Kategoria: Barwy Szkła nr 2/2014

Barwy Szkła nr 2/2014

barwy-szkla-2-2014

  1. Drodzy  Czytelnicy
  2. Witraże kościoła parafialnego p.w. Matki   Boskiej Nieustającej Pomocy w Tarnopolu – Jurij Smirnow
  3. Od programisty do artysty – Robert Oddy
  4. Detektyw z Chicago, czyli Raymond Johnson o witrażach, które są częścią Światowej Kolumbijskiej Wystawy w Navy Pier – Raymond Johnson
  5. Od nanotechniki do nanonauki – Chemical Heritage Foundation
  6. The National Wallace Monument  – Anna Winiarska
  7. Trzypokoleniowa tradycja. Rozmowa z Panią Marią Powalisz-Bardońską oraz Panem Jakubem Bardońskim – Aleksandra Ratajczak
  8. Szlakiem Mistrzów Witrażu – Toruń 2014 – Andrzej Bochacz
  9. Krosno – Miasto Szkła – Andrzej Bochacz
  10. Malowanie witraża klasycznego – Mateusz Durkal
  11. Druga miłość – Augustyn Baran

Druga miłość

Augustyn Baran

Jan jest starym kawalerem. Mieszka w pięknym zakątku wsi na Podkarpaciu, tuż nad rwącym potokiem wypływającym z bogatych lasów, które rosną w okolicach Sanoka od ustąpienia ostatniego lodowca.

Jego matkę i oddanych mu przyjaciół smuciła jedynie samotność Jana. Do niedawna tak było, bo chłopak stał się szczęściarzem bez najmniejszych nawet zobowiązań wobec własnego szczęścia. Niespodziewanie się to stało.

Mój przyjaciel do ostatnich godzin komuny był znanym w regionie działaczem młodzieżowym. Skłonny do ciekawych, często zaskakujących paradoksów, rozpieszczony przez   próżnujące na pełnych etatach działaczki, był doskonałym przykładem dla dziennikarzy babrających się w duszy chłopa na to, że panny omijają gospodarstwa i piękną od samego zarania Polski – wieś. I nie masz żony dla rolnika w naszym kraju!

– Dlaczego się nie żenisz? – pytałem, widząc trud samotnego tyrania od świtu do późnego zmierzchu każdego niemal dnia, gasnące ciepło jego zagrody, domu, stajni i serca.

A Jan miał wielkie serce. I podzielne, o czym nie wiedziałem. Ani ja, ani wielu jego przyjaciół, o jakich tylko można marzyć, jacy to nieczęsto zdarzają się w życiu człowieka, a jeśli nawet tak, to okazują się w końcu normalnymi draniami.

– Panny są głupie – odpowiadał za każdym razem nie tylko mnie. Nadzwyczaj spokojnie, z pełnym, rozeznaniem babskiego rodu i kobiecych umysłów. A te nie są w kobietach najważniejsze, o czym każdy wie.

W ostatnich latach kiedy wybierałem się do niego tuż po jesieni, po pierwszym śniegu, Jan wydawał się jakby weselszy, jakby też szczęśliwszy.

W zbliżającą się plugawą zimę Podkarpacia wchodził z pełnym entuzjazmem, głębokim promieniującym z oczu optymizmem i bez najmniejszych obaw czy zagrożeń, jakie zawsze, wszędzie i prawie każdemu, niesie zima.

Tak się dzieje tylko z człowiekiem po pięknym lecie, bogatym w niezapomniane przygody, które zapisały się na trwałe w jego życie. Tak cieszy się tylko dzieciak wypatrujący w ciężkich śniegowych chmurach zakotwiczonych skrzydłami na obłych wzgórzach Galicji – pierwszego bałwana.

I takim właśnie przed kolejną zimą był Jan: pełen energii i wewnętrznej radości emanującej z niego jak z szamana lub   z człowieka wielkiej charyzmy.

Takim go zapamiętałem jeszcze w czasach Wielkich Czynów minionego ustroju – akcji każdego pokolenia wchodzącego w dojrzałe, odpowiedzialne życie – <Zbieramy plony jesieni>.

Kończyły się te akcje każdego roku przez wiele następujących po sobie dziesięcioleci świętem pieczonego ziemniaka, morzem przelanej nad nim wódki oraz taniego   wina, stratowanych w pachnących ostatnim słońcem jesieni badylach przez tabuny mężczyzn, sercami i ciałami dziewczęcymi, ciałami wkrótce zapomnianymi, niepotrzebnymi już nikomu, więc słusznie pozostawionymi pod krzakami do pełnego opamiętania się w pierwszym, ostrym, już chłodzie jesiennego poranka, przenikającym skąpą rozdartą bieliznę, najczęściej nagą skórę i smutne trawy zalane rosą pijanej nocy.

Okazało się, że niedawny obrotny działacz wiejskiej młodzieżówki, każdego roku w ostatnich, to jest pierwszych latach demokracji, kiedy tylko śnieg szczezł z nadsańskich wzgórz, wąwozów, pól i przydomowych ogródków, gdzie wichury nawiały go najwięcej, kiedy zaczynały się konieczne prace wiosenne – sprowadzał do swojego domu zbałamuconą nie pierwszy już raz, pannę. Co roku podobnie sprawdzoną, że może być matką, że można będzie bez ryzyka braku płodności liczyć na własny przychówek, który już po kilkunastu latach   przydaje się w każdym gospodarstwie, ponadto – nadaje sens życia człowiekowi niezależnie od wieku i sytuacji, w jakiej się znalazł, lub w spłatanej przez głupi los.

Przede wszystkim, taka panna obciążona bagażem negatywnych doświadczeń, od razu była niezwykle chętna do   wykazania się, że będzie tą jedyną do pracy. Do każdej beznadziejnej i znojnej roboty – harówki w gospodarstwie   Jana. I tym zaskarbi sobie oko i serce, a utracone w poprzedniej dobrej wierze i jeszcze lepszej miłości dziewictwo, co tylko dla niewielu już ma jakieś atawistyczne znaczenie oraz nabyty przychówek, który na wsi sam się żywi, uczy i wychowuje, okażą się naprawdę mało istotne przy aktualnym poświęceniu, zdyscyplinowaniu, zdrowiu konia i jego sile, przy każdym słodkim rozkazie narzeczonego, którego tak szczęśliwie spotkała na swych krętych dróżkach życia.

A myślała w długie samotne noce, że nigdy i nigdzie nie spotka nikogo i smutne będzie jej dziewczęce ciało, daremnie wyczekujące na ofiarę samospełnienia się w pracy i pełnego zatracenia w prawdziwej miłości do drugiego człowieka, którym może być tylko ukochany nade wszystko mężczyzna niosący swojej kobiecie bezpieczeństwo, dobroć i uczucie, dla którego przede wszystkim warto żyć i kiedyś umrzeć, mając za sobą życie udane i w pełni poświęcenia przeżyte, do ostatniego niemal kobiecego tchu.

W takiej to sytuacji i nie innych nastrojach przyjeżdżały z kilkuletnim synkiem Sebastianem, to z córeczką Kamilą o oczkach tak pięknych, że Jan nie potrafił wrócić z Sanoka bez cukierków, najczęściej przecenionych i dokładnie zlasowanych w jedną wielką, wielobarwną bryłę landrynek dla swojej Małej, która tym chętniej, bez najmniejszych oporów właściwych tylko maleńkim dziewczynkom już po kilkunastu dniach zamieniała „ wujka ” Jana na „ tatę ”, a nawet „tatusia” i biegła do niego, kiedy wracał po ciężkiej pracy w stróżówce, z wyciągniętymi rączkami biegła na powitanie, trzymając w nich swoje serduszko, ufne, gorące radością roześmianego i w pełni szczęśliwego dziecka, które nigdy się nie myli w ocenie i zawsze łatwo wyczuwa dobrego człowieka nawet w pierwszy raz widzianym osobniku.

Wszystkie dzieci mają tatusia i ja też mam – chwaliła się później świeżo poznanym koleżankom zza wiejskich opłotków.

Jan niewiele im obiecywał. Im – jej, każdego roku innej: jeszcze lepszej, młodszej, silniejszej, ciekawszej w łóżku i wszędzie poza nim też. Jeszcze bardziej oddanej i bezwzględnie posłusznej, ale ciągle nie tej i nie takiej, na którą uparcie czekał i nieustannie poszukiwał wśród oszukanych i pozostawionych przez mężczyzn na pastwę szarego losu.

– Trza się przypatrzeć sobie – mówił. – Poznać swoje charaktery i upodobania życiowe. Trzeba się sprawdzić możliwie we wszystkim co niesie życie, żeby później nie było rozczarowań, niepotrzebnego bólu, który niszczy serce i zalewa oczy goryczą zbytecznych łez. Żeby nie popełnić błędu, który mści się potem na niewinnych ludziach, ich rodzinach a nawet dalekich krewnych, którzy również muszą do końca życia dźwigać cudzy wstyd. To wszystko takie ważne przy wyborze partnera, przy ostatecznej decyzji w obliczu Boga i ludzi.

To wszystko uświadomił Jan swojej pannie, z tym wszystkim potulnie się zgodziła, tuląc Jana w zapomnianych przez zimę pieszczotach.

Najważniejsza była praca. Tylko pracowitość mogła być wynagrodzona małżeństwem. Dlatego w środku lata przyjeżdżali krewni panny, często rodzice, najczęściej bracia i równie bezrobotni kuzyni. Oni też pracowali, pomagając w spiętrzonych czasem i złą pogodą robotach. Nie tylko w polu, lecz i przy koniecznej zwózce drewna na wymarzoną pierwszą zimę państwa młodych z odwiecznej Puszczy Karpackiej, słynącej z jarów, wądołów i kałuż na jej bezdrożach, z których nie widać było konia z furmanką i niedoświadczonego woźnicy. Poza tym, w każdym nawet najmniejszym gospodarstwie jest cholernie dużo roboty od ostatniego do pierwszego śniegu. I ktoś ją musi wykonać. Najlepiej gdy zrobi to ktoś   obcy za miskę regionalnej zupy.

Jan potrafił wypróbować pannę. Jej charakter, ręce, czasem i umysł. Pochwalał wszystkie jej pomysły, podtrzymywał marzenia i tak już bliskie spełnienia nadzieje.

Koniec adwentu będzie końcem oczekiwania na miłość i powstanie nowa ludzka rodzina. Z miłości i dla miłości, jak każda w naszej ojczyźnie, rodzina.

Wszyscy tak robią, każdy tak mówi i postępuje kiedy ma pannę. Kiedy jest pewny jej wielkiego uczucia, aż po wspólną ciemną mogiłę w kolorowym lastriku na miejscowym Wzgórzu Wiecznego Milczenia porośniętym stepem habziny, pokrzyw i krzywymi grabami, które od lat nie mogą się wybić ku słońcu i koroną rozłożyć nad dziesiątkami zapomnianych grobów.

Pachnące pod nią sianko też potrafił wypróbować, sianko ze słonecznych polan, dzikich więc niczyich, pełne kwiecia dla byka i bezcennych ziół, mogących wyleczyć niemal wszystkie choroby naszych czasów, wieczorem – tuż przed ostatnią letnią burzą z zachodu przytargane do stodoły – pachniało odurzająco. Kojąco też.

Wstawała o świcie, kiedy wstaje słońce albo jeszcze wcześniej, o śpiewie raniuszka jeśli była już jesień a roboty tyle co wiosną i latem, jeżeli nie więcej. Potem był poranek, po nim jak zawsze dzień wypełniony do prawdziwej nocy upiorną robotą w polu i zagrodzie. Zawsze dostawała za nią kilka słów cichego uznania mimo że dla siebie pracowała … Zawsze jej o tym przypominał, żeby upewnić, zachęcić do wytrwałej cierpliwości w codziennych zmaganiach i dodać nadziei.

I tak bez odmiany aż po kres ciężkich robót przy wykopkach kartofli i ogławianiu buraków na błoniach nad Sanem, od którego ciągnęło chłodem i przenikliwym smutkiem z kęp   brzuchatych wierzb, wypróchniałych i pełnych dorodnych szerszeni lecących w ostatni swój lot, zanim padną u jej pnia ścięte przez królową wszystkich szerszeni minionego lata.

Dogasające za wzgórzami lato zawsze przechodzi na wsi   w trudy znojnej jesieni, niemożliwe więc, by na wsi było jak w miasteczku, żeby jesień pachniała parkiem i kawą w maleńkiej kawiarence pod złotokapem ciężkich, dojrzałych czerwienią liści.

Jan głaskał główkę swej córeczki, brał ją jeszcze na kolana, pozwalał się pieścić i uśmiechał się szczerze pod staropolskim wąsem, który Kamila z radością tarmosiła, nazywając „ tatusia ” dziadkiem Lechem.

Jan zasępiał się dopiero z pierwszymi przymrozkami. Z pierwszym, śniegiem w postaci grubo mielonej kaszy w chmurnych młynach nieba nad zamarzniętym błotem     Podkarpacia.

Otulony sztucznym kołnierzem starej rudej kurtki zapominał zabrać ze stołu przygotowane kanapki a nawet termos z herbatą z afrykańskich ziół, którą tak polubił od pierwszej nocy kiedy się dla niego pojawiła.

Tej koniecznej ostatniej rozmowy Jan oczywiście nie traktował tak lekko, niepoważnie, jak można powierzchownie sądzić, krzywdząc go. Niejednokrotnie odkładał ją na dalszy nieokreślony czas, na nieznany dzień, wieczór lub poranek nie tylko   z powodu pilnych robótek, które jeszcze pozostały do zrobienia, a mogła je zrobić tylko kobieta.

Nikt z nas nie lubi tej rozmowy, raczej przemówienia pożegnalnego, prawie pogrzebowego który adresat słyszy i koniecznie musi przeżyć. Każdy podobne wygłaszał, nie jedno w swoim życiu i wie, że trzeba go starannie przygotować, ponadto – wygłosić we właściwym czasie i miejscu – życie jest teatrem – w określonym nastroju tak do mówienia jak i wysłuchania. Trzeba się liczyć ze słuchającym.

A mówić, kiedy się już zacznie – trzeba twardo i bez litości, ponieważ ta może załamać mówiącego, może jak każda litość nad drugim człowiekiem pokrzyżować, nawet zniweczyć     najlepsze zamiary, udaremnić niekiedy wielkie zwycięstwo nad niepotrzebna mu duszyczką i pogrążyć na zawsze albo na długi tylko czas w kosztowne bez żadnych uczuć małżeństwo, a to przeważnie komplikuje wszystko wokół, bez reszty, i nie ma z niego łatwego wyjścia na gładką przestrzeń życia,     rozwoju i wolności.

Tam, u Jana sceneria – wiadomo, ponura. Za oknem to, co za oknem jesienią na wsi być może, więc i jest. Szaruga, ziąb, resztki buraczanych kikutów liści na kruchym płocie przy wychodku.

Jan wraca – ostatnie robótki w stajni wykonane. Dziewczyna zarzuciła bykowi siana za drabinę, trzymała je przez chwilę w łapkach – zapachniało nagle ostatnim słońcem minionego lata i słodkimi wspomnieniami przedawnionej pieszczoty. Napoiła też Siwka ciepłą wodą i wróciła do starej kuchni pod trzema zmurszałymi tragarzami. Kiedyś, może już wkrótce – od wiosny przecież oszczędzają każdy grosz – będzie mieć   mniejszą, ale jasną i wyższą …

Jan zadowolony więc i dziewczyna czeka na małe choćby przytulenie, opowiedziała mu swój tęskny smutny dzień bez niego, powiedział, że nie musi już iść do stajni, może odpocząć, bo zrobiła za niego co należało zrobić. I czeka na ten jeden tak ważny dla niej głask po buzi, po włosach spływających na ramiona, rozpuszczonych, jednym kosmykiem zasłaniającym jej pierś, dużą i dobrą dla Jana.

Czeka i sama tuli się do niego, do swego pana zajętego od dawna właściwymi myślami, które nareszcie ubiera w odpowiednie słowa:

– Nic z nas nie będzie – mówi z pełnym przekonaniem, rozeznaniem i znajomością sytuacji sprawdzanej w dzień i w noc po każdym dniu, nieustannie tak od dawno minionej wiosny, lata i szybko teraz umykającej w nicość zimy, jesieni.

– Szkoda to wszystko ciągnąć bez końca i żyć złudzeniami, truć się nimi jak szczury przedawnioną trucizną z wiejskiego sklepu. Złudzenia pryskają w daremnych próbach zbliżeń, wzajemnych niechęciach, z trudem ukrywanej każdego dnia, odrazie. Nawet obrzydzeniu. Im dalej, im dłużej – tym gorzej dla nas – mówi Jan. Wie co mówi, ponieważ potrafi mówić i przekonać.

– Nie ocalimy nawet naszej przyjaźni, i znienawidzimy siebie po grób. A to bez potrzeby – skończył i wyszedł. I nie było go.

Kiedy się pojawił po kilku nocach, po kilku dobach – chałupa była pusta i cicha. Taka miała już dawno być!

W kącie pozostała zabawka Kamili – tandetny, zapiany przez całe lato odpustowy kogucik z plastiku. Więcej nic. Nikogo prócz starej uśmiechniętej matki z jednym żółtym   zębem, spiżarni pełnej weków, długich sznurów idealnie wysuszonych na gałązkach tarniny grzybów, warkoczy cebuli oraz worów włoskich orzechów. Nie łuszczonych jeszcze ale to nic. Zrobi się samemu gdzieś koło wigilii, kiedy znowu narodzi się Chrystus w betlejemskiej stajence, wstąpi w ludzkie serca, przepełni je dobrocią i miłością na cały następny Boży rok.

Tamtego roku na początku zimy, chociaż śniegiem kopnym sypnęła zaraz na początku listopada, wiatrem syberyjskim zmroziła a ten gotowym śniegiem podwiał wszystkie drogi Galicji – zobaczył w progu stojącą pannicę.

Złe przeczucie zaraz nim szarpnęło. Sprawdził się natychmiast zły sen z ostatniego piątku, kiedy obudził się w środku nocy na widok helikoptera lądującego z warkotem silnika i poszumem śmigieł na podwórzu koło wygódki nazywanej przez Kamilę „ miodownikiem ”.

– Jestem w ciąży. Od ciebie – powiedziała przy jego matce. Ta stała przy nich wypełniona po skorupę ciekawością, też ją bowiem złe sny trapiły od wielu tygodni, więc spodziewała się przykrości dla siebie lub synka. I stało się!

– Co mi po twojej ciąży! – odpowiedział Jan, jak zawsze inteligentnie, nawet błyskotliwie.

– Dziecko, to nie od Jana – odezwała się starucha prawie grobowym głosem. – Jan na to nie ma czasu. Widziałaś. Ile miał roboty …

Dziewczyna odjechała. Musiała odjechać. Kilkanaście dni jej nie było. Zaniepokojona jej matka zawiadomiła policję i prokuratora.

Jan miał kłopoty. Musiał mieć kłopoty, dopóki nie wróciła do siebie i znowu wszystko było w porządku.

Malowanie witraża klasycznego

Mateusz Durkal

Witraż klasyczny, tworzony jest z elementów szklanych, które wymagają zaawansowanej obróbki malarskiej. Do zdobienia stosuje się farby naszkliwne, których utrwalenie wymaga wypalenia w piecu szklarskim w wysokiej temperaturze. Technika ta gwarantuje trwałość zdobień, dorównując szkliwnemu barwieniu szkła.

Co jest potrzebne, aby rozpocząć tę ciekawą, ale i wymagającą przygodę artystyczną?

Przede wszystkim potrzebne będą naszkliwne farby witrażowe. Są one dostępne w sklepach dla witrażystów. Bardzo dobrej jakości farby ma w swojej ofercie warszawski Instytut Ceramiki i Materiałów Budowlanych (www.icimb.pl). Są one dostępne w formie proszku. Zależnie od składu chemicznego stosowane są różne temperatury wypału. Najczęściej do malowania witraży używa się farb, w których skład wchodzą związki ołowiu a do ich utrwalenia konieczne jest wypalenie w temperaturach od 520 do 650oC. Bardzo ważną farbą naszkliwną jest farba konturowa. Najczęściej stosowany jest w tym celu kolor czarny kryjący.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego
1.

O ostatecznym efekcie grafik decydują, obok farb, narzędzia, czyli pędzle. W pracowni stosujemy pędzle do nanoszenia konturów, nakładania farb na większych powierzchniach, cieniowania oraz szerokie blendery do wyrównywania barwnika, głównie patyn. Z uwagi na rodzaj stosowanych farb zaleca się stosowanie narzędzi z naturalnego włosia o średniej twardości (z reguły jest to sierść borsuka) (zdj.1)

Szpachelki, tłuczki oraz szklane płytki służą do przygotowania farb.

Należy pamiętać również o narzędziach do zdejmowania nadmiaru farby, czyli igłach, rylcach, zaostrzonych patyczkach.

W pierwszej części cyklu omówimy pierwszy etap malowania witraża – naniesiemy kontur.

Pracę rozpoczynamy od przygotowania farby. W tym celu na płytkę szklaną (najlepsza jest chropowata strona matowej szybki) odpowiednią ilość farby (zdj.2). Następnie dodajemy nieco wody. Ilość ustalamy metodą prób. Profesjonalne pracownie mają wiele tajemnic warsztatowych. Jedną z nich są dodatkowe składniki wprowadzane do farby. Spotykałem się z używaniem cukru, piwa czy gumy arabskiej.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-4
4.

Gęstość farby powinna być taka, aby można ją było   nabrać na pędzel i aby po nim swobodnie spływała na powierzchnię szkła (zdj.3).

Przed rozpoczęciem malowania element szklany należy oczyścić z kurzu, brudu, a przede wszystkim   odtłuścić powierzchnię malowanego przedmiotu. Wystarczy umyć element wodą z płynem do mycia naczyń. Można wykorzystać spirytus, benzynę lakową lub specjalistyczny płyn do odtłuszczania.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-5
5.

Elementy szklane mają dwie strony i witrażyści nanoszą rysunek (malaturę) na jedną z nich a niekiedy z obu stron (zdj.4).

Jeżeli szklany element jest przezroczysty (transparentny), to należy położyć go bezpośrednio na projekcie. W ten sposób najłatwiej jest nanieść kontur.

Nałożony kontur nie zawsze jest równy i wymaga retuszu (zdj.5). Używam do tego zaostrzonego patyczka bambusowego, nożyka oraz stalówki. Farba przygotowana na bazie samej wody jest słabo związana z podłożem. Dzięki temu, łatwo usuwać nadmiar zaschniętego barwnika.

(Uzupełnianie składu farby o dodatkowe składniki, najczęściej przyczynia się utwardzania jej powierzchni lub silniejszego związania z podłożem.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-6
6.

Wyrównywanie konturów, wygodnie jest wykonywać na podświetlanym stole (zdj.6).

Na tym etapie można również umieszczać napisy oraz wprowadzać pierwszy etap cieniowania „zgrubnego”.

Po zakończeniu malowania należy wypalić szklane elementy z farbą, przed przystąpieniem do dalszej pracy nad malaturą.

Kontur w witrażu pełni ważną rolę. Linie podziałów na elementy razem z konturami wyznaczają granice części rysunku. Naniesienie kolejnych warstw służy uwydatnieniu poszczególnych fragmentów a co najważniejsze wprowadza wrażenie trójwymiarowości.

Rozpoczynając cieniowanie lub naniesienie patyny należy postępować w zbliżony sposób.

Po przygotowaniu farby nakładamy ją na powierzchnię szkła (zdj.7). Stosujemy do tego celu dowolny pędzel. Istotne jest, aby czynności te wykonywać sprawnie, gdyż farba szybko wysycha. Wskazane jest, aby pokryć jak największy fragment elementu (zdj.8).

Kolejnym etapem jest wyrównanie naniesionej farby. Służą do tego celu specjalne pędzle – szerokie blendery. Są to bardzo drogie narzędzia, jednak rozpoczynając przygodę witrażową można wykorzystać dostępne w sklepach malarskich szerokie pędzle z naturalnego włosia (zdj.9).

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-10
10.

Przygotowując farbę pamiętajmy, że użycie wody jako rozcieńczalnika, spowoduje, że usuwanie wyschniętej farby będzie łatwe. Kiedy jednak dodamy do niej np. gumę arabską, to powłoka będzie trudniejsza do usunięcia, gdyż silniej będzie związana ze szkłem.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-11
11.

Po wyrównaniu powierzchni farby należy odczekać, aby wyschła. Trwa to z reguły od kilku do kilkunastu minut. Po tym czasie przystępujemy do pracy nad cieniowaniem. Zgodnie z przygotowanym wstępnie projektem, usuwamy nadmiar farby. Używamy do tego celu patyczków (zdj.10), stalówek oraz mniej lub bardziej sztywnych pędzli (zdj.11). Wszystko zależy od oczekiwanego efektu.

Podczas pracy niezbędnym jest korzystanie z podświetlanego stołu. Jest to wygodne w przypadku małych witraży. Kiedy jednak cieniujemy duże powierzchnie, to najwygodniejsza będzie specjalna   rama ustawiona w pobliżu okna.

Nakładanie konturów, cieniowanie oraz patynowanie, czyli wszystkie działania malarskie nazywane są przez profesjonalistów nanoszeniem malatury.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-12
12.

Po zakończeniu tego etapu, należy wypalić farbę w celu jej utrwalenia (zdj.12).

Cieniowanie jest etapem, który można powtarzać wielokrotnie. Naturalnie należy pamiętać, że położenie kolejnej warstwy farby przyczyni się do zaznaczenia głębi treści witraża, ale z drugiej strony uczyni go mniej przejrzystym. W praktyce ten etap jest powtarzany dwukrotnie a w szczególnych sytuacjach nawet pięciokrotnie.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-13
13.

Położenie patyny jest najczęściej etapem jednorazowym. Stosowana jest do tego celu z reguły farba czarna o oczekiwanym stopniu szarości, co uzyskujemy przez właściwe rozcieńczenie. Głównym celem tego etapu jest wprowadzenie delikatnych akcentów, podkreśleń, wyciszeń w tle witraża. Jednocześnie, pełni ona ważną funkcję subtelnego wyrównania, zbyt szorstkich niekiedy cieniowań (zdj.13).

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-14

Krosno – Miasto Szkła

Andrzej Bochacz

Po zakończeniu I wojny światowej Krosno liczyło około 6 tysięcy mieszkańców. Okres powojenny, to dla wyniszczonego miasta pozbawionego przemysłu czas intensywnych działań naprawczych. Przede wszystkim rozpoczęto budowę zakładów przemysłowych, które szybko zmieniły oblicze miasta. Wśród nich szczególne miejsce znalazła huta szkła.

W roku 1923 krakowska spółka akcyjna Polskie Huty Szkła nabyła grunty od Cecylii z hr. Potockich Kaczkowskiej. A już niespełna rok później, w styczniu roku 1924 ruszyła produkcja. Pierwsi pracownicy przyjechali z odległych stron: z okolic Lwowa, ze Śląska i Rumunii. Huta zatrudniała wówczas już 1200 pracowników. Zakład rozwija się bardzo dynamicznie. Produkowane wyroby były najwyższej próby, czego dowodem był złoty medal otrzymany z rąk Ministra Przemysłu i Handlu Eugeniusza Kwiatkowskiego na Powszechnej Krajowej Wystawie w Poznaniu (1929 r.).

Szybki rozwój huty przerywa początek II wojny światowej. Niemcy szybko wznawiają pracę w zakładzie. Ponad 600-osobowa załoga produkowała szkło gospodarcze, oświetleniowe, a nawet kryształy. Niestety zakończenie działań wojennych oznacza dla zakładów niemal całkowite zniszczenie. Wycofujące się niemieckie oddziały podpaliły, wywożąc wcześniej maszyny, wyroby, niszcząc surowce i infrastrukturę. We wrześniu 1944 do Krosna wkroczyły wojska radzieckie.

Po wyzwoleniu, bardzo szybko zdecydowano o odbudowie zakładu i w styczniu 1945 roku wznowiono produkcję. W hucie uruchomiono zaledwie jedną wannę szklarską z sześcioma warsztatami, ciągownię i kilka stanowisk szlifierskich. Pierwszymi wyrobami były szkiełka do lamp naftowych.

W 1945 r. zakład zatrudniał niemal 300 pracowników i wyprodukował ponad 300 ton wyrobów. Trzy lata później liczba zatrudnionych wzrosła o 100 osób a produkcja wzrosła do 600 ton.

W roku 1958 decyzją rządu utworzono przedsiębiorstwo państwowe pod nazwą „Krośnieńskie Huty Szkła”, w którym zatrudnienie znalazło już niemal 900 pracowników.

W hucie stale prowadzone były prace modernizacyjne parku maszynowego. Dawny pałac Kaczkowskich został zagospodarowany i przystosowany do potrzeb załogi zakładu. Przedsiębiorstwo zaczęło oddawać do użytku zakładowe bloki mieszkalne.

Dobrosąsiedzka atmosfera sprzyjała wspólnocie.

W szybkim tempie wzrastała produkcja krajowa i eksportowa. Za granicę wysyłano głównie wyroby ręcznie formowane. Na krajowym rynku popularnością cieszyły się wyroby z automatów. Rozbudowa zakładów m.in. o Hutę Szkła Technicznego doprowadził do kolejnej zmiany statusu. W roku 1959 utworzono kombinat szklarski „Krośnieńskie Huty Szkła” zatrudniający 1350 pracowników.

Bardzo ważnym etapem w rozwoju przedsiębiorstwa było rozpoczęcie działalności przyzakładowej Zasadniczej Szkoły Szklarskiej oraz Technikum Szklarskiego. Ich powstanie było odpowiedzią na stale rosnące zapotrzebowanie na wykwalifikowaną kadrę hutniczą. W ciągu 25 lat istnienia szkołę opuściło 1500 absolwentów.

W roku 1967 r. do krośnieńskiego przedsiębiorstwa przyłączono Hutę Szkła „Jasło”. Ten, równy wiekiem hucie w Krośnie zakład zajmował się produkcją szkła okiennego taflowego oraz butelek. Po wojnie produkcję przestawiono na wytwarzanie butelek monopolowych, potem dołączono szkło kolorowe do lamp sygnalizacyjnych. Po połączeniu przedsiębiorstw główną dziedziną produkcji „Jasła” zostały szkła reflektorowe. Do produkcji wprowadzono wówczas wytwarzanie witrażowego szkła katedralnego.

W 1971 roku oddano do użytku Zakład Włókna Szklanego, zbudowany na licencji angielskiej. W ciągu paru lat stał się on wiodącym producentem jedwabiu, rovingu i mat. Zastosowanie włókna szklanego a zwłaszcza powstałych na jego bazie kompozytów dało ogromne możliwości w zakresie produkcji rozmaitych urządzeń. Samoloty, jachty i łodzie czy obudowy sprzętu AGD to tylko fragment szerokiego wachlarza zastosowań.

W roku 1991 decyzją ministra przekształceń własnościowych akcje zakładu trafiły na parkiet warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Huta znalazła się wśród pierwszych prywatyzowanych spółek rynku krajowego. W 2001 r. powstała Grupa Kapitałowa Krosno, w skład której weszły Krośnieńskie Huty Szkła „KROSNO” S.A., Huta Szkła w Jaśle Sp. z o.o. oraz Huta Szkła Gospodarczego „Blowex -Tarnów” S.A.

Na początku XXI wieku, dzięki zaangażowaniu władz samorządowych z prezydentem miasta na czele udało się wcielić w życie projekt utworzenia w Krośnie miejsca poświęconego historii sztuki szklarskiej. Budowę siedziby Centrum Dziedzictwa Szkła na krośnieńskiej starówce zakończono w połowie 2012 r.

2 czerwca 2012 roku Krosno oficjalnie stało się Miastem Szkła. Otwarto drzwi CDS – prezentując wyjątkowe walory szklarskiego rzemiosła. Tysiące odwiedzających placówkę gości uczestniczy w warsztatach tematycznych, obserwuje produkcję, wydmuchuje szklane bańki, podziwia urodę szklanych dzieł.

Obecnie, oprócz Krośnieńskich Hut Szkła KROSNO S.A., w mieście i okolicach funkcjonuje kilkanaście małych, prywatnych hut, zakładów oraz pracowni artystycznych. Szklane wyroby z Krosna cenione są za wspaniałą jakość i najwyższej klasy wzornictwo. Wielokrotnie nagradzane, małe dzieła sztuki powstające w Krośnie, obecne są w niemal każdym polskim i w milionach domów na całym świecie.

Rozwój Krośnieńskich Hut Szkła, to stale wzrastająca automatyzacja. Mimo to nie zrezygnowano   z produkcji ręcznej. Wytwarzane tą metodą szkła cieszyły się dużym zainteresowaniem, były poszukiwanym i cenionym towarem na rynkach światowych.

Wiele powstałych w Krośnie wzorów weszło na trwałe do historii polskiego designu. Skala produkcji sprawiała, że niemal w każdym polskim domu można znaleźć szkło z Krosna – wyróżniające się jakością oraz poziomem artystycznym. W krośnieńskiej hucie pracowało wielu wybitnych projektantów.

Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie stanowi istotny punkt europejskiego szklanego szlaku. Podobne obiekty działają na teranie Czech i Niemiec. „CDS to obiekt prezentujący przemysł szklany w zupełnie nowej formule: nowoczesnej, atrakcyjnej i przystępnej. Bardzo nam zależy, aby zarówno mieszkańcy, jak i odwiedzający nas turyści poczuli wyjątkowość miasta i tego jak wielowymiarowy może być szklany świat” – mówi Stefan Dziadosz, prezes Centrum.

Najważniejszymi atrakcjami Centrum Dziedzictwa Szkła są spektakularne prezentacje produkcji szkła. Podczas pokazów na oczach widzów powstanją wazony, patery czy piękne kieliszki. Można także spróbować swoich sił i samodzielnie wydmuchać formę szklaną. Wydmuchiwanie szkła jest jedną z najstarszych metod produkcji i po dziś niezastąpioną.

Na miejscu odbywają się wykłady oraz warsztaty wykorzystujące nowe technologie a także prezentacje filmów. Zwiedzający poznają niesamowite właściwości szkła.

Centrum Dziedzictwa Szkła jest fascynującym obiektem. Z poziomu krośnieńskiego rynku ma cztery podziemne poziomy. Zainstalowane są tam niewielkie piece hutnicze, które pozwalają na tworzenie ręcznie formowanego szkła artystycznego. Grawernia, szlifiernia przybliżają techniki mechanicznego zdobienia szkła. Stanowiska malarskie dostarczają wiedzy na temat uszlachetniania wyrobów farbami. Bardzo ciekawa jest część poświęcona tworzeniu witraży. Przybliża ona techniki niemal niezmienne od średniowiecza, jak i te bardziej współczesne wdrożone przez L. C. Tiffany.

W sali konferencyjno-kinowej oglądając kilkunastominutowy film poznaliśmy historię Krosna oraz hut szkła. W tym samym pomieszczeniu jedną ze ścian pokrywa szklana kompozycja wykonana w technice fusingu. Jej tematem jest jedna z najstarszych rycin przedstawiających produkcję szkła.

Podczas wizyty w Centrum Dziedzictwa Szkła koniecznie trzeba obejrzeć malowidło 3D na posadzce klatki schodów ruchomych. Wykonane zostało w technologii 3D. Wiosną i jesienią organizowane są pokazy 3D-mappingu na powierzchni malowidła „The UnderGlass”. Projekcja na trójwymiarowym obrazie sprawia, że po zmroku malowidło ożywa i odsłania zupełnie inne oblicze. Pokazy „podwójnego trójwymiaru” prezentowane są co tydzień. Obraz ma powierzchnię 80 m2 i powstał na podłodze pomieszczenia. Autorem „obrazu” jest Ryszard „Ryho” Paprocki – krakowski artysta i architekt – a jego tematyka koresponduje z profilem działalności Centrum i przedstawia produkcję szkła metodą tradycyjną, prowadzoną na dodatkowym, podziemnym poziomie budynku. Malowidło nawiązuje także do 90-letnich tradycji hutniczych Krosna.

W Centrum Dziedzictwa Szkła organizowane są wystawy czasowe. Podczas naszej letniej wycieczki dostępna była ekspozycja cyklu wystawowego zatytułowanego „Barwa i światło”, który w trzech corocznie organizowanych wystawach prezentuje sztukę tworzenia witraży w jej historycznej i nowoczesnej odsłonie. Zobaczyliśmy ponad czterdzieści prac witrażowych, o różnych rozmiarach, tematyce i przeznaczeniu. Swoje dzieła prezentowała, mająca ponad stuletnią tradycję najsłynniejsza polska pracownia witrażu – Krakowski Zakład Witraży S.G. Żeleński. Bardzo wyraźnie podkreślona została współczesna sztuka witrażownictwa. Reprezentowały ją powstałe w Pracowni Witrażu Wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Szczególnie miłym było spotkanie z pracami Pani Elżbiety Altevogt. Wśród nich witraż wyjątkowy pod każdym względem. Szklana forma została bowiem wykonana z fragmentów butelek – trójwymiarowy witraż recyklingowy.

Obok głównego budynku, Centrum Dziedzictwa Szkła zagospodarowało tzw. piwnice przedprożne. Jest to ciąg siedmiu odrestaurowanych zabytkowych pomieszczeń zagłębionych pod płytą Rynku. Można w nich obejrzeć m.in. wystawę dzieł najsłynniejszych artystów szkła oraz światowych marek produkowanych w Krośnie, czyli szkła dekoracyjnego wykonanego na zlecenie najsłynniejszych manufaktur szkła, m.in. Waterford Crystal, Murano czy Zwiesel. Jest tam też tzw. sala szkła w fizyce, w której poprzez eksperymenty poznać można właściwości fizyczne szkła.

Zwiedzaniem piwnic przedprożnych zakończyliśmy fascynujące spotkanie z Miastem Szkła. Na pewno będziemy tutaj wracać.

Informacje historyczne zawarte w artykule zaczerpnięte zostały z opracowania Pani Hanny Wajdy-Lawery oraz materiałów ogólnodostępnych

Szlakiem Mistrzów Witrażu – Toruń 2014

Andrzej Bochacz

„Szlakiem Mistrzów Witrażu” to cykliczny projekt, w ramach którego, w kwietniu 2014 roku odwiedziliśmy Toruń. Było to już piąte spotkanie miłośników witraży.

Organizatorami wyjazdu byli: Powiatowy Zespół Szkół i Placówek Specjalnych w Legionowie, fundacja „Promień Słońca”, Legionowska Pracownia Witraży 12U, „Barwy Szkła” oraz Polskie Muzy.

W roku szkolnym 2013/2014 Legionowska Pracownia Witraży 12U prowadziła na zasadach wolontariatu zajęcia, podczas których uczniowie poznawali tajniki tworzenia witraży w technice Tiffany. Początkowo wykonywaliśmy drobne prace w formie szklanych zawieszek. Jednak drugi semestr roku szkolnego cały zespół poświęcił na wykonanie numeru domu na budynek szkolny.

Zwieńczeniem, pełnego radości oraz sukcesów, rocznego wysiłku była wycieczka z witrażami w tle. Celem wycieczki było zachęcanie dzieci i młodzieży do zdobywania umiejętności i wiedzy na temat najpiękniejszych dzieł tej sztuki, jej najwybitniejszych twórców.

Wycieczki „Szlakiem Mistrzów Witrażu” są realizowany w ramach szerszego projektu „Kraina Witraży” i mają popularyzować wiedzę o tej pięknej dziedzinie sztuki i zachęcać do jej uprawiania.

W Toruniu czekała na nas wspaniała , słoneczna, wiosenna pogoda. Na Starówce tłumy ludzi. Liczne wycieczki podziwiają zabytki, muzea i wystawy.

Nasza grupa pierwsze kroki skierowała do wyjątkowego miejsca jakim jest Żywe Muzeum Piernika. Tutaj, bez wyjątku, wszyscy uczestnicy wycieczki pod okiem mistrza zdobywali czeladnicze ostrogi. Własnoręcznie, wyrabiali ciasto, formowali je i piekli pierniki według receptury sprzed 500 lat. Każdy zabrał ze sobą pachnącą pamiątkę z Torunia do domu. Zajęcia w autentycznych, średniowiecznych pomieszczeniach pozwoliły na przeniesienie się uczniów w odległą przeszłość, a staropolski język jakiego używał mistrz szczególnie podkreślał autentyczność wrażeń.

Historię toruńskich zabytków przybliżała nam pani przewodnik i jednym z etapów wycieczki była Bazylika katedralna Świętych Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty w Toruniu. Ten gotycki, ceglany kościół, dawna fara toruńskiego Starego Miasta, był w okresie średniowiecza miejscem wyboru władz miasta i pochówku patrycjatu. Pierwotna świątynia była niedużą budowlą salową. Była nieco węższa od prezbiterium obecnego kościoła, której ściana południowa pokrywała się z południową ścianą istniejącego prezbiterium.

Wzniesiono ją w I połowie XIII stulecia. Bazylika słynie   z wielu wspaniałych świadectw przeszłości, a wśród nich należne miejsce zajmują zabytkowe witraże.

Neogotyckie oszklenia wykonano na przełomie XIX i XX w. Na szczególną uwagę zasługuje witraż we wschodnim oknie prezbiterium. Został wykonany przez Eugeniusza Kwiatkowskiego w 1951 r. z wykorzystaniem w partii maswerku, w różycy ocalałych fragmentów szkieł gotyckich. Po bokach okna dwie olbrzymie postacie patronów kościoła: św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty z połowy XIV w.

Równie interesująca jest kaplica Świętych Aniołów Stróżów, czyli tzw. kaplica kopernikowska, gdzie po 19 II 1473 r. zapewne ochrzczony został Mikołaj Kopernik. Najcenniejszym elementem wyposażenia jest gotycka chrzcielnica z końca XIII w., z późnobarokową rzeźbioną pokrywą. Tutaj też umieszczono renesansowe epitafium z portretem Kopernika, ufundowane w roku 1589, przez miejscowego lekarza i humanistę Melchiora Pirnesiusa. Kaplica została odrestaurowana z okazji 500 rocznicy urodzin Kopernika w r. 1973, wtedy także wykonano witraże wg projektu W. Kozioła oraz odkryto gotyckie, okratowane okno od strony kruchty.

Etapem, który najbardziej rozbudził emocje uczniów była wizyta w znakomitej toruńskiej pracowni witraży Intek-Art. Właściciel pracowni Pan Sławomir Intek przedstawił swoich współpracowników.

W barwnych słowach opowiedział historię powstawania firmy, przeprowadzkę na ulicę Szewską 8 w Toruniu, historię zabytkowej kamienicy, w której znajduje się zakład. Zwiedzający mieli okazję usłyszeć o planach Sławomira Intka założenia w piwnicach kamienicy muzeum witrażu, w którym zwiedzający będą mogli poznać oraz zasmakować średniowiecznych technik tworzenia witraży. Gospodarz prowadzi tę autorską pracownię od 1992 roku i nawiązuje do metod i technik dawnych mistrzów witrażownictwa. Tutaj powstają monumentalne sakralne przeszklenia architektoniczne oraz indywidualne dzieła w technice Tiffany. W pracowni wre praca twórcza. zwiedzający mogą się przyjrzeć jak powstają projekty, jak tnie się i szlifuje szkło. Ściany zapełnione zaklętymi w szkle aniołkami, postaciami z historii Polski, motywami kwietnymi czy też związanymi z historią miasta i terenu. Przepiękny herb Torunia oraz zegar ze szkła wyróżniają się swym urokiem. Mistrz Sławomir Intek ma jeszcze jedną pasję wykonuje ze szkła modele kolorowych samolotów. Zwisają one z zabytkowej powały, a dumny właściciel opowiada o nich swoim gościom.

Uczestnicy wycieczki oprócz poznania historii miasta, dotknięcia miejsc związanych z Mikołajem Kopernikiem mogli zajrzeć do baśniowego świata witraży. W ten czarodziejski świat wpisuje się ujmująca osobowość gospodarza i jego zafascynowanie miastem , jego przeszłością i oczywiście miłością do witraży, w których utrwala na stałe fragmenty toruńskiej historii. Klimat miejsca sprawił, że poczuliśmy się jak przeniesieni do XVI wiecznego Torunia.

Uczestnicy już planują następne wycieczki Szlakiem Mistrzów Witrażu. Zanim do nich dojdzie przed nimi rok pracy i ćwiczeń przy obróbce małych kawałków szkła, składania ich w całość zgodnie z projektem. Doskonałość jaką wykazywali się dawni i współcześni witrażyści, to konsekwencja talentu oraz olbrzymiego wysiłku i wytrwałości. Wielowiekowa trwałość szklanych dzieł przynosi radość oraz satysfakcję.

Trzypokoleniowa tradycja

Rozmowa z Panią Marią Powalisz-Bardońską oraz Panem Jakubem Bardońskim

Aleksandra Ratajczak

W 1936 roku, artysta plastyk, absolwent Szkoły Sztuk Zdobniczych – Stanisław Powalisz założył w Poznaniu prywatną pracownię witraży. W czasie swojej działalności twórczej, wykonał witraże dla ponad kilkudziesięciu kościołów. Po jego śmierci, w 1968 roku, pracownię przejęła jego córka, Maria Powalisz – Bardońska, absolwentka PWSP w Poznaniu i Historii Sztuki na poznańskim UAM. Przez ponad 40 lat pracy, stworzyła witraże dla ponad 100 kościołów. Warto wspomnieć, że sam Kardynał Stefan Wyszyński w 1978 roku, zlecił Pani Marii zaprojektowanie i wykonanie dla katedry w Gnieźnie kompleksu witraży przedstawiających życie św. Wojciecha. Od 1991 roku Pracownią Witraży Powalisz kieruje wnuk Stanisława Powalisza – Mistrz Rzemiosła Artystycznego Jakub Bardoński, który wraz z żoną współtworzy obecne projekty. Pan Jakub i jego mama Maria zgodzili się na rozmowę ze mną, dotyczącą twórczości ich rodziny.

Pracownia została założona w 1936 roku, wkrótce przypada 80 – lecie, czy planują Państwo w jakiś szczególny sposób uczcić tą datę?

J.B: Pomyślimy, jeszcze mamy trochę czasu, dwa lata, właściwie jakieś 18 miesięcy, więc trzeba się zastanowić. Trzeba przyjąć konkretny miesiąc, bo data, kiedy został otwarty warsztat jest względna. Na pewno jakoś to uczcimy lecz na chwilę obecną jeszcze nie ma dokładnych planów.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-3
Kącik historii Pracowni Witraży Powalisz

Przez te 80 lat co Państwo uważają za największy sukces pracowni?

P-B: Trudno powiedzieć. Był okres kiedy ojciec miał bardzo duże osiągnięcia w swoim życiu chociaż wojna mu je w pewnym momencie przerwała, po wojnie też dużo   pracował. Później ja robiłam witraże a teraz syn stara się kontynuować tradycję, więc każdy ma swoje zasługi. Każdy ma osobne wzloty, którymi się zapisał.

JB: Dużym osiągnięciem było na pewno wykonanie witraży w Archikatedrze w Gnieźnie, gdzie mama wykonała witraże z życia św. Wojciecha. Była to duża, poważna realizacja.

M.P-B: Dla mnie rzeczywiście to było największym osiągnięciem.

JB: Takim kolejnym ważnym projektem, ważną realizacją był np. witraż w Katedrze w Pelplinie.

M.P-B: tak, zgadza się, olbrzymia realizacja, bardzo duży witraż, ma 56 metrów kwadratowych, bez rozety.

A jak wyglądała praca w Archikatedrze w Gnieźnie, która trwała blisko 16 lat?

M.P-B: Witraże wykonałam przede wszystkim w oknach u góry i w kaplicach, ale nie we wszystkich, w niektórych były dawne witraże, które należało zostawić. Ja zrealizowałam swoje projekty w trzech kaplicach za Prezbiterium i w kaplicy Najświętszego Sakramentu.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-4
Witraż z NMP z Jezusem z Pracowni Witraży Powalisz

Czy kardynał Stefan Wyszyński osobiście zlecił Pani wykonanie witraży w Gnieźnie? To bardzo ogromna nobilitacja.

M.P-B: Tak, osobiście. Zdecydowanie, to wyróżnienie, ale to cała przyjemność po mojej stronie znać takiego wspaniałego człowieka.

Jakoś szczególnie Pani Go zapamiętała?

M.P-B: Jak mogłam go nie zapamiętać? Pamiętam, że byłam zdziwiona kiedy po prostu traktował mnie jako specjalnego gościa – zawsze z pełnym szacunkiem, miał bardzo duży szacunek dla kobiet. Nie robił tego na pokaz, ale to było jego wewnętrzną potrzebą. Miał też nieprawdopodobną osobowość, taką wnikliwą, obserwacyjną.

A czy robił jakieś uwagi do projektów czy zostawił Pani wolną rękę?

M.P-B: Nie, nie robił uwag, zostawił mi tylko wytyczne a realizacja należała do mnie. Dopóki był zdrowy, to odprowadzał mnie aż do samochodu i zawsze mnie błogosławił mówiąc: „Niech Pani uważa na drogę do Poznania, bo jest niebezpieczna i pojedzie Pani sama”. Tak wiele troski było. I zawsze dostawałam mały prezencik dla moich synów, w postaci słodyczy.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-5
Sala witrażowa w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze zaprojektowana i wykonana w 1981 r. w Pracowni Witraży Powalisz

Sama pracowała Pani nad witrażami w Gnieźnie, czy ktoś Pani pomagał?

M.P-B: Nad projektami i kartonami w skali 1:1, absolutnie od A do Z pracowałam sama. A przy wykonawstwie pomagali mi pracownicy z naszego warsztatu.

Dawniej w pracowni było więcej współpracowników czy zawsze były to osoby z rodziny związane z pracownią?

M.P-B: Kiedyś było dosyć wielu współpracowników, lecz z czasem to uległo zmianie. Na chwilę obecną na rynku jest za dużo witrażystów. Kiedyś nie było ich tak wielu bo nie było dużo zamówień. W czasach PRL-u nie budowano wielu kościołów, natomiast teraz to uległo zmianie. Powstaje wiele nowych kościołów więc i konkurencja jest ogromna.

J.B: Ale trzeba wspomnieć, że to nie tylko kościoły, jest też dużo zamówień do obiektów publicznych.

A czy osoby prywatne też zamawiają witraże? Np. do domu?

M.P-B: Zdarzają się takie zamówienia, teraz jest ich mniej bo przestały być modne witraże w domu, ludzie przez okno chcą widzieć naturę.

J.B: Też są klienci, którzy zamawiają do domów, ale to już kompleksowo otrzymują z zamówionym oknem. Zazwyczaj jakiś prosty witraż, przeszklenie proste witrażowe bez większych komplikacji.

A renowacje? Czy jest ich dużo?

J.B: Renowacje witraży są, wystarczy że Stanisław Powalisz, czyli mój dziadek, wykonał wiraże np. w 1936 roku, to one praktycznie nadają się do renowacji. Sam wykonywałem renowację witraży mojej mamy, wykonanych w 1967-1968 roku lub tych z 1962 r. Renowacja polega głównie na wymianie profilu ołowianego lub zachowaniu starego, gdyż wartość witraża jest wtedy większa lub podmienieniu jakiś poszczególnych szybek, które zostały uszkodzone. Trzeba je domalować lub wymienić na nowe.

Co wpłynęło na to, że Pani tak jak ojciec postanowiła zająć się robieniem witraży?

M.P-B: Mój ojciec upatrzył sobie mnie na następcę, ponieważ dużo rysowałam i lubiłam rysować, więc postanowił mnie przyuczyć.

A Pan? Mama zaraziła pasją, że postanowił Pan kontynuować rodzinną tradycję?

J.B: Bardzo podobało mi się to, co mama robiła, więc też postanowiłem się tym zająć. To było bardzo ciekawe, w końcu tak jak mama zawsze mówiła, że wzrastała miedzy szkłem, między szkłem się urodziła, tak ja przychodząc do warsztatu, też nieustannie stykałem się z szybkami, różnymi projektami, pracami. Tworzenie witraży jest bardzo ciekawe, zawsze człowiek zobaczy coś nowego, przemieści się, spotka nowych ludzi, zwiedzi coś przy okazji, to też ma swoje dobre strony. Można swoją pracę później podziwiać w różnych miejscach nie tylko w Polsce ale i za granicą. Takie zamówienia też się zdarzają, np. w Austrii, w Norwegii cały kościół za kołem podbiegunowym, w Anglii, we Włoszech.

M.P-B: Kilka witraży pojechało też do Jana Pawła II, Matka Boska Częstochowska, św. Wojciech i św. Stanisław, taki ołtarzyk. Jako prezent przesłany przez diecezję Gnieźnieńską.

Na czym polega przyznanie tytułu Mistrza Rzemiosła Artystycznego?

M.P-B: Przede wszystkim należało zebrać całokształt wykonanych prac, lecz w tej chwili już takiego tytułu się nie przyznaje, właściwie on już nie istnieje. Ten kto go otrzymał kiedyś może poczuć się wyróżniony. Wtedy trzeba było brać udział w wystawach które były organizowane w całej Polsce w różnych miastach, tam trzeba było uzyskać jakieś wyróżnienie lub medal. Więc nie liczył się tylko udział ale należało też zaznaczyć swoją obecność. W momencie gdy było sporo tych osiągnięć, to komisja Rzemiosł Artystycznych, wysyłała wniosek do Ministra Kultury i Sztuki o przyznanie tego tytułu.

J.B: Tytuł ten podwyższa wartość danego warsztatu, mając taki tytuł zawsze pokazuje się, że było się docenionym przez Ministerstwo Kultury i Sztuki.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-6
Nagroda dla Pani Marii Powalisz-Bardońskiej za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury chrześcijańskiej przyznana przez Arcybiskupa Stefana Gądeckiego

Czy w chwili obecnej jest dużo zleceń dla witrażystów? Czy są okresy że nie ma pracy?

J.B: Trzeba się starać, dzisiaj zamówienia same nie przychodzą trzeba poszukiwać pracy, reklamować się. Zazwyczaj otrzymuje się do wykonania renowacje lub inne zlecenia i w ten sposób zachowuje się płynność. Ale zawsze mówię, że gdyby było więcej zamówień, to nie byłoby źle. Więc trzeba się starać. W tej chwili witrażami zajmuję się wspólnie z żoną, razem działamy, nie mamy więcej współpracowników, gdyż skurczyliśmy się do minimum potrzeb.

A czy widzi Pan w przyszłości kogoś na swoje miejsce? Czy będzie czwarte pokolenie w Pracowni Powalisz?

J.B: Trudno powiedzieć, syn na razie się uczy i zobaczymy co będzie. Najpierw niech się wyuczy a później może coś mu się zmieni z biegiem czasu. To jest trudne zajęcie, o pracę trzeba się ciągle starać, trzeba jeździć, rozmawiać klientem, spotkać się, zareklamować. Zupełnie w 8 godzinnych normach pracy nie da się zmieścić, bo należy poświęcić znacznie więcej czasu. Jak się kocha swoją pracę, to naturalne że trzeba się przyłożyć. Wiele razy też widziałem kiedy mama spędzała wiele czasu do późnych godzin nocnych żeby wykonać i dokończyć projekty.

W tej chwili mama robi archiwizację projektów, przychodzi codziennie i opisuje wszystko.

The National Wallace Monument

Tłumaczenie i redakcja – Anna Winiarska

BOHATER

Ponad 700 lat temu naród angielski podbił terytorium Szkocji. Królem został wówczas Edward I Długonogi zwany „Młotem na Szkotów”. Rządził krwawo, brutalnie i nie uznawał litości. Zrozpaczona okupowana i uciemiężona ludność poszukiwała zatem swojego wybawcy – takiego, który wyzwałby do walki okrutnego króla i położyłby kres jego panowaniu. Potrzebny był ktoś, kto wywalczyłby dla państwa wolność i przywrócił mu dobre imię.
Żołnierze obu państw starli się ze sobą podczas Bitwy pod Stirling w 1297 roku. Armię szkocką poprowadził do zwycięstwa człowiek, którego imię brzmiało William Wallace.

Sir William Wallace – wzorowy wódz i patriota. Pragnął pokoju i wolności, które zjednoczyłyby rody szlacheckie, przyczyniły się do wzrostu zaufania pomiędzy Barwy-szkla-2014-The-Nationalobywatelami, a także zesłały strach na agresorów i wrogów państwa. Za życia stał się bohaterem narodowym, natomiast po śmierci otrzymał miano patrona Szkocji.

MONUMENT

Monument powstał ku upamiętnieniu bohatera. Wybudowano go na wzgórzu Abbey Craig niedaleko miasta Stirling. Po dziś dzień stoi w tym samym miejscu, przypominając Szkotom o chwale, jaka spłynęła na ich państwo dzięki historycznemu zwycięstwu. Tutaj naprawdę można poczuć historię. Przez ponad 140 lat ten znany obecnie na całym świecie obiekt pełnił rolę atrakcji dla odwiedzających. Przyciągał ich do siebie dzięki licznym wystawom, pokazom i przekazywał kolejnym pokoleniom wiedzę na temat historii Szkocji.

WITRAŻE

Architekci i konstruktorzy, którzy zaprojektowali i wybudowali wieżę, użyli do jej przyozdobienia sporej liczby okien witrażowych zgodnie obowiązującymi w epoce wiktoriańskiej trendami. Jedenaście wspaniałych witraży zainstalowano w 1885 roku. Ich wykonania podjął się zakład produkcyjny James Ballantine & Son, który rozpoczął swoją działalność w początkach epoki. James Ballantine zmarł w 1877 roku. Prace nad monumentem to dzieło Alexandra, jego syna. OdBarwy-szkla-2014-The-National-2 momentu ich zakończenia minęło prawie 130 lat. Firma zajmowała się podobnymi zleceniami już wcześniej. Wykonała m.in. okna herbowe w Scott Monument oraz Dunfermline Abbey w 1882 roku.

Na parterze turyści mogą podziwiać insygnia władzy królewskiej (tzw. „Honory Szkocji/Klejnoty Koronacyjne” – dop.tł.) odnalezione przez sir Waltera Scotta na Zamku w Edynburgu w 1818 roku. Pozostawały ukryte w skrzyni przez ponad sto lat. Przedstawiają Jednorożca, Szalejącego Lwa oraz flagę narodową z krzyżem świętego Andrzeja.

Na witrażach zdobiących ściany pierwszego piętra, gdzie zwiedzającym opowiada się historię życia sir Williama Wallace’a, ukazano jego postać, brytyjski i szkocki oręż oraz gród Stirling. Najbardziej podziwiane i uwielbiane przez rzesze turystów są cztery okna znajdujące się na drugim piętrze. Zapierają dech w piersiach nie tylko ze względu na swoje potężne rozmiary, lecz również piękno wyrazistych barw (im bardziej słoneczny dzień, tym bardziej intensywne). Przedstawiają postacie sir Williama Wallace’a, Roberta I Bruce’a – króla Szkocji oraz dwóch wojowników z czasów średniowiecza – łucznika i kopijnika – wszystkich w pełnym uzbrojeniu i gotowych do walki.

RENOWACJA

Proces renowacji okien witrażowych został przeprowadzony przez konserwatorów – Lindę Cannon i Raba MacInnesa. Rozpoczął się 5 listopada 2012 roku. Okna zostały wtedy usunięte, rozmontowane, wyczyszczone, a później, gdy również ich konserwacja dobiegła końca, zainstalowane na nowo w lutym 2013 roku. Linda i Rab są absolwentami Akademii Sztuk Pięknych w Glasgow oraz uznanymi konserwatorami z Instytutu Konserwacji (www.cannon-macinnes.co.uk.)

SALA SŁAW

Na witrażu postać sir Williama Wallace’a została odziana w zbroję przeznaczoną do użytku ceremonialnego. Widać tutaj kolorową tunikę i ozdobiony licznymi ornamentami hełm. Podobnie jak reszta postaci z sali sław – widocznych na pozostałych trzech witrażach – trzyma on w ręku broń. W jego przypadku jest to oczywiście legendarny miecz, z którym kojarzył się będzie po wsze czasy.

Barwy-szkla-2013-O-liniach-ciecia-10

Od nanotechniki do nanonauki

Chemical Heritage Foundation

Tłumaczenie i redakcja – Anna Winiarska

Słowo nanotechnologia zyskało popularność w latach 70. i 80., jednak zjawisko samo w sobie nie było obce człowiekowi od wieków. Zanim powyższe określenie zostało sformułowane, naukowcy przez lata wykorzystywali właściwości obiektów o rozmiarach nanometrycznych. Pierwsze wzmianki o nich pojawiły się na Barwy-szkla-2014-Od-nanotechnikiprzełomie XVI i XVII wieku.

Średniowieczni rzemieślnicy, prowadząc eksperymenty alchemiczne polegające na dodawaniu chlorku złota (III) do stopionego szkła, odkryli, że w rezultacie barwi się na czerwono, a dodanie azotanu srebra powoduje powstanie żółtego odcienia.

Ta technika zyskała popularność między XVI a XVIII stuleciem. Na świecie powstało wtedy wiele spektakularnych okien witrażowych. W ostatnim czasie naukowcy prowadzili badania odnośnie sposobu ich wykonania i odkryli, że stworzenie ich było możliwe właśnie dzięki wykorzystaniu nanotechnologii. Analiza szkła witrażowego wykazała, że złote i srebrne nanocząsteczki, reagując niczym kropki kwantowe, odbijały czerwone i żółte światło.

Pomiędzy XII a XVIII stuleciem również bliskowschodni kowale nieświadomie korzystali z nanotechnologii. Używając importowanych z Indii sztabek ze stali damasceńskiej, wyrabiali z nich miecze ostrzejsze i bardziej wytrzymałe niż te, których używali europejscy Krzyżowcy. Dokładny przebieg procesu tworzenia tej wysoko cenionej broni pozostawał ścisłą tajemnicą przekazywaną jedynie uczniom przez nauczycieli rzemiosła. Naukowcy i historycy sformułowali hipotezę, wedle której, gdy w Indiach wyczerpały się zasoby rud stali, przeniesienie produkcji w inne miejsce doprowadziło do tego, że sztabki zostały pozbawione pewnych właściwości koniecznych do kontynuowania produkcji. W 2006 roku naukowcy wyspecjalizowani w dziedzinie badań materiałowych, używając mikroskopów o wysokiej rozdzielczości, odnaleźli ślady wykorzystania nanorurek węglowych (zbudowanych ze zwiniętego grafenu i zlepionych dzięki oddziaływaniom Van der Waalsa – dop. tł.) i nanodrutów do produkcji mieczy ze stali damasceńskiej. Założyli, że to właśnie hermetyzowane przez węglowe nanorurki były źródłem legendarnej ostrości i trwałości mieczy.

Pod koniec XIX i na początku XX wieku rozpoczęto używanie czarnego węgla wliczonego później do nanomateriałów. Naukowcy odkryli, że byłby on w stanie umocnić gumę i zwiększyć jej wytrzymałość, rozciągliwość oraz odporność na otarcia i obicia. Dodawano go również w celu zwiększenia twardości wulkanizowanej gumy naturalnej. Fabryki szybko wykorzystały to udoskonalenia produkcji opon. W 1910 roku BFGoodrich rozpoczęło dodawanie czarnego węgla, aby przedłużyć okres użytkowania ich produktów. Po dziś dzień używamy go w tym celu. Ostatnimi czasy naukowcy odkryli, że właściwości wzmocnionego czarnym węglem materiału mogą zostać wykorzystane, aby wywołać reakcję pomiędzy gumą i gronami nanocząstek węgla.

W 1773 roku Benjamin Franklin napisał list do angielskiego fizyka i chemika Williama Brownrigga, dzieląc się w nim swoimi spostrzeżeniami odnośnie zachowania się oleju na wodzie. Opisał podróż nad   morze, w trakcie której dokonał takiej obserwacji: woda z tłuszczem wyrzucona za burtę przez kucharzy pokładowych uspokoiła wzburzoną przypowierzchniową warstwę wody (kilwater) statku. Franklin zrozumiał, że żeglarzom to zjawisko nie jest obce, ale żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, w jaki sposób zachodzi. Po przybyciu do Londynu, nadal będąc zaintrygowanym tym dziwnym zjawiskiem, przeprowadził pewnego wietrznego dnia eksperyment w stawie w parku Clapham Common. Wlał łyżeczkę oleju do wody tam, gdzie zaobserwował powstawanie fal. Wiatr sprzyjał rozprzestrzenianiu się tłuszczu po całej powierzchni. Po chwili więcej niż jeden akr wzburzonej wody szybko się uspokoił. Nawet większe liście i gałęzie znajdujące się na powierzchni jeziora zostały zepchnięte na bok.

Podobne zjawisko zostało przed wiekami zaobserwowane przez Pliniusza Starszego, jednak to Benjamin Franklin był pierwszym, który ów fenomen opisał z uwzględnieniem reguł rządzących światem nauki. W swoim liście do Brownrigga zawarł przypuszczenie, że cząsteczki wody i oleju odpychają się wzajemnie. Siła oddziaływań była tak duża, że olej został odepchnięty od wody i utworzył na jej powierzchni niemal niedostrzegalną tłustą warstwę.

Tekst oryginalny: http://www.chemheritage.org/discover/media/magazine/articles/26-2-from-nanotech-to-nanoscience.aspx

Detektyw z Chicago, czyli Raymond Johnson o witrażach, które są częścią Światowej Kolumbijskiej Wystawy w Navy Pier.

©Raymond JohnsonBarwy-szkla-2014-Detektyw-z-Chicago

Raymond Johnson jest byłym detektywem, historykiem oraz genealogiem pochodzącym z Chicago w stanie Illinois. Ukończył tam studia wyższe. Ma za sobą ponad 25 lat doświadczenia zawodowego. Przez jakiś czas wykładał na uczelni prawo karne. Studentów uczył również historii i prowadził zajęcia z folkloru. Jego pasją od lat jest historia Chicago. Wydał na razie dwie książki: Chicago’s Haunt Detective oraz Chicago History – The Stranger Side. Sprawa Wystawy Światowej z 1893 roku wciąż pozostaje w kręgu jego zainteresowań.

Przedstawiamy Państwu jeden z jego artykułów.

Zawsze szukam wszelkich pozostałości po Wystawie Światowej z 1893 roku. W zeszłym miesiącu mieliśmy z małżonką okazję uczestniczyć w Chicago Flower and Garden Show w Navy Pier. O nadchodzącym wydarzeniu poinformowała mnie jedna z fanek mojej strony na facebooku. Wspomniała mi, że pojawił się tu witraż z interesującej mnie ekspozycji. Miała na myśli Menażerię Lili (Lili’s Menagerie), zaledwie jeden ze stu pięćdziesięciu wystawionych w muzeum znajdującym się na niskopoziomowych pomieszczeniach pirsu. Muzeum samo w sobie jest jednym z największych i najbardziej niedocenionych skarbów Chicago. Nawet zdziwiło mnie, że wstęp do niego był darmowy.

Menażeria Lili (Lili’s Menagerie) została zaprojektowana i wykonana przez firmę Beiler of Heideberd oraz wystawiona w niemieckim sektorze Budynku Sztuk   Plastycznych (obecnie: Muzeum Techniki i Przemysłu). Później przeniesiono ją do prywatnej rezydencji, a następnie w 1960 roku do Germania Club w Chicago.

Królową Elfów (Queen of the Elves) zaprojektowała pani Marie Herndl (1859-1912), artystka z Niemiec, wygrywając brązowy medal na wystawie w Manufactures and Liberal Arts Building. Po jej śmierci dzieło przekazano Teatrowi Milwaukee, który sprzedał je w 1967 roku. Następnie ofiarowano je Społeczności Historycznej Chicago. Na wystawę w Muzeum Smith zostało ono wypożyczone.

Projekt i namalowanie ostatniego witrażu wraz z podpisem to dzieło trzech artystek: Elizabeth Parsons, Edith Blake Brown oraz Ethel Isadore Brown. Wyprodukowano go w fabryce Ford and Brooks w Bostonie w Massachusetts. Był to środkowy fragment kompleksu trzech okien z Massachusetts umieszczonych na wystawie z tyłu estrady na końcu pomieszczenia spotkań w Woman’s Building.

Postać po prawej stronie reprezentuje Statuę Massachusetts jako matkę wychowującą dziewczynkę widoczną na lewo, która zaś przedstawia przyszłą kobietę wolności, postępu i światła. Witraż jest przykładem sztuki z czasów narodzin amerykańskiego feminizmu i pokazuje, jakie wartości kobiety chciały przekazać podówczas swojemu krajowi oraz całemu światu.

Wystawa Kolumbijska znana również pod nazwą White City od początku była na samym szczycie mojej listy ulubionych imprez historycznych w Chicago. Biorąc się za pisanie serii artykułów z cyklu Chicago Now, zdecydowałem założyć organizację non-profit zrzeszającą jej fanów (Friends of The White City), której zadaniem będzie edukacja młodego pokolenia na temat historycznego znaczenia targów oraz zbieranie pieniędzy potrzebnych do konserwacji zabytków. Organizacja znajduje się dopiero w początkowym stadium rozwoju i dopóki jej strona internetowa pozostaje w budowie, mogą Państwo dołączyć do mojej grupy na Facebooku Friends of The White City, aby być na bieżąco z postępami prac.

Tekst oryginalny:
http://www.chicagonow.com/chicago-strange-haunted-history/2013/04/stained-glass-windows-from-the-worlds-columbian-exposition-at-navy-pier/

Od programisty do artysty

@Robert Oddy
http://www.robertoddy.com/
FB: RobertOddyStainedGlass

Robert Oddy pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Studia ukończył na Uniwersytecie w Durham w Anglii. Tam otrzymał tytuł inżyniera matematyki. Tytuł magistra w dziedzinie informatyki zdobył na Uniwersytecie w Durham, a doktorat w dziedzinie pozyskiwania informacji na Uniwersytecie w Newcastle-upon-Tyne w Anglii. Swoją karierę zawodową rozpoczął jako nauczyciel na wyższej uczelni oraz naukowiec. Zaczął nauczać studentów oraz przyczynił się do opublikowania kilku dzieł naukowych w dziedzinie pozyskiwania informacji. W 1963 roku zaczął pracować jako programista. Na Uniwersytecie w Syracuse (w stanie Nowy Jork) otrzymał stopień profesora zwyczajnego. Miało to miejsce w maju 1997 roku. Resztę życia poświęcił wyłącznie sztuce witrażu.

„Potencjał, jaki niesie ze sobą sztuka witrażu i jakim jest środkiem wyrażania siebie, zacząłem odkrywać w dwa lata po przeprowadzce do Syracuse w stanie Nowy Jork w roku 1981. Co ciekawe, doświadczenia jakie pozyskałem jako informatyk oraz witrażysta nie są całkowicie ze sobą niepowiązane. Programowałem po to, aby móc uczynić porozumiewanie się z ludźmi jak najłatwiejszym. Za moich czasów informatyka była jednak zupełnie czymś innym, niż to, czym jest dziś. Narzędzia, jakimi my się posługiwaliśmy były dużo prostsze w obsłudze. Przyjemnością samą w sobie było zobaczyć, że po wprowadzeniu skomplikowanych danych program zachowuje się tak, jak mu kazaliśmy. Takich samych dreszczy emocji doznawałem widząc upragniony efekt wizualny wyłaniający się ze zbioru skrupulatnie dobranych i pociętych kawałeczków szkła. Jeśli praca została dobrze wykonana, to zamiast poszczególnych rozsypanych elementów oglądający widzi jedną spójną całość”.

„Witraże zacząłem robić dorywczo w roku 1983, posługując się techniką Tiffany’ego. Byłem samoukiem, toteż od początku nie bałem się wprowadzania innowacji. Byłem innowatorem nie tylko podczas projektowania, ale również w trakcie samego procesu twórczego. Pod koniec roku 1984 ukończyłem mój pierwszy projekt o wdzięcznej nazwie „Bamboo”. Pomimo że udało mi się wykonać ze szkła witrażowego kilka innych obiektów, większość mojego czasu poświęcam tworzeniu okien. Ten proces przypomina malarstwo. Człowiek odkrywa na nowo formę, kolor i światło. Ostatnimi czasy próbuję dodawać do moich prac elementy wykonane z drewna oraz brązu. Większość moich dzieł została zakupiona przez prywatne posesje. Odkrywałem i wykorzystywałem różnorodne style i techniki, aby sprostać oczekiwaniom moich klientów. Częścią moich witrażowych doświadczeń podzieliłem się, publikując serię artykułów w kwartalniku „Glass Patterns” oraz w innych magazynach np. „Glass Craftsman and Glass Art”. Niekiedy uczestniczyłem również w weekendowych warsztatach”.

Barwy-szkla-2013-Pamieci-Jana-Pawla-II-2

Barwy-szkla-2011-Spirowitraze