętać? Pamiętam, że byłam zdziwiona kiedy po prostu traktował mnie jako specjalnego gościa – zawsze z pełnym szacunkiem, miał bardzo duży szacunek dla kobiet. Nie robił tego na pokaz, ale to było jego wewnętrzną potrzebą. Miał też nieprawdopodobną osobowość, taką wnikliwą, obserwacyjną.

A czy robił jakieś uwagi do projektów czy zostawił Pani wolną rękę?

M.P-B: Nie, nie robił uwag, zostawił mi tylko wytyczne a realizacja należała do mnie. Dopóki był zdrowy, to odprowadzał mnie aż do samochodu i zawsze mnie błogosławił mówiąc: „Niech Pani uważa na drogę do Poznania, bo jest niebezpieczna i pojedzie Pani sama”. Tak wiele troski było. I zawsze dostawałam mały prezencik dla moich synów, w postaci słodyczy.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-5
Sala witrażowa w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze zaprojektowana i wykonana w 1981 r. w Pracowni Witraży Powalisz

Sama pracowała Pani nad witrażami w Gnieźnie, czy ktoś Pani pomagał?

M.P-B: Nad projektami i kartonami w skali 1:1, absolutnie od A do Z pracowałam sama. A przy wykonawstwie pomagali mi pracownicy z naszego warsztatu.

Dawniej w pracowni było więcej współpracowników czy zawsze były to osoby z rodziny związane z pracownią?

M.P-B: Kiedyś było dosyć wielu współpracowników, lecz z czasem to uległo zmianie. Na chwilę obecną na rynku jest za dużo witrażystów. Kiedyś nie było ich tak wielu bo nie było dużo zamówień. W czasach PRL-u nie budowano wielu kościołów, natomiast teraz to uległo zmianie. Powstaje wiele nowych kościołów więc i konkurencja jest ogromna.

J.B: Ale trzeba wspomnieć, że to nie tylko kościoły, jest też dużo zamówień do obiektów publicznych.

A czy osoby prywatne też zamawiają witraże? Np. do domu?

M.P-B: Zdarzają się takie zamówienia, teraz jest ich mniej bo przestały być modne witraże w domu, ludzie przez okno chcą widzieć naturę.

J.B: Też są klienci, którzy zamawiają do domów, ale to już kompleksowo otrzymują z zamówionym oknem. Zazwyczaj jakiś prosty witraż, przeszklenie proste witrażowe bez większych komplikacji.

A renowacje? Czy jest ich dużo?

J.B: Renowacje witraży są, wystarczy że Stanisław Powalisz, czyli mój dziadek, wykonał wiraże np. w 1936 roku, to one praktycznie nadają się do renowacji. Sam wykonywałem renowację witraży mojej mamy, wykonanych w 1967-1968 roku lub tych z 1962 r. Renowacja polega głównie na wymianie profilu ołowianego lub zachowaniu starego, gdyż wartość witraża jest wtedy większa lub podmienieniu jakiś poszczególnych szybek, które zostały uszkodzone. Trzeba je domalować lub wymienić na nowe.

Co wpłynęło na to, że Pani tak jak ojciec postanowiła zająć się robieniem witraży?

M.P-B: Mój ojciec upatrzył sobie mnie na następcę, ponieważ dużo rysowałam i lubiłam rysować, więc postanowił mnie przyuczyć.

A Pan? Mama zaraziła pasją, że postanowił Pan kontynuować rodzinną tradycję?

J.B: Bardzo podobało mi się to, co mama robiła, więc też postanowiłem się tym zająć. To było bardzo ciekawe, w końcu tak jak mama zawsze mówiła, że wzrastała miedzy szkłem, między szkłem się urodziła, tak ja przychodząc do warsztatu, też nieustannie stykałem się z szybkami, różnymi projektami, pracami. Tworzenie witraży jest bardzo ciekawe, zawsze człowiek zobaczy coś nowego, przemieści się, spotka nowych ludzi, zwiedzi coś przy okazji, to też ma swoje dobre strony. Można swoją pracę później podziwiać w różnych miejscach nie tylko w Polsce ale i za granicą. Takie zamówienia też się zdarzają, np. w Austrii, w Norwegii cały kościół za kołem podbiegunowym, w Anglii, we Włoszech.

M.P-B: Kilka witraży pojechało też do Jana Pawła II, Matka Boska Częstochowska, św. Wojciech i św. Stanisław, taki ołtarzyk. Jako prezent przesłany przez diecezję Gnieźnieńską.

Na czym polega przyznanie tytułu Mistrza Rzemiosła Artystycznego?

M.P-B: Przede wszystkim należało zebrać całokształt wykonanych prac, lecz w tej chwili już takiego tytułu się nie przyznaje, właściwie on już nie istnieje. Ten kto go otrzymał kiedyś może poczuć się wyróżniony. Wtedy trzeba było brać udział w wystawach które były organizowane w całej Polsce w różnych miastach, tam trzeba było uzyskać jakieś wyróżnienie lub medal. Więc nie liczył się tylko udział ale należało też zaznaczyć swoją obecność. W momencie gdy było sporo tych osiągnięć, to komisja Rzemiosł Artystycznych, wysyłała wniosek do Ministra Kultury i Sztuki o przyznanie tego tytułu.

J.B: Tytuł ten podwyższa wartość danego warsztatu, mając taki tytuł zawsze pokazuje się, że było się docenionym przez Ministerstwo Kultury i Sztuki.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-6
Nagroda dla Pani Marii Powalisz-Bardońskiej za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury chrześcijańskiej przyznana przez Arcybiskupa Stefana Gądeckiego

Czy w chwili obecnej jest dużo zleceń dla witrażystów? Czy są okresy że nie ma pracy?

J.B: Trzeba się starać, dzisiaj zamówienia same nie przychodzą trzeba poszukiwać pracy, reklamować się. Zazwyczaj otrzymuje się do wykonania renowacje lub inne zlecenia i w ten sposób zachowuje się płynność. Ale zawsze mówię, że gdyby było więcej zamówień, to nie byłoby źle. Więc trzeba się starać. W tej chwili witrażami zajmuję się wspólnie z żoną, razem działamy, nie mamy więcej współpracowników, gdyż skurczyliśmy się do minimum potrzeb.

A czy widzi Pan w przyszłości kogoś na swoje miejsce? Czy będzie czwarte pokolenie w Pracowni Powalisz?

J.B: Trudno powiedzieć, syn na razie się uczy i zobaczymy co będzie. Najpierw niech się wyuczy a później może coś mu się zmieni z biegiem czasu. To jest trudne zajęcie, o pracę trzeba się ciągle starać, trzeba jeździć, rozmawiać klientem, spotkać się, zareklamować. Zupełnie w 8 godzinnych normach pracy nie da się zmieścić, bo należy poświęcić znacznie więcej czasu. Jak się kocha swoją pracę, to naturalne że trzeba się przyłożyć. Wiele razy też widziałem kiedy mama spędzała wiele czasu do późnych godzin nocnych żeby wykonać i dokończyć projekty.

W tej chwili mama robi archiwizację projektów, przychodzi codziennie i opisuje wszystko.

The National Wallace Monument

Tłumaczenie i redakcja – Anna Winiarska

BOHATER

Ponad 700 lat temu naród angielski podbił terytorium Szkocji. Królem został wówczas Edward I Długonogi zwany „Młotem na Szkotów”. Rządził krwawo, brutalnie i nie uznawał litości. Zrozpaczona okupowana i uciemiężona ludność poszukiwała zatem swojego wybawcy – takiego, który wyzwałby do walki okrutnego króla i położyłby kres jego panowaniu. Potrzebny był ktoś, kto wywalczyłby dla państwa wolność i przywrócił mu dobre imię.
Żołnierze obu państw starli się ze sobą podczas Bitwy pod Stirling w 1297 roku. Armię szkocką poprowadził do zwycięstwa człowiek, którego imię brzmiało William Wallace.

Sir William Wallace – wzorowy wódz i patriota. Pragnął pokoju i wolności, które zjednoczyłyby rody szlacheckie, przyczyniły się do wzrostu zaufania pomiędzy Barwy-szkla-2014-The-Nationalobywatelami, a także zesłały strach na agresorów i wrogów państwa. Za życia stał się bohaterem narodowym, natomiast po śmierci otrzymał miano patrona Szkocji.

MONUMENT

Monument powstał ku upamiętnieniu bohatera. Wybudowano go na wzgórzu Abbey Craig niedaleko miasta Stirling. Po dziś dzień stoi w tym samym miejscu, przypominając Szkotom o chwale, jaka spłynęła na ich państwo dzięki historycznemu zwycięstwu. Tutaj naprawdę można poczuć historię. Przez ponad 140 lat ten znany obecnie na całym świecie obiekt pełnił rolę atrakcji dla odwiedzających. Przyciągał ich do siebie dzięki licznym wystawom, pokazom i przekazywał kolejnym pokoleniom wiedzę na temat historii Szkocji.

WITRAŻE

Architekci i konstruktorzy, którzy zaprojektowali i wybudowali wieżę, użyli do jej przyozdobienia sporej liczby okien witrażowych zgodnie obowiązującymi w epoce wiktoriańskiej trendami. Jedenaście wspaniałych witraży zainstalowano w 1885 roku. Ich wykonania podjął się zakład produkcyjny James Ballantine & Son, który rozpoczął swoją działalność w początkach epoki. James Ballantine zmarł w 1877 roku. Prace nad monumentem to dzieło Alexandra, jego syna. OdBarwy-szkla-2014-The-National-2 momentu ich zakończenia minęło prawie 130 lat. Firma zajmowała się podobnymi zleceniami już wcześniej. Wykonała m.in. okna herbowe w Scott Monument oraz Dunfermline Abbey w 1882 roku.

Na parterze turyści mogą podziwiać insygnia władzy królewskiej (tzw. „Honory Szkocji/Klejnoty Koronacyjne” – dop.tł.) odnalezione przez sir Waltera Scotta na Zamku w Edynburgu w 1818 roku. Pozostawały ukryte w skrzyni przez ponad sto lat. Przedstawiają Jednorożca, Szalejącego Lwa oraz flagę narodową z krzyżem świętego Andrzeja.

Na witrażach zdobiących ściany pierwszego piętra, gdzie zwiedzającym opowiada się historię życia sir Williama Wallace’a, ukazano jego postać, brytyjski i szkocki oręż oraz gród Stirling. Najbardziej podziwiane i uwielbiane przez rzesze turystów są cztery okna znajdujące się na drugim piętrze. Zapierają dech w piersiach nie tylko ze względu na swoje potężne rozmiary, lecz również piękno wyrazistych barw (im bardziej słoneczny dzień, tym bardziej intensywne). Przedstawiają postacie sir Williama Wallace’a, Roberta I Bruce’a – króla Szkocji oraz dwóch wojowników z czasów średniowiecza – łucznika i kopijnika – wszystkich w pełnym uzbrojeniu i gotowych do walki.

RENOWACJA

Proces renowacji okien witrażowych został przeprowadzony przez konserwatorów – Lindę Cannon i Raba MacInnesa. Rozpoczął się 5 listopada 2012 roku. Okna zostały wtedy usunięte, rozmontowane, wyczyszczone, a później, gdy również ich konserwacja dobiegła końca, zainstalowane na nowo w lutym 2013 roku. Linda i Rab są absolwentami Akademii Sztuk Pięknych w Glasgow oraz uznanymi konserwatorami z Instytutu Konserwacji (www.cannon-macinnes.co.uk.)

SALA SŁAW

Na witrażu postać sir Williama Wallace’a została odziana w zbroję przeznaczoną do użytku ceremonialnego. Widać tutaj kolorową tunikę i ozdobiony licznymi ornamentami hełm. Podobnie jak reszta postaci z sali sław – widocznych na pozostałych trzech witrażach – trzyma on w ręku broń. W jego przypadku jest to oczywiście legendarny miecz, z którym kojarzył się będzie po wsze czasy.

Barwy-szkla-2013-O-liniach-ciecia-10

Od nanotechniki do nanonauki

Chemical Heritage Foundation

Tłumaczenie i redakcja – Anna Winiarska

Słowo nanotechnologia zyskało popularność w latach 70. i 80., jednak zjawisko samo w sobie nie było obce człowiekowi od wieków. Zanim powyższe określenie zostało sformułowane, naukowcy przez lata wykorzystywali właściwości obiektów o rozmiarach nanometrycznych. Pierwsze wzmianki o nich pojawiły się na Barwy-szkla-2014-Od-nanotechnikiprzełomie XVI i XVII wieku.

Średniowieczni rzemieślnicy, prowadząc eksperymenty alchemiczne polegające na dodawaniu chlorku złota (III) do stopionego szkła, odkryli, że w rezultacie barwi się na czerwono, a dodanie azotanu srebra powoduje powstanie żółtego odcienia.

Ta technika zyskała popularność między XVI a XVIII stuleciem. Na świecie powstało wtedy wiele spektakularnych okien witrażowych. W ostatnim czasie naukowcy prowadzili badania odnośnie sposobu ich wykonania i odkryli, że stworzenie ich było możliwe właśnie dzięki wykorzystaniu nanotechnologii. Analiza szkła witrażowego wykazała, że złote i srebrne nanocząsteczki, reagując niczym kropki kwantowe, odbijały czerwone i żółte światło.

Pomiędzy XII a XVIII stuleciem również bliskowschodni kowale nieświadomie korzystali z nanotechnologii. Używając importowanych z Indii sztabek ze stali damasceńskiej, wyrabiali z nich miecze ostrzejsze i bardziej wytrzymałe niż te, których używali europejscy Krzyżowcy. Dokładny przebieg procesu tworzenia tej wysoko cenionej broni pozostawał ścisłą tajemnicą przekazywaną jedynie uczniom przez nauczycieli rzemiosła. Naukowcy i historycy sformułowali hipotezę, wedle której, gdy w Indiach wyczerpały się zasoby rud stali, przeniesienie produkcji w inne miejsce doprowadziło do tego, że sztabki zostały pozbawione pewnych właściwości koniecznych do kontynuowania produkcji. W 2006 roku naukowcy wyspecjalizowani w dziedzinie badań materiałowych, używając mikroskopów o wysokiej rozdzielczości, odnaleźli ślady wykorzystania nanorurek węglowych (zbudowanych ze zwiniętego grafenu i zlepionych dzięki oddziaływaniom Van der Waalsa – dop. tł.) i nanodrutów do produkcji mieczy ze stali damasceńskiej. Założyli, że to właśnie hermetyzowane przez węglowe nanorurki były źródłem legendarnej ostrości i trwałości mieczy.

Pod koniec XIX i na początku XX wieku rozpoczęto używanie czarnego węgla wliczonego później do nanomateriałów. Naukowcy odkryli, że byłby on w stanie umocnić gumę i zwiększyć jej wytrzymałość, rozciągliwość oraz odporność na otarcia i obicia. Dodawano go również w celu zwiększenia twardości wulkanizowanej gumy naturalnej. Fabryki szybko wykorzystały to udoskonalenia produkcji opon. W 1910 roku BFGoodrich rozpoczęło dodawanie czarnego węgla, aby przedłużyć okres użytkowania ich produktów. Po dziś dzień używamy go w tym celu. Ostatnimi czasy naukowcy odkryli, że właściwości wzmocnionego czarnym węglem materiału mogą zostać wykorzystane, aby wywołać reakcję pomiędzy gumą i gronami nanocząstek węgla.

W 1773 roku Benjamin Franklin napisał list do angielskiego fizyka i chemika Williama Brownrigga, dzieląc się w nim swoimi spostrzeżeniami odnośnie zachowania się oleju na wodzie. Opisał podróż nad   morze, w trakcie której dokonał takiej obserwacji: woda z tłuszczem wyrzucona za burtę przez kucharzy pokładowych uspokoiła wzburzoną przypowierzchniową warstwę wody (kilwater) statku. Franklin zrozumiał, że żeglarzom to zjawisko nie jest obce, ale żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, w jaki sposób zachodzi. Po przybyciu do Londynu, nadal będąc zaintrygowanym tym dziwnym zjawiskiem, przeprowadził pewnego wietrznego dnia eksperyment w stawie w parku Clapham Common. Wlał łyżeczkę oleju do wody tam, gdzie zaobserwował powstawanie fal. Wiatr sprzyjał rozprzestrzenianiu się tłuszczu po całej powierzchni. Po chwili więcej niż jeden akr wzburzonej wody szybko się uspokoił. Nawet większe liście i gałęzie znajdujące się na powierzchni jeziora zostały zepchnięte na bok.

Podobne zjawisko zostało przed wiekami zaobserwowane przez Pliniusza Starszego, jednak to Benjamin Franklin był pierwszym, który ów fenomen opisał z uwzględnieniem reguł rządzących światem nauki. W swoim liście do Brownrigga zawarł przypuszczenie, że cząsteczki wody i oleju odpychają się wzajemnie. Siła oddziaływań była tak duża, że olej został odepchnięty od wody i utworzył na jej powierzchni niemal niedostrzegalną tłustą warstwę.

Tekst oryginalny: http://www.chemheritage.org/discover/media/magazine/articles/26-2-from-nanotech-to-nanoscience.aspx

Detektyw z Chicago, czyli Raymond Johnson o witrażach, które są częścią Światowej Kolumbijskiej Wystawy w Navy Pier.

©Raymond JohnsonBarwy-szkla-2014-Detektyw-z-Chicago

Raymond Johnson jest byłym detektywem, historykiem oraz genealogiem pochodzącym z Chicago w stanie Illinois. Ukończył tam studia wyższe. Ma za sobą ponad 25 lat doświadczenia zawodowego. Przez jakiś czas wykładał na uczelni prawo karne. Studentów uczył również historii i prowadził zajęcia z folkloru. Jego pasją od lat jest historia Chicago. Wydał na razie dwie książki: Chicago’s Haunt Detective oraz Chicago History – The Stranger Side. Sprawa Wystawy Światowej z 1893 roku wciąż pozostaje w kręgu jego zainteresowań.

Przedstawiamy Państwu jeden z jego artykułów.

Zawsze szukam wszelkich pozostałości po Wystawie Światowej z 1893 roku. W zeszłym miesiącu mieliśmy z małżonką okazję uczestniczyć w Chicago Flower and Garden Show w Navy Pier. O nadchodzącym wydarzeniu poinformowała mnie jedna z fanek mojej strony na facebooku. Wspomniała mi, że pojawił się tu witraż z interesującej mnie ekspozycji. Miała na myśli Menażerię Lili (Lili’s Menagerie), zaledwie jeden ze stu pięćdziesięciu wystawionych w muzeum znajdującym się na niskopoziomowych pomieszczeniach pirsu. Muzeum samo w sobie jest jednym z największych i najbardziej niedocenionych skarbów Chicago. Nawet zdziwiło mnie, że wstęp do niego był darmowy.

Menażeria Lili (Lili’s Menagerie) została zaprojektowana i wykonana przez firmę Beiler of Heideberd oraz wystawiona w niemieckim sektorze Budynku Sztuk   Plastycznych (obecnie: Muzeum Techniki i Przemysłu). Później przeniesiono ją do prywatnej rezydencji, a następnie w 1960 roku do Germania Club w Chicago.

Królową Elfów (Queen of the Elves) zaprojektowała pani Marie Herndl (1859-1912), artystka z Niemiec, wygrywając brązowy medal na wystawie w Manufactures and Liberal Arts Building. Po jej śmierci dzieło przekazano Teatrowi Milwaukee, który sprzedał je w 1967 roku. Następnie ofiarowano je Społeczności Historycznej Chicago. Na wystawę w Muzeum Smith zostało ono wypożyczone.

Projekt i namalowanie ostatniego witrażu wraz z podpisem to dzieło trzech artystek: Elizabeth Parsons, Edith Blake Brown oraz Ethel Isadore Brown. Wyprodukowano go w fabryce Ford and Brooks w Bostonie w Massachusetts. Był to środkowy fragment kompleksu trzech okien z Massachusetts umieszczonych na wystawie z tyłu estrady na końcu pomieszczenia spotkań w Woman’s Building.

Postać po prawej stronie reprezentuje Statuę Massachusetts jako matkę wychowującą dziewczynkę widoczną na lewo, która zaś przedstawia przyszłą kobietę wolności, postępu i światła. Witraż jest przykładem sztuki z czasów narodzin amerykańskiego feminizmu i pokazuje, jakie wartości kobiety chciały przekazać podówczas swojemu krajowi oraz całemu światu.

Wystawa Kolumbijska znana również pod nazwą White City od początku była na samym szczycie mojej listy ulubionych imprez historycznych w Chicago. Biorąc się za pisanie serii artykułów z cyklu Chicago Now, zdecydowałem założyć organizację non-profit zrzeszającą jej fanów (Friends of The White City), której zadaniem będzie edukacja młodego pokolenia na temat historycznego znaczenia targów oraz zbieranie pieniędzy potrzebnych do konserwacji zabytków. Organizacja znajduje się dopiero w początkowym stadium rozwoju i dopóki jej strona internetowa pozostaje w budowie, mogą Państwo dołączyć do mojej grupy na Facebooku Friends of The White City, aby być na bieżąco z postępami prac.

Tekst oryginalny:
http://www.chicagonow.com/chicago-strange-haunted-history/2013/04/stained-glass-windows-from-the-worlds-columbian-exposition-at-navy-pier/

Od programisty do artysty

@Robert Oddy
http://www.robertoddy.com/
FB: RobertOddyStainedGlass

Robert Oddy pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Studia ukończył na Uniwersytecie w Durham w Anglii. Tam otrzymał tytuł inżyniera matematyki. Tytuł magistra w dziedzinie informatyki zdobył na Uniwersytecie w Durham, a doktorat w dziedzinie pozyskiwania informacji na Uniwersytecie w Newcastle-upon-Tyne w Anglii. Swoją karierę zawodową rozpoczął jako nauczyciel na wyższej uczelni oraz naukowiec. Zaczął nauczać studentów oraz przyczynił się do opublikowania kilku dzieł naukowych w dziedzinie pozyskiwania informacji. W 1963 roku zaczął pracować jako programista. Na Uniwersytecie w Syracuse (w stanie Nowy Jork) otrzymał stopień profesora zwyczajnego. Miało to miejsce w maju 1997 roku. Resztę życia poświęcił wyłącznie sztuce witrażu.

„Potencjał, jaki niesie ze sobą sztuka witrażu i jakim jest środkiem wyrażania siebie, zacząłem odkrywać w dwa lata po przeprowadzce do Syracuse w stanie Nowy Jork w roku 1981. Co ciekawe, doświadczenia jakie pozyskałem jako informatyk oraz witrażysta nie są całkowicie ze sobą niepowiązane. Programowałem po to, aby móc uczynić porozumiewanie się z ludźmi jak najłatwiejszym. Za moich czasów informatyka była jednak zupełnie czymś innym, niż to, czym jest dziś. Narzędzia, jakimi my się posługiwaliśmy były dużo prostsze w obsłudze. Przyjemnością samą w sobie było zobaczyć, że po wprowadzeniu skomplikowanych danych program zachowuje się tak, jak mu kazaliśmy. Takich samych dreszczy emocji doznawałem widząc upragniony efekt wizualny wyłaniający się ze zbioru skrupulatnie dobranych i pociętych kawałeczków szkła. Jeśli praca została dobrze wykonana, to zamiast poszczególnych rozsypanych elementów oglądający widzi jedną spójną całość”.

„Witraże zacząłem robić dorywczo w roku 1983, posługując się techniką Tiffany’ego. Byłem samoukiem, toteż od początku nie bałem się wprowadzania innowacji. Byłem innowatorem nie tylko podczas projektowania, ale również w trakcie samego procesu twórczego. Pod koniec roku 1984 ukończyłem mój pierwszy projekt o wdzięcznej nazwie „Bamboo”. Pomimo że udało mi się wykonać ze szkła witrażowego kilka innych obiektów, większość mojego czasu poświęcam tworzeniu okien. Ten proces przypomina malarstwo. Człowiek odkrywa na nowo formę, kolor i światło. Ostatnimi czasy próbuję dodawać do moich prac elementy wykonane z drewna oraz brązu. Większość moich dzieł została zakupiona przez prywatne posesje. Odkrywałem i wykorzystywałem różnorodne style i techniki, aby sprostać oczekiwaniom moich klientów. Częścią moich witrażowych doświadczeń podzieliłem się, publikując serię artykułów w kwartalniku „Glass Patterns” oraz w innych magazynach np. „Glass Craftsman and Glass Art”. Niekiedy uczestniczyłem również w weekendowych warsztatach”.

Barwy-szkla-2013-Pamieci-Jana-Pawla-II-2

Barwy-szkla-2011-Spirowitraze

Witraże kościoła parafialnego p.w. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Tarnopolu

Jurij Smirnow

Neogotycki kościół p.w. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Tarnopolu został wzniesiony w latach 1903-1908 według projektu architekta Teodora Teofila Talowskiego. W Tarnopolu realizowano jeden z czterech projektów konkursowych na kościół św. Elżbiety we Lwowie. Stylowo i w wielu elementach konstrukcji kościół tarnopolski był bliźniaczym odzwierciedleniem lwowskiego.

Barwy-szkla-2014-Witraze-kosciola-w-Tarnopolu
Kościół p.w. Św. Elżbiety we Lwowie

Historyk sztuki Marcin Biernat z Krakowa uważa, że budowa tego kościoła była „obok kościoła św. Elżbiety we Lwowie najbardziej monumentalnym przedsięwzięciem w dziedzinie sztuki sakralnej w Galicji na początku wieku XX”. Kościół w Tarnopolu był wysoko ceniony przez współczesnych historyków sztuki i szeroką publiczność, a także przez prasę katolicką. Niektórzy autorzy stawiali i nadal stawią go nawet wyżej od powszechnie podziwianej świątyni lwowskiej. Prawdopodobnie projekt dla Tarnopola został wybrany jeszcze w trakcie konkursu lwowskiego, zaś wyboru dokonał ówczesny proboszcz i dziekan tarnopolski ks. Bolesław Twardowski, w latach 1924-1944 arcybiskup lwowski. On również w ścisłych terminach zdecydowanie przeprowadził budownictwo, wyposażenie i ozdobienie nowej świątyni. Już pięć lat później, 11 października 1908 roku kościół został uroczyście poświęcony przez arcybiskupa Józefa Bilczewskiego. Ksiądz B. Twardowski budowę i wyposażenie kościoła tarnopolskiego uważał za jedno ze swoich zadań priorytetowych. Istniała również swoista konkurencja z budową kościoła św. Elżbiety we Lwowie. Dysponując skromniejszymi możliwościami finansowymi, ks. Twardowskiemu udało się jednak wyprzedzić lwowian w ozdobieniu i wyposażeniu kościoła tarnopolskiego. Dotyczy to również witraży. Już w 1904 r. odnotowano pierwsze kontakty z zakładem witraży S.G. Żeleńskiego w Krakowie.

W neogotyckiej świątyni tarnopolskiej, zbudowanej na rzucie krzyża łacińskiego z trójnawowym korpusem, wydłużonym prezbiterium i okazałym transeptem, wielkie okna odgrywały nie tylko ważną rolę. Ozdobienie ich zespołem witraży było zadaniem imponującym, ale też odpowiedzialnym i drogim. Witraże miały dodać barwności malowniczej sylwetce zewnętrznej, bogactwo kolorów i półcieni w ozdobieniu wewnętrznym. Zespół okien świątyni tarnopolskiej składał się z okien nawy, transeptu, prezbiterium i potężnej, prawie osiemdziesięciometrowej wieży przybudowanej przy południowo-zachodnim narożniku nawy. Asymetryczną kompozycję fasady głównej „…w całości wypełniała triada wielkich okien, z których środkowe wcina się w pole szczytu”. (M. Biernat). Wysmukła wieża złożona była z sześciu kondygnacji, w których asymetrycznie rozmieszczono siedem wielkich i kilka mniejszych okien. Z każdej strony nawę zdobiły po trzy wysokie prostokątne, zamknięte półkoliście okna, wzbogacone maswerkami w części górnej. Pod nimi znajdowały się niewielkie okna koliste. Podziw budziły dwa ogromne malownicze okna elewacji czołowych ramion transeptu, każde zwieńczone wielką kolistą rozetą. Nad skrzyżowaniem nawy głównej i transeptu zbudowano wielką kopułę, zwieńczoną ośmioboczną latarnią ze smukłym hełmem i iglicą. W kopule przepruto cztery wielkie łukowo zamknięte okna. W prezbiterium znajdowały się sześć wysokich prostokątnych okien zamkniętych półkoliście, z maswerkami i trzy mniejsze koliste. Jedno z okien kolistych znajdowało się nad ołtarzem głównym, a dwa inne przy przejściu do prezbiterium z korpusu świątyni.

Barwy-szkla-2014-Witraze-kosciola-w-Tarnopolu-2
Kościół w Tarnopolu

Sylweta kościoła wyglądała niezwykle ażurowo dzięki licznym przybudówkom i licznym mniejszym i większym oknom w kaplicach.

Jeszcze przed I wojną światową zbudowano organy, w ołtarzach ustawiono kilka marmurowych rzeźb wysokiej klasy artystycznej, na wieży zawieszono cztery dzwony odlane w zakładzie Karola Schwabiego w Białej. W prowizorycznym jeszcze ołtarzu głównym umieszczono cudowny obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, przeniesiony z kościoła ojców Dominikanów. Już w 1908 r. wstawiono pierwsze witraże w oknach transeptu i prezbiterium. Część witraży ofiarowali przedstawiciele społeczeństwa tarnopolskiego (na przykład, rodzina Sozańskich). U księdza B. Twardowskiego nie było wątpliwości w wyborze fabryki-producenta. Od samego początku on zwrócił się do Krakowskiego Zakładu Witraży, Oszkleń Artystycznych i Fabryki Mozaiki Szklanej S.G. Żeleńskiego. Nigdy, aż do września 1939 r., ani ks. Twardowski, ani jego następcy nie odstąpili od współpracy z tym zakładem.

Pierwsze sześć witraży figuralnych z motywami litanii Loretańskiej, mianowicie z postaciami aniołów grających na instrumentach muzycznych i trzymających banderole z tekstem litanii wykonano jeszcze przed czerwcem 1908 r. Postacie aniołów wzorowano na malowidłach Jana Matejki w prezbiterium krakowskiego kościoła Mariackiego. Witraże wstawiono również w trzech mniejszych oknach kolistych. Centralne z nich znajdowało się nad ołtarzem głównym. Witraż w nim przedstawiał Gołębicę Ducha Świętego. Czasopismo „Nasz Kraj” w październiku 1908 r. donosiło że „…witraże sporządzone w fabryce Żeleńskiego o motywach Matejkowskich w prezbiterium, są wzorowane na malowidłach kościoła Mariackiego w Krakowie”. W części dolnej tych witraży dodano herby ofiarodawców i stosowne napisy.

Barwy-szkla-2014-Witraze-kosciola-w-Tarnopolu-3
Portret ABP Bolesława Twardowskiego

W 1913 r. doszło do ozdobienia witrażami   dużych okien transeptu. Dla projektowania kartonów ksiądz proboszcz zabiegał o zaangażowanie znanych artystów-malarzy. Tematem witraży miały być sceny z życia Najświętszej Maryi Panny, mianowicie „Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny” i „Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny w świątyni”. Karton pierwszego z nich zamówiono Stefanowi Matejce, drugi – Feliksowi Wygrzywalskiemu. Stefan Matejko zaprojektował też dwa witraże do okien kaplicy bocznej przy prezbiterium z przedstawieniami św. Stanisława Kostki i św. Kazimierza Królewicza. Nie jest na pewno znane miejsce umieszczenia jeszcze jednego witraża „Ofiarowanie Chrystusa w świątyni”. Nie ustalono też nazwiska artysty – wykonawcy kartonu. Mógł nim być również Stefan Matejko, a witraż miał być wykonany jeszcze w 1908 r. razem z witrażami w oknach prezbiterium. W lutym 1913 r. Zakład Witraży S.G. Żeleński wysłał do Tarnopola ofertę na wykonanie witraża „Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny”, a w kwietniu tegoż roku ks. B. Twardowski otrzymał od F. Wygrzywalskiego szkice tego witraża. Dopiero w listopadzie proboszcz odesłał artyście swoje uwagi, proponując zmianę kompozycji, uwysmuklanie postaci Matki Bożej, umieszczenie napisu fundacyjnego i herbu Korczak ofiarodawców rodziny Korczak-Sozańskich. W latach 1913-1914 obydwa witraże w transepcie zostały wykonane w szkle i zamontowane w kościele tarnopolskim. Również wykonano i wprawiono do okien kaplicy dwa witraże Stefana Matejki „Św. Kazimierz Królewicz” i „Św. Stanisław Kostka”.

Witraże w dużych oknach naw bocznych wykonano ze szkła katedralnego tylko ze szlakiem kwiatowym, z motywami lilii, winorośli, ostów, powoju. W małych kolistych oknach naw bocznych umieszczono witraże z medalionami, w których znajdowały się wizerunki cudownych obrazów Matki Bożej – MB Częstochowskiej, MB Ostrobramskiej, MB Łaskawej, MB Kochawińskiej, MB Rokitniańskiej, MB Podkamienieckiej. Wybór cudownych obrazów nie był przypadkowy, lecz podporządkowany wyraźnej myśli i miał charakter narodowo-historyczny, również lokalny. Otóż, obok ogólnonarodowych wizerunków Matki Boskiej Częstochowskiej i Ostrobramskiej umieszczono obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki katedry lwowskiej i archidiecezji, oraz obraz Matki Bożej Kochawińskiej, kult której kwitnął również w archidiecezji lwowskiej. Natomiast cudowne obrazy Matki Boskiej Rokitniańskiej i Matki Boskiej Podkamienieckiej były szeroko czczone na Podolu i ich kult lokalny rozwijał się właśnie w okolicach Tarnopola.

Otóż, w wyniku wytrwałej pracy ks. B. Twardowskiego powstał okazały zespół witraży, który odgrywał ważną rolę w stylowej aranżacji całego wystroju kościoła tarnopolskiego. Był on stylowo jednolity i wykonany na wysokim poziomie artystycznym w renomowanym zakładzie krakowskim S.G. Żeleńskiego, według projektów znanych artystów Stefana Matejki i Feliksa Wygrzywalskiego.

W porównaniu z lwowskim kościołem św. Elżbiety, było to ogromnym osiągnięciem. We Lwowie również myślano o zespole witraży we wszystkich oknach świątyni. Jeszcze w 1908 r. pisał o tym lwowski architekt Jan Noworyta w liście do Zakładu witraży S.G. Żeleński. W latach 1909-1911 na zlecenie abpa Józefa Bilczewskiego artysta-malarz Kazimierz Sichulski wykonał cztery kartony witraży do wielkich okien nawy głównej. Ale żaden z nich nie został realizowany w szkle. W rezultacie przed I wojną światową w kościele św. Elżbiety nie było żadnego witraża.

W okresie I wojny światowej kościół tarnopolski został poważnie uszkodzony, a część wyposażenia zniszczono. W sierpniu 1917 r., po wycofaniu się wojsk rosyjskich z Tarnopola „Kurier Lwowski” donosił: „W szczególności obiecał Namiestnik hr. Huyn pomoc na odrestaurowanie kościoła parafialnego, niedawno wybudowanego według planów Talowskiego przez inż. Neuhoffa, a obecnie bardzo zniszczonego pociskami armatnimi. Nie tylko bowiem zniszczona została okazała wieża w kilku miejscach i dach, a także główny ołtarz, wnętrze kościoła, organy i witraże”.

Z listów nowego proboszcza ks. Antoniego   Ratusznego wysłanych do krakowskiego Zakładu Witraży S.G. Żeleńskiego wynika, iż całkiem zniszczono witraże w oknach prezbiterium i dwa witraże „Św. Kazimierz Królewicz” i „Św. Stanisław Kostka” w kaplicy bocznej. Witraże w transepcie i nawie głównej zostały częściowo wybite, zaś resztki wyjęto z okien i zachowano. Bez oszklenia pustką stały okna wieży.

Ksiądz A. Ratuszny postawił przed sobą ambitne zadanie – w warunkach kryzysu i powojennego braku pieniędzy przeprowadzić remont starych witraży i zamówić nowe. Proboszcz myślał nawet o rozszerzeniu programu artystycznego ozdobienia świątyni. W nawie głównej w miejsce dawnych witraży ornamentalnych chciał wstawić nowe figuralne. Planował także wstawić nowy figuralny witraż do ogromnego okna chóru muzycznego. Wszystkie swoje plany konsultował on z nowym arcybiskupem B. Twardowskim, który stale interesował się stanem remontów bliskiej jego sercu świątyni tarnopolskiej.

Wykonanie nowych witraży było ważnym, lecz nie najgłówniejszym zadaniem, które stanęło przed parafią. Ogromnych wydatków wymagały remonty uszkodzonego dachu, wieży i fasady kościoła. Trzeba było wyremontować organy, zakupić nowe dzwony (stare skonfiskowała wojskowa władza rosyjska), zbudować nowe główny i boczne ołtarze.W tenże czas z artystą-malarzem Janem Bukowskim prowadzono pertraktacje w sprawie wykonania nowych malowideł ściennych. W wyniku kłopotów finansowych wstawienie do okien kościoła nowych witraży przeciągnęło się na ponad 15 lat. Przez cały ten czas parafia prowadziła z zakładem krakowskim ożywioną korespondencję i konsultacje. Chodziło nie tylko o cenę nowych witraży i terminy ich wykonania, ale też o tematykę i styl. Proboszcz zwracał się do różnych artystów-projektantów kartonów szukając korzystnych dla parafii warunków cenowych i odpowiednich do swego gustu rozwiązań artystycznych.

W latach 1922-1924 ks. A. Ratusznemu udało się ustalić z Zakładem Witraży S.G. Żeleński zakres prac, terminy których rozłożono na wiele lat, jak później się okazało, aż do wybuchu II wojny światowej. Chodziło o wykonanie nowych witraży do okien prezbiterium (sześć witraży figuralnych w wielkich oknach i trzy w małych kolistych) i sześciu witraży figuralnych do   wielkich okien nawy głównej (ewentualnie rozważano możliwość dodania do nich medalionów figuralnych lub herbów ofiarodawców i banderoli z napisami fundacyjnymi). Ks. Ratuszny proponował, aby Zakład Witraży S.G. Żeleńskiego rekonstruował i naprawił dwa duże witraże figuralne do okien transeptu, wykorzystując   zachowane w kościele ułamki szkła i części ram. Były to „Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny” S. Matejki i „Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny” F. Wygrzywalskiego. Stan zachowania pozwalał też uzupełnić i naprawić część kolistych witraży w oknach naw bocznych z medalionami cudownych obrazów Matki Boskiej. Witraże „Św. Kazimierz Królewicz” i „Św. Stanisław Kostka” w bocznej kaplicy obok prezbiterium ks. A. Ratuszny proponował wykonać na nowo według   starych kartonów Stefana Matejki. Proboszcz też myślał o ewentualnym zamówieniu nowych kartonów.

Koniecznym było oszklenie siedmiu okien wieży i wstawienie witraży z gomółek do trzech okien na schodach. Otwartym zostało pytanie projektowania i wykonania nowego witraża figuralnego do dużego trójdzielnego okna nad chórem muzycznym, czyli na głównej elewacji świątyni. Nie była określona nawet tematyka i ikonografia tego witraża. Ważnym było też oszklenie drzwi wejściowych do kościoła – stosowny witraż bardzo by je wzbogacił. Dnia 23 maja 1924 roku doszło do podpisania umowy między Krakowskim Zakładem Witraży S.G. Żeleński i komitetem parafialnym. W umowie przewidywano wykonanie „6 okien do prezbiterium według wzorów dawnych za łączną sumę 7200 zł, 5 medalionów nad konfesjonałami po 120 zł za sztukę, całkowitą rekonstrukcję dwóch dużych witraży w nawie krzyżowej („Ofiarowanie” i „Wniebowzęcie”) za łączną sumę 7500 zł, 3 witraże kolistych w prezbiterium za cenę łączną 450 zł”.W kościele zachowała się, pisał ks. A. Ratuszny, „część oszklenia, znaczna ilość ołowiu z dawnych witrażów, a nadto wiele bardzo kawałków szkła z witraży „Wniebowzięcie” i „Ofiarowanie”. Po wykonaniu tych prac ks. A. Ratuszny myślał o zamówieniu 6 witraży do nawy głównej i jednego do okna nad chórem muzycznym. „Cztery z nich mają być według przedwojennego projektu – pisał ks. A. Ratuszny – a dwa chciałbym mieć figuralne, odpowiednie w kolorycie i rodzaju rysunku do dużych witraży w nawach bocznych. Mogą być skopiowane i odpowiednio rozłożone z witraży wykonanych do OO. Jezuitów w Krakowie (kościół Najśw. Serca na Wesołej). Oczywiście trzeba poprosić twórcy tych witraży o odpowiednie kopie. Tak samo ten twórca ma dać szkic witrażu dużego nad organami. Witraż ten musiał harmonizować w kolorycie i rysunku z dwoma dużymi witrażami w nawach bocznych. Może być albo Narodzenie Chrystusa, albo inna odpowiednia scena z życia Chrystusa lub Maryi”. Rekonstrukcje i dorobienie zniszczonych w czasie wojny witraży polecono F. Mączyńskiemu – kierownikowi artystycznemu zakładu. Zamówienie na nowe witraże ks. proboszcz chciał złożyć u prof. Jana Bukowskiego. Właśnie z nim komitet parafialny prowadził pertraktacje w sprawie nowej polichromii w kościele. Ks. A. Ratuszny dążył do zrobienia kopii witraży z kościoła oo. Jezuitów na Wesołej w Krakowie autorstwa tegoż Bukowskiego i uważał, że także rozwiązanie będzie tańsze finansowo, a także stylowo dopasowane do już istniejących witraży i projektowanej polichromii. Jednak Bukowski żądał 100 dolarów za każdy karton i ks. A. Ratuszny jemu odmówił. Zakład Witraży S.G. Żeleński zaproponował by kartony do trzech witraży przygotował F. Mączyński, ale również ta propozycja nie została przyjęta. Wtedy proboszcz zgodził się na wykonanie sześciu witraży do kolistych okien w nawach bocznych. Proboszcz chciał zmienić wizerunek MB Rokitniańskiej na wizerunek MB Różańcowej, ale brak odpowiedniego wzoru wizerunku zwrócił myśli księdza do wizerunku MB Królowej Korony Polskiej. Arcybiskup B. Twardowski tymczasem ufundował z własnych środków medalion z wizerunkiem MB Łaskawej. Pozostałe pięć medalionów opłacił komitet parafialny.

Barwy-szkla-2014-Witraze-kosciola-w-Tarnopolu-4
Witraż – Chrystus błogosławi dzieci

W czerwcu 1924 r. Zakład Witraży S.G. Żeleński zabrał do Krakowa resztki witraży z okien transeptu, czyli „Wniebowzięcie NMP” i „Ofiarowanie NMP” i przystąpił do ich naprawy i uzupełnienia. W trakcie prac wynikło pytanie umieszczenia stosownych herbów i napisów fundacyjnych. Oryginalne zostały zniszczone w czasie wojny, a w zakładzie nie udało się odnaleźć stare kartony. W tej sprawie sytuację wyjaśnił dr Włodzimierz Linkiewicz z komitetu parafialnego, który pisał: „Co się tyczy herbów w oknie „Ofiarowanie” nie mogę dojść jakie herby były poprzednie umieszczone. Jeżeli są szczątki herbu Korczak, proszę ten herb zrekonstruować, w miejsce drugiego proszę dać tej samej wielkości Orła Polskiego. Gdyby to nie odpowiadało, proszę umieścić jaki bądź herb np. Kotwicz. Dziś nie odgrywa to najmniejszej roli, tym więcej, odbudowę witraża nie pokrywa ani rodzina Sozańskich, ani żadna inna, jest więc rzeczą obojętną czy będzie ten herb, czy inny – a najlepiej byłoby, o ile to możliwe, by był Orzeł Polski”.

Już w listopadzie 1924 r. wstawiono rekonstruowane witraże do dwóch okien transeptu i sześć medalionów w koliste okna naw bocznych. W maju 1925 r. zakończono montaż nowych witraży w prezbiterium w sześciu oknach dużych i w trzech kolistych. Okazało się jednak, że komitet parafialny i ks. A. Ratuszny nie są zadowoleni jakością nowych witraży w prezbiterium, które „…jakby wyblakły”. Było to wynikiem zastosowania w owych oknach w połowie szkła katedralnego, a nie szkła antycznego. Zakład krakowski tłumaczył, że „przyznajemy w zupełności, że szkło katedralne tego samego koloru co antyczne, nie daje w takiej głębokości tonu, lecz o tym mówił na miejscu dr Podobiński, przyjmując tak niskie warunki zapłaty… Widać kolosalną różnicę w cenie i co za tym idzie przyczynę dania innego rodzaju szkieł, aniżeli przed wojną, a wskutek tego niezadowolenie z efektu okien, który jest inny aniżeli dawniej”.

Ale ks. A. Ratuszny obraził się na krakowski zakład i w sprawie wykonania kolejnych witraży zwrócił się do firmy „Tiroler Glasmalerei und Mosaik Anstalt” w Innsbrucku. Zakład Witraży S.G. Żeleński zareagował bardzo ostro i przypomniał księdzu, że „…na robocie tarnopolskiej nie zarobiliśmy, i z góry o tym zdawaliśmy sobie sprawę, a przyjęliśmy ją dlatego, aby dać ludziom zajęcie i nie zwijać zakładu na czas zastoju”.

Po tak ostrej wymianie zdań, strony dopiero za rok powróciły do dalszej współpracy. 8 października 1926 r. ks. A. Ratuszny w liście do zakładu krakowskiego zawiadomił, że „chciałbym aby reszta okien w naszym kościele była wykonana, wraz z dużym oknem nad organami”. W pierwszej kolejności chodziło o sześć okien w nawie głównej. Ks. A. Ratuszny wrócił do idei wykonania choćby w dwóch z nich witraży figuralnych, odpowiednich „…w kolorach i rodzaju rysunku do dużych witraży” w transepcie. Jeszcze cztery witraże mogły być zrobione według starych projektów, tylko ze szlakiem kwiatowym. Projekty nowych witraży ksiądz chciał zamówić u prof. J. Bukowskiego i optymistycznie uważał, „że do witraży kwiatowych w nawie co najmniej 1/3 szkła da się użyć ze starych witraży. Jakość szkła w witrażach figuralnych musi być doborowa i będzie podlegała ocenie fachowców”. Już 15 października 1926 r. zakład krakowski przysłał odpowiedź, w której informował księdza, że niezwłocznie zwrócił się do J. Bukowskiego, zaś witraże figuralne do nawy z „około 18 postaciami w jednym oknie kosztowałyby 2.900 zł”. Witraże według starych wzorów oceniono na 1.850 zł. Tło byłoby ze szkła katedralnego, a bordiura kwiatowa ze szkła antycznego. Ze starego szkła można byłoby złożyć tylko jedno okno. Wszystko to nie odpowiadało oczekiwaniom ks. A. Ratusznego, jak też cena J. Bukowskiego za nowe kartony. Ksiądz uważał, że „firma zagraniczna wykonałaby kartony za 1/3 sumy wystawionej przez profesora. 4 stycznia 1927 roku zaniepokojony Zakład Witraży S.G. Żeleńskiego pisał do Tarnopola, że trzeba „znaleźć sposób, aby kartony były wykonane w Kraju, a nie zagranicą, co pomijając już inne względy byłoby wielce nieprzyjemnym dla naszej rodzimej sztuki”. Zakład zaproponował od razu kilka nowych wariantów, mianowicie przeprowadzić raz jeszcze rozmowy z J. Bukowskim, lub „może ktoś ze znanych nam artystów skomponuje takie szkice, które odpowiedzą wymogom Przewielebnego Księdza Kanonika”. W innym liście zakład proponował zatrudnić „młodego artystę, którego nam specjalnie polecił gorąco mistrz sztuki witrażowej prof. Mehoffer”. W następnym 1928 roku ksiądz Ratuszny odstąpił od myśli wstawienia do okien wiraży figuralnych i podpisał z zakładem krakowskim umowę na sześć witraży „9 m. kw. każdy, wykonanych według starego wzoru”. W maju 1929 r. wykonane w szkle witraże wysłano z Krakowa do Tarnopola i zmontowano w oknach nawy. Również wykonano oszklenie okien wieży, schodów i korytarza.

W maswerkach każdego z okien w nawie głównej znajdowały się małe główki aniołów, bordiura ornamentalna składała się ze stylizowanych liści i kwiatów. W zakładzie dla sześciu okien wykonano 42 główki aniołów. Iza Żeleńska pisała, że „tło okien geometryczne, w skrajnych polach na połowę szerokości bogata bordiura, a tylko część górna jest figuralna, gdyż w każdym kole mniejszym postać aniołka, a w dużym środkowym znak religijny. O herbach nie wspominamy i nie bierzemy w rachubę, gdyż sądzimy że obecnie nie będą umieszczone”. W zakładzie nie udało się odnaleźć stare kartony, dlatego rysunki ornamentów i dobór kolorów wykonywano według ocalałych części witraży przywiezionych z Tarnopola. Przykrą niespodzianką dla zakładu i osobiście dla Izy Żeleńskiej okazała się reakcja ks. A. Ratusznego na nowe witraże. W kolejnym liście proboszcz tarnopolski twierdził, że przed wojną w maswerkach znajdowały się wizerunki Matki Boskiej (co nie zgadzało się z prawdą), zaś nowe witraże są „partactwem i krzyczącym barbarzyństwem, które żadną miarą nie może harmonizować z resztą okien”. W odpowiedzi Iza Żeleńska z oburzeniem pisała, że „jestem bardzo dotknięta w mojej ambicji i solidności i prawości stawiania każdej kwestii. O partactwie mowy być nie może, bo żadnej najtańszej roboty zakład nie wypuszcza bez solidnego wykończenia”. Po wymianie takich listów kontakty zakładu krakowskiego z ks. A. Ratusznym przerwały się na cały rok.

Pozostał problem wykonania dwóch witraży „Św. Kazimierz Królewicz” i „Św. Stanisław Kostka” do okien bocznej kaplicy obok prezbiterium. W zakładzie krakowskim nie udało się odnaleźć stare kartony autorstwa Stefana Matejki, i Iza Żeleńska zaproponowała inne „prawdopodobnie podobne, robione przed wojną”, ale ks. A. Ratuszny zrezygnował z takiego wyboru i postanowił osobiście szukać nowego projektanta. Wybór jego padł na prof. Kazimierza Sichulskiego. Projekty jego witraży do lwowskiego kościoła św. Elżbiety były szeroko znane i wysoko cenione przez abpa B. Twardowskiego. Możliwe, że tarnopolskiemu proboszczowi na artystę wskazał właśnie arcybiskup. W styczniu-marcu 1929 r. Sichulski wykonał szkice, zaś w maju tegoż roku kartony. Zakład krakowski był bardzo lojalny i pisał do Tarnopola, że „nie chcielibyśmy wchodzić w drogę prof. Sichulskiemu, proponując kogoś innego z artystów malarzy, tym bardziej że jesteśmy przekonani, że projekty witraży tego artysty będą pierwszorzędnie piękne i pragnęlibyśmy gorąco aby sprawa doszła do skutku”.

W końcu doszło do kolejnego porozumienia proboszcza z zakładem, i w czerwcu 1929 roku on wysłał do Krakowa kartony Sichulskiego, „zaś 14 marca 1930 r. polecił rozpoczęcie prac nad dwoma witrażami”. We wrześniu 1929 r. zakład wystawił nowe kartony Sichulskiego we własnym pawilonie na IX Targach Wschodnich we Lwowie. Zakład krakowski donosił, że „w pawilonie naszym na Targach Wschodnich są wystawione 2 niniejsze kartony „Św. Kazimierz” i „Św. Stanisław (Kostka)” prof. Sichulskiego. Wzbudzają ogólny zachwyt, żałujemy że nasz pawilon za mały i że nie mogliśmy dużego kartonu chociaż częściowo             pokazać…”

Już w 1930 roku wykonane w szkle witraże   wysłano do Tarnopola, ale ks. A. Ratuszny znów nie był z nich zadowolony i nie spieszył się ze wstawieniem w oknach kaplicy. Tym razem chodziło o styl projektu Sichulskiego, który hołdował najnowszym prądom awangardowej sztuki Art Déco. Oczywiście witraży Sichulskiego znacznie różniły się od innych witraży kościoła tarnopolskiego. Część kleru tarnopolskiego i komitetu parafialnego nie akceptowała stylowych koncepcji artysty. Z korespondencji ks. A. Ratusznego i jego następcy ks. A. Wałęgi można też wnioskować, że proboszczowie bali się podejmować odpowiedzialne decyzje bez akceptacji abpa B. Twardowskiego. Ks. A Wałęga pisał do zakładu krakowskiego: „chciałbym, aby wpierw zyskał ten projekt aprobatę naszego Najdostojniejszego Arcypasterza, który interesuje się każdym szczegółem w tutejszym kościele”.

W Tarnopolu powtórzyła się lwowska historia z oceną witraża Sichulskiego „Wizja św. Huberta”, który artysta wykonał w latach 1924-1926 dla kościoła św. Elżbiety. Wtedy tylko pełne aprobaty opinie pisemne lwowskiego wojewódzkiego konserwatora dra J. Piotrowskiego, dra W. Kozickiego i prof. W. Podlachy miały decydujący wpływ na umieszczenie tego witraża w oknie kaplicy św. Huberta. W Tarnopolu sprawa montażu dwóch nowych witraży przeciągnęła się na pięć prawie lat. Nie pomogły zapewnienia zakładu krakowskiego, że „…witraż ten jest piękny i oryginalny…, był na kilku wystawach prac prof. Sichulskiego i zyskał sobie uznanie krytyki”. Jedną z wystaw była słynna wystawa 1932 r. sztuki kościelnej w Katowicach. W okolicznościowym wydaniu dr H. d`Abancourt pisała: „dowiadujemy się z przykrością, że witraże te już wykonane, nie zostały jeszcze wprawione w okna z powodu zaniedbania czy niezrozumienia gospodarzy tegoż kościoła”. Dopiero w 1933 lub 1934 roku witraże zostały zmontowane w kaplicy, ale ks. A. Wałęga zauważył: „Projekty (Sichulskiego) odbiegły od stylu wszystkich innych wiraży, które, aczkolwiek artystycznie wykonane, kłócą się ze „starymi” – dobrze że ich nie widać na kościele”.

Zachowały się stare zdjęcia obydwóch witraży i oryginalne kartony K. Sichulskiego. Witraże mają jednakowy układ, czyli centralną scenę figuralną, szerokie obramienie (bordiurę) ze zgeometryzowanych „kubizowanych” kwiatów i liści kasztanów oraz górny medalion. Sceny centralne utrzymano „w barwach jasnych i naturalistycznej formie i traktowano z przewagą całkowitą momentu figuralnego”. W górnej części witraża „Św. Kazimierz” artysta umieścił medalion z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej w otoczeniu nimbu gwieździstego z rozchodzącymi się ostrymi trójkątnymi promieniami. W centrum okna, po lewej   stronie, znajduje się klęcząca postać św. Kazimierza Królewicza w płaszczu i z Ewangelią. Po stronie prawej – postać Matki Boskiej z lilią w ręku. U stóp Królewicza są korona i biały orzeł, godło Polski. U stóp Matki Boskiej – Pogoń, herb Litwy. Po prawej stronie napis: „Prof. K. Sichulski. Wyk. S.G. Żeleński, Kraków, 1929”. Pod herbami napis większymi gotyzowanymi literami: SANTS CASIMIRUS. U dołu bordiurę wykonano ze zgeometryzowanych liści i owoców kasztanów. W witrażu „Św. Stanisław Kostka” scena centralna przedstawia tegoż świętego, opiekuna i patrona młodzieży, z pochyloną ku dziecku pogodną twarzą. U dołu napis: „Prof. K. Sichulski. Wyk. S.G. Żeleński”, u stóp świętego gotyzowany napis: SANTS STANISLAUS KOSTKA i herb Pilawa. W części górnej umieszczono dwie postacie symbolizujące wdzięczną, modlącą się młodzież”.

W połowie 1936 r. ks. Apolinary Wałęga, nowy proboszcz tarnopolski, postanowił wrócić do pertraktacji z Zakładem witraży S.G. Żeleński. Tym razem tematem rozmów miał być nowy wielki witraż w trójdzielnym oknie nad chórem muzycznym. W liście do zakładu z dnia 14 lipca 1936 r. on pisał: „Chciałbym się zabrać do witraża w oknie nad chórem… Ten witraż będzie należał do najbardziej widocznych, więc sądzę, że powinien być w „zgodzie” z innymi”.

Historia powstania witraża nad chórem również obfituje w niespodziane zmiany tematów i w trudne pertraktacje finansowe z Zakładem witraży S.G. Żeleński. Jeszcze w 1924 r. ks. A. Ratuszny pisał do zakładu, że wybrał temat dla tego witraża. Miało to być „Narodzenie Najświętszej Panny Maryi”, a w rozecie w górnej części okna – wizerunek Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, patronki świątyni. Resztę płaszczyzny zajmowałyby bogate ozdoby ornamentalne. W 1926 roku proboszcz nieco zmienił swoje zdanie i zaproponował, że tematem witraża „może być albo Narodzenie Chrystusa albo inna odpowiednia scena z życia Chrystusa lub Maryi”. W kolorze i rysunku miał on harmonizować z witrażami w transepcie. Zamówić kartony ksiądz Ratuszny planował u prof. Jana Bukowskiego. Zakład krakowski ocenił wykonanie tego witraża „…w sumę 11.500 zł, a przy kombinacji ze szkłem katedralnym na 10.000 zł”. W 1928 roku nastąpiła kolejna zmiana tematu i proboszcz A. Ratuszny pisał do   zakładu, że na życzenie abpa B. Twardowskiego chce umieścić nad chórem scenę „Św. Cecylia grająca na organach”. Był to tradycyjny temat, często spotykany na freskach lub witrażach przeznaczonych do chóru muzycznego. Już 28 lipca 1928 roku zakład krakowski wysłał do Tarnopola szkic tego witraża. Właśnie w ten czas po raz kolejny pogorszyły się stosunki między proboszczem i zakładem. Ks. A Ratuszny w końcu 1928 r. postanowił bez konsultacji z zakładem osobiście zwrócić się do znanego lwowskiego artysty prof. Kazimierza Sichulskiego i zamówić u niego projekt witraża „Św. Cecylia”, a także dwóch witraży do okien kaplicy. Wiadomość ta niezwłocznie dotarła do Zakładu Witraży S.G. Żeleński i już 28 grudnia 1928 r. Iza Żeleńska pisała do Tarnopola: „Teraz pozostaje jeszcze kwestia okna „Św. Cecylii” nad chórem, słyszeliśmy że Przewielebny ks. Kanonik zwracał się o karton do prof. Kazimierza Sichulskiego, jeżeli ta rzecz jest aktualna nie chcielibyśmy wchodzić w drogę prof. Sichulskiemu, proponując kogoś innego z artystów malarzy, tym bardziej że jesteśmy przekonani, że projekt witrażu tego artysty będzie piękny i pragnęlibyśmy gorąco aby ta sprawa doszła do skutku. Prosimy więc przy łaskawej odpowiedzi o wiadomość jak się przedstawia sprawa okna św. Cecylii nad chórem”. Nie ma wątpliwości, że zakładu bardzo zależało na dalszej współpracy z parafią tarnopolską i wykonanie witraży do tego kościoła traktowano jako sprawę prestiżową. W trakcie pertraktacji z K. Sichulskim proboszcz kardynalnie zmienił swoje zdanie i w styczniu 1929 r. zamówił u niego szkic witraża nie z przedstawieniem „Św. Cecylii”, lecz „Chrystusa błogosławiącego dziatki i ich matki” z wizerunkiem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w rozecie nad nim. Artysta niezwłocznie przystąpił do pracy i już we wrześniu zakład krakowski chciał pokazać gotowy karton witraża w skali 1:1 w swoim pawilonie na IX Targach Wschodnich we Lwowie, ale pawilon był zdecydowanie za mały na tak wielki karton. Wiadomo też, że z różnych powodów Sichulski miał dorobić karton i ostatecznie ukończył go tylko pod koniec stycznia 1930 roku.

W 1932 roku projekt witraża, jak też szkice do niego, artysta pokazał na wystawie polskiej sztuki religijnej w Katowicach, gdzie otrzymał wysoką ocenę krytyki i historyków sztuki. Zdjęcia i opis kartonu umieściło również wpływowe, elitarne czasopismo „Sztuki piękne”.

Projekt utrzymany w stylistyce Art Déco miał wyraźnie charakter figuralny, nie zważając na bardzo bogatą dekorację ornamentalną. W części górnej centralnego okna nad chórem w wielkiej rozecie artysta umieścił wizerunek Matki Boskiej Nieustającej Pomocy – patronki świątyni. Dookoła wizerunku w sześciu maswerkach zaprojektowano ornament ze stylizowanych romboidalnych kwiatów. Dolną część okna podzielono na cztery pola pionowe. W dwóch centralnych znajdowała się monumentalna, pełna pogody postać Chrystusa, który pochyla się ku dzieciom błogosławiąc je. Kwatery po prawej i lewej stronach wypełniały postacie matek trzymających swoje małe dzieci. Dwie mniejsze części trójdzielnego okna składały się z maswerków w części górnej i dwóch pól pionowych pod nimi. W maswerkach dominował ornament dekoracyjny, ale były również twarze dzieci. W polach pionowych artysta umieścił „…figury matek i dzieci modlących się i błagających Chrystusa”. Tło witraża, medaliony i maswerki artysta wypełnił stylizowanymi kwiatami i gałązkami, zygzakami i trapezami.

W 1930 r. ks. A. Ratuszny nie zdecydował się przystąpić do realizacji projektu Sichulskiego i opłacił artyście tylko część kosztów zaznaczonych w umowie. Dlatego karton został u Sichulskiego, który w międzyczasie wyjechał ze Lwowa do Krakowa, gdzie otrzymał posadę profesorską na Akademii Sztuk Pięknych. W 1935 roku ks. Apolinary Wałęga, nowy proboszcz tarnopolski, nawet nie wiedział gdzie znajduje się karton i jak on wygląda, otóż prosił zakład krakowski wysłać choćby zdjęcie projektu, obliczyć cenę wykonania witraża i skontaktować go z Sichulskim. Adam Żeleński informował księdza, że „witraż ten przedstawia Chrystusa wśród dzieci i ich matki. Karton jest u prof. Sichulskiego w Krakowie w ASP przy placu Matejki… W każdej chwili możemy wykonać ten piękny i oryginalny witraż. Projekt cytowany był na kilku wystawach prac prof. Sichulskiego i zyskał sobie uznanie krytyki”. W styczniu 1937 r. Zakład Witraży S.G. Żeleński wysłał list do Tarnopola, w którym informował nowego proboszcza ks. A. Wałęgę, że trzy razy składał ofertę na wykonanie tego witraża, mianowicie w 1929 r., 1931 r. i w 1935 r., ale nie otrzymał pozytywnej odpowiedzi. Teraz zakład postanowił znacznie obniżyć cenę z 16.000 zł w 1929 roku do 6.600 zł przy wykonaniu   witraża tylko ze szkła antycznego najwyższej jakości, którym zakład dysponuje „…w ogromnym wyborze, bo około 350 kolorów i odcieni. Szkła te antyczne mamy niemieckie i częściowo francuskie. W lutym otrzymamy ogromny nowy transport bo około 450 metrów kwadratowych szkła antycznego w pięknych odcieniach a najwyższej jakości”. Strony doszły do porozumienia i 27 kwietnia 1937 roku zakład krakowski wysłał do ks. A. Wałęgi umowę na wykonanie witraża. Na podstawie ustnego świadectwa o. F. Małaczyńskiego, byłego wikarego kościoła tarnopolskiego, historyk sztuki Marcin Biernat w monografii tegoż kościoła zalicza witraż do wykonanych w szkle przed 1939 rokiem. M. Biernat pisze: „wg ustnego świadectwa o. F. Małaczyńskiego, witraż ten zrealizowano, ale nie wykonano oszklenia drzwi”.

W sprawie realizacji w szkle witraża nad chórem na razie nie odnaleziono materiałów archiwalnych, ale trzeba pamiętać, że archiwum firmy S.G. Żeleński nie jest kompletny, w nim brakuje materiałów o kościele tarnopolskim z lat 1938-1939, a dokumenty parafialne częściowo zniszczono, częściowo rozproszono.

Otóż, przed wrześniem 1939 roku tarnopolska świątynia posiadała zespół witraży wysokiej klasy artystycznej, wykonanych w latach 10. XX wieku, oraz w okresie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy udało się też naprawić wszystkie ubytki z czasów I wojny światowej i wykonać nowe witraże autorstwa prof. Kazimierza Sichulskiego. Razem z witrażami autorstwa Stefana Matejki i Feliksa Wygrzywalskiego stanowiły one cenny zespół o starannie przemyślanej koncepcji całości i tematyce każdego konkretnego okna. Wszystkie witraże na wysokim poziomie technologicznym i artystycznym wykonał renomowany krakowski Zakład Witraży S.G. Żeleński.

Raz jeszcze wracając do porównania ze lwowskim kościołem św. Elżbiety, można jednoznacznie stwierdzić, że nie zważając na trudności finansowe w tarnopolskiej świątyni udało się realizować wszystkie zamierzone plany. We Lwowie sytuacja wyglądała całkiem odwrotnie – nie została opracowana nawet ogólna koncepcja zespołu witraży, zaś wykonano tylko kilka i to w nie najważniejszych oknach. Były to siedem witraży w małych oknach prezbiterium za ołtarzem głównym i dwa w oknach kaplic bocznych. Nie określono tematyki witraży w dużych oknach transeptu, nawy głównej i chóru muzycznego. Cztery projekty kartonów K. Sichulskiego, wykonane przed I wojną światową, faktycznie straciły swoją aktualność, o nowe zamówienia trwała niekończąca się dyskusja, przerwana przez   II wojnę światową.

Wojna przyniosła ogromne zniszczenia centralnej części Tarnopola. Wieża kościoła p.w. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy została uszkodzona jeszcze we wrześniu 1939 roku, zaś podczas walk latem 1944 roku straty były jeszcze poważniejsze. Wszystkie witraże zostały zniszczone, okna były zasłonięte blachą lub   deskami. 22 maja 1946 roku świątynia została zamknięta, a księża i reszta parafian wyjechały do Polski. Przez prawie osiem lat kościół stał nieremontowany i popadał w dalszą ruinę. W 1954 roku postanowiono świątynię zburzyć. Najpierw rozebrano wieżę, a następnie wszystkie zabudowania wysadzono w powietrze. Cenny zabytek architektury i sztuki zaginął na zawsze, a razem z nim wszystkie witraże.

Barwy-szkla-2014-Witraze-kosciola-w-Tarnopolu-5

Drodzy Czytelnicy 2/2014

Andrzej Bochacz

W roku szkolnym 2013/2014 młodzież z Powiatowego Zespołu Szkół i Placówek Specjalnych w Legionowie uczyła się wykonywania witraży. Był to owocny w rezultaty okres wytężonej pracy dla kilkunastoosobowej grupy. Poza satysfakcją, nagrodą dla uczestników była wycieczka z cyklu Szlakiem Mistrzów Witrażu. Pod koniec kwietnia, w piękny słoneczny dzień odwiedziliśmy Toruń. Piszę o tym w specjalnej relacji.

Pierwsze półrocze obfitowało w wiele ciekawych wydarzeń. Pasjonaci z easy-Art po ponad dwuletnich wysiłkach ukończyli pracę nad wspaniałym, nowatorskim projektem Drogi Krzyżowej. Spotykali się w różnych miejscach Polski, aby powstawały kolejne stacje tego niewątpliwego dzieła. Mam cichą nadzieję, że udostępnią choć na kilka chwil efekt swoich wysiłków i zamieścimy na naszych łamach wywiad z twórcami oraz zaprezentujemy cykl w całej krasie.

Krosno od dwóch lat funkcjonuje jako Miasto Szkła. Wielkim wysiłkiem lokalnej społeczności oraz siłą blisko wiekowej tradycji, to piękne miasto wykorzystuje swój dorobek, by zapraszać turystów z całego kraju. Propozycja Krosna jest na tyle interesująca, że między innymi bilety do Centrum Dziedzictwa Szkła należy     zamawiać z dużym wyprzedzeniem. Nagrodą za wytrwałość są liczne atrakcje i niespodzianki. Zapraszam do lektury artykułu poświęconego Miastu Szkła, gdzie historia przeplata się z wrażeniami z wycieczki.

Niewątpliwym hitem niniejszego numeru „Barw Szkła” jest wywiad z właścicielami uznanej od dziesięcioleci poznańskiej Pracowni Witraży Powalisz. Jesteśmy bardzo radzi i wdzięczni za okazaną życzliwość i czas podczas spotkania z naszą redaktorką

Rozmowa z Panią Marią Powalisz-Bardońską oraz Panem Jakubem Bardońskim jest ważna ze względu tradycje tej pracowni, którą założył w roku 1936 Pan Stanisław Powalisz. Współcześnie niewiele pozostało na krajowym rynku tak zasłużonych firm.

Jak w każdym numerze Jurij Smirnow zabiera czytelników w historyczną wycieczkę po Kresach. Tym razem przeniesiemy się do Tarnopola do kościoła parafialnego p.w. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy.

Praktyków zapraszamy do lektury poradnika poświęconego malowaniu witraży technika klasyczną. Pan Mateusz Durkal czyni to w sposób przystępny i kompetentny.

Czy przypominacie sobie film o dążeniach Szkocji do uzyskania wolności „Braveheart. Waleczne serce”? W filmie Williama Wallace grał w niezrównany sobie sposób Mel Gibson. W artykule „The National Wallace Monument” można zobaczyć witrażowy wizerunek Sir William Wallace.

Zapraszam do lektury

Barwy Szkła nr 1/2014

barwy-szkla-1-2014

  1. Drodzy  Czytelnicy
  2. Złote witraże od W. Kruk
  3. „Kołysanka” w Klinice Ginekologii i Położnictwa ASK
  4. Wielonarodowy charakter witrażownictwa lwowskiego w latach 20-30. XX wieku. – Jurij Smirnow
  5. ZAPOMNIANA PRACOWNIA Wrocławski Instytut Witrażowy Adolpha Seilera (1846 – 1945) – Magda Ławicka – Prof. dr hab. Paweł Banaś
  6. Biblioteka – Witraże w kamienicach krakowskich z przełomu wieków XIX i XX Krystyna Pawłowska
  7. Biblioteka – Sztuka sakralna Krakowa w wieku XIX część IV. Malarstwo witrażowe Tomasz Szybisty
  8. Polska Aleja w Legionowie – Andrzej Bochacz
  9. „Szkło i Ceramika” nr 2/2014
  10. Paryska katedra Notre Dame – Andrzej Bochacz
  11. Szlakiem Mistrzów Witraży Wrocław 2013 – relacja III i ostatnia – Andrzej Bochacz
  12. Notatki Stanisława Pospieszalskiego z wykładu Zofii Baudouin de Courtenay – fragmenty.  Dzięki życzliwości Pana Antoniego Pospieszalskiego
  13. Narzędzia i materiały do malowania witraży  – Stephen Byrne
  14. Projektowanie sylwetek na witrażach  – Stephen Byrne
  15. Gradobicie  –  Augustyn Baran

Gradobicie

Augustyn Baran

Stefania S. to chytra baba. Także pracowita i zapobiegliwa. Dlatego w jej domu zawsze dostatek, nawet bogactwo o jakim tylko mogą marzyć leniwe stwory przesiadujące całe lato pod gruszą.

Stefa serdecznie nimi pogardza. Chwali natomiast każdą władzę. Ze wszystkimi okupantami umiała się dogadać. I z każdą nową ekipą w gminie. Władza zawsze jest dobra, trzeba tylko umieć do niej trafić. I chwalić.

Gospodyni pamięta słowa swojej wiekowej matki, którą dopiero niedawno powołał Pan na swe niebiańskie gospodarstwo – że pokorne cielę dwie matki ssie.

Ponadto, mądrość swego życia czerpie z dziesiątków przesądów ku zgrozie światłych od dawna wnuczek i syna inżyniera. Nie ma dziedziny życia na wsi, żeby nie korzystała z doświadczeń kilku stuleci ciemnoty w Galicji. Dotyczą więc wszystkiego – od poczynania dzieci, aż po hodowlę kur. Nad tą ostatnią sprawą zatrzymamy się.

Zaczniemy od faktu, że z kurami nigdy nie rozmawia na wigilię, sypiąc im groch prosto z wieczerzy. Jest pewna, że zaledwie parę słów uroni, z gęby wypuści – a kury będą przez cały rok włóczyć się i grzebać po cudzych ogródkach, przydomowych poletkach i sąsiedzi łby im ukręcą.

Bo sąsiadów ma bardzo niedobrych, najgorsi to ludzie w gminie. Dlatego wierzy w wojnę i przepowiada nową od chwili zakończenia poprzedniej.

Od lat pewna jest swojego „nasienia”. Nie kupuje cherlawych, anemicznych kurcząt z wylęgarni, które żyją tylko rok, lecz tradycyjnie sadza kwokę na jajach, możliwie jak najwcześniej, żeby latem podlotki dorosły i już jesienią była z nich pociecha.

Z sadzeniem kwoki – to nie jest taka prosta sprawa, jak się mieszczuchowi wydaje, który jajo chce za darmo kupić. Trzeba wiedzieć, kiedy posadzić. I nie każda kura na kwokę się nadaje. Musi taka mieć charakter. Musi coś w stadzie znaczyć. Na oko widać, z którą kogut się liczy, lubi, czubi, do której przyjaźnie zagada, skrzydłem popieści i czas mile z nią spędza.

Byle jaka kura okazuje się potem nie matką lecz dziczką. Tak i z pannami bywa. To z jaj się zerwie i w diabły poleci. To jaj nie miesza tylko stoi zamiast wygrzewać i czeka, kiedy gospodyni przetak uchyli i karmić ją poniesie.

Jajka też trzeba umieć dobrać. Nie każde jest jajem miłości. Musi być kształtne, bez brodawek, głupiego wyglądu i w solidnej skorupie.

Zanim się na uwite gniazdko kwoczkę zaniesie, dobrze jest święconą wodą ją skropić i dopiero pod przetak. Wspominać nie trzeba, każdy o tym wie, że przed posadzeniem kwoki jajek się żadnej babie nie pożycza, bo to ruina własnego stada, nic więcej.

Kiedy zaś kurczęta się wykluwają, należy o tym pamiętać, że w tym czasie z ogniem z kuchni się nie wychodzi. Dopiero, gdy kurczaki są na bożym świecie – wtedy można je hodować zgodnie z tym, jak w szkole uczą. I to nie w każdej szkole, i nie zawsze. Bo najlepsze nauki nie potrafią uchronić kurcząt od uroków rzuconych złym okiem.

Stefa i nie tylko ona jedna w Izdebkach i okolicy jest tego pewna. Poza tym – wiele szkód czynią kuny, tchórze, szczury a także wrony i sroki. Całe gadostwo na wszystko co chłopskie i babskie jest łase. A pomóc   – to nikt nie pomoże.

I tak wiele kurcząt nie wyszło. Ile jaj było przeczubionych! To tak, jakby kto babę na śmierć zakochał. I sam pożytku żadnego nie ma, i baba miała ostatnią radość.

Dlatego, kiedy jest dobry koguty, a mało kur – to też źle. Najlepiej jest, kiedy jest w „ sam raz ”. Ale kiedy tak jest – tego nikt nie wie. Bo niby skąd.

Wszystko szło Stefie dobrze, często znakomicie, aż do tego ostatniego gradobicia, które w pierwszym dniu sierpnia pszenicę jej na wzgórzu pod samą Przysietnicą wytłukło.

Taka chmurka najpierw zza wzgórza wyszła, niewielka, niegroźna ale burzowa – w środku czarna. I nagle  zahuczało nad wsią. Zimnym, ostrym wiatrem podwiało gospodynię od spodu, aż ciarki po niej poszły. Aż ja   obróciło.

We wsi zaledwie parę kropel spadło. Rzadkich, dużych, tak gdzieniegdzie spadły, szukać trzeba było, dobrze patrzeć, żeby znaleźć. Wiadomo – grad się w słońcu stopił – dumała gospodyni. Zaniepokoiła się tylko myślą – co z pszenicą na samym wierchu? I złe przeczucie słusznie nie dawało babie spokoju.

Może jednak złe ominęło? Poszło na góry, na lasy? Może Bóg się ulitował? Oj, gdyby tak Matka Boska Go uprosiła – poszłabym za dwa tygodnie na Jej święto na Starowieś. I nie z marnym groszem – gadała do siebie, pnąc się pod górę, na samo wzgórze, niedaleko lasu w Przysietnicy.

Tu sucho. I tu jeszcze sucho – mamrotała pod nosem, mijając poletka sąsiadów nie tknięte nawet deszczem. Z pięknym dorodnym kłosem wysokiego   żyta, głęboką zielenią kartofli, złocistymi baldachami owsa.

Ale, im bliżej działu, tym bardziej traciła wiarę. Z utratą wiary – szła utrata nadziei i nerwów. A kiedy doszła i zobaczyła pobojowisko – straciła głowę, z nią i rozum. I bluźnić zaczęła wszystkim mocom. Dobrym i Złym. Dobrym jeszcze soczyściej, że Zło dopuściły.

Grad wymłócił pół na pół ćwiartkę morga pszenicy. Usiadła okrakiem na miedzy i tylko płacz jej pozostał. Babie zawsze płacz pozostanie. Nawet po największej stracie . Ale zerwała się po chwili i poszła do chałupy, skacząc ze swym opasłym brzuchem po miedzach, po dołach. Staremu gdy powie – też się nie ucieszy.

Na drugi dzień, wszyscy o tym wiedzą, że na drugi dzień po gradobiciu zawsze jest słoneczna pogoda, wykosili wymłócone zboże. Popatrzyli żałośnie na rozsiane daremnie ziarno i poszli do chałupy. Bez słowa, tak zawsze wraca się po nieszczęściu, po klęsce, która nawiedza gospodarstwo.

W nocy każdej babie przychodzą najlepsze pomysły do głowy. Jeśli w jedną noc nie zdążą się zejść, to w dwie kolejne na pewno. Chłop w nocy śpi, ale baba zawsze myśli, więc Stefa w pierwszą noc zaczęła, a w drugą wydumała coś, czego żadna baba we wsi by nie potrafiła. Żadnej innej babie w głowie by się to nie wylęgło. Więc, gdy tylko porobiła, nic nikomu nie mówiąc, swojemu staremu też się nie chwaląc, bo on wszystko rozdumuje i każdej babskiej myśli jest przeciwny – zwołała kury do stajni, zamknęła drzwi i w ciemnicy wszystkie do dwu dużych koszy wyłapała. Nakryła czym się dało, obwiązała i poniosła je na to pole po gradobiciu.

Nikt nie pozbiera, ale kury wyzbierają. Będzie zysk po tej stracie. Trza myśleć nawet gdy się śpi – cieszyła się, stękając pod ciężarem w głębokich paryjach wądołu.

Kury od razu rozbiegły się po polu. Mimo że specjalnie od rana podgłodzone, jakoś straciwszy znajome opłotki, widoki śród nich – popędziły przed siebie nie kwapiąc się do zbierania.

I nie pomogło troskliwe tiu tiu tiu, ani pieszczotliwe cip cip ciiip. Żadna się złapać nie dała. To wskoczyły w cudze zboże, to fiurknęły jak głupie w stronę lasu. I jeśli nie znalazły się w lisim tyłku – na pewno wróciły do stanu wymarzonej dzikości.

Projektowanie sylwetek na witrażach

Stephen Byrne

www.realglasspainting.com

W poprzednim numerze „Barw Szkła” omówiliśmy stosowane przez nas metody prowadzenia linii w witrażach. Dzisiaj pokażemy jak duży wpływ mają sylwetki w naszym sposobie pr0jektowania witraży. Pamiętajcie jednak, że kilka szklanych elementów z użyciem sylwetek może uczynić z Waszego projektu pełne ekspresji dzieło.

W poprzednim artykule pokazałem Wam czarno-biały szkic Davida do jednego z pięciu małych elementów z obrazem, o które poprosił klient.

Powyżej trzy etapy powstawania projektu „Kruki”: Począwszy od czarno-białego projektu, przez barwną akwarelową wersję, aż po gotowy witraż.

Obok i poniżej prezentuję inne projekty: pustułki oraz jaskółki. Zwróćcie uwagę, że nadal używając tego samego pomysłu, można tworzyć fascynujące witraże. Nie jest potrzebna bogata paleta barw szkła, gdyż kolory podkreślają różnorodność fragmentów pracy. Cały czas wiodącą metodą jest prosta forma podkreślona silnym kontrastem sylwetek ptaków.

Na koniec ostatni witraż z tego cyklu – „Wrony i kruki”

Zaprezentowany cykl witraży jest zamontowany na ścianie biblioteki w pracowni naszego klienta.

Jest to doskonały przykład niestandardowego sposobu tworzenia oraz umieszczenia witraży. Mam nadzieję, że dwa artykuły przekonały Was wystarczająco, że fascynujące efekty są w zasięgu Waszych możliwości.