Kategoria: Historia witraży

Artykuły o historii witrażu

Witraże z Małego Wirydarza przy domu opata w klasztorze pocysterskim w Kołbaczu

Roman Kamiński (Muzeum Narodowe w Szczecinie)

WSTĘP

Kołbacz, niewielka miejscowość w województwie zachodniopomorskim, prawie całą swoją historię zawdzięcza klasztorowi cysterskiemu. Szarzy mnisi przyszli tutaj z duńskiej wyspy Zeeland, z klasztoru w Esrom. Osiedlili się w 1174 r. w malowniczej dolinie, którą nazwali Mera Vallis, nad rzeką Płonią. Jako doskonali organizatorzy gospodarki rolnej i rzemiosła, dysponując zespołem budowniczych, dość szybko zagospodarowali wybrany teren 1. W XIII – XIV w. powstał duży kompleks z kościołem, klasztorem, domem opata i całym zespołem budynków gospodarczych. Na teren klasztoru systemem kanałów doprowadzona została woda z pobliskiej rzeki Płoni, a całość zabudowy ogrodzono solidnym murem z basztami.

Po blisko czterechsetletnim okresie funkcjonowania, wraz z wprowadzeniem na Pomorzu reformacji, klasztor poddany został kasacie w 1535 r. Kołbacz stał się wówczas domeną książęcą z całą jej organizacją 2. Fakt ten przyczynił się do zmiany funkcji poszczególnych obiektów w dawnej zabudowie klasztornej. Dom opata na terenie małego klasztoru przekształcono w rezydencję książęcą, co pociągnęło za sobą jego przebudowę. Wyburzono także część zabudowy klasztornej, w tym budynek łączący dom opata z dużym klasztorem 3.

Stan z początku XVII w. pokazuje winieta Lubiniusa z 1618 r. [rys. 1]. W kolejnych latach trwały dalsze prace rozbiórkowe na terenie klasztoru. Rozebrano klasztor poza częścią budynku konwersów i domu opata, jak również nawy boczne kościoła. W miejsce rozebranych budynków wkroczyła luźna zabudowa mieszkalna, co całkowicie zakłóciło charakter tego szacownego miejsca.

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz
Rys. 1. Kołbacz. Widok klasztoru wg winiety Lubiniusa z 1618 r.: I – mały klasztor; 1 – „łącznik”; 2 – wirydarz

Taki stan istniał do lat osiemdziesiątych XX w., kiedy rozpoczęto rozbiórkę poszczególnych budynków mieszkalnych. Z dawnego cysterskiego założenia pozostała jedynie bryła kościoła, przebudowany dom opata i dom konwersów a poza obszarem klasztoru dawna owczarnia i baszta z systemu ogrodzenia.

HISTORIA BADAŃ

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz-2
Fot. 1. Kołbacz. Dom opata, widok od zachodu

Pierwsze badania archeologiczno-architektoniczne klasztoru kołbackiego zostały przeprowadzone dopiero w latach 1960-1964 i objęły jedynie część dużego klasztoru. Kolejne, o znacznie większym zakresie, wykonano w latach 1978-1983 w związku z odbudową domu opata. Prace prowadzili Roman Kamiński i Eugeniusz Wilgocki pod kierunkiem Eugeniusza Cnotliwego. W tym czasie badania architektoniczne obiektu przeprowadził Henryk Kustosz. Prace skoncentrowane były na terenie tzw. małego klasztoru w południowo-wschodniej części założenia. Zrealizowano jedenaście wykopów wokół domu   opata [fot. 1]. Ich celem było odsłonięcie jego pierwotnej bryły oraz towarzyszących mu budynków, powiązanie z właściwym klasztorem, poznanie   technik budowlanych i próba bardziej szczegółowego jego datowania 4.

WARUNKI ZNALEZIENIA

Wykop IIIa (5,0 X 5,S m) zlokalizowany był w krużganku małego wirydarza przy południowej ścianie tzw. łącznika, budynku łączącego dom opata z klasztorem [rys. 2, fot. 2) 5.

Witraże zostały znalezione w rozbiórkowej warstwie IV, której skład stanowiła głównie czarna próchnica przemieszana z zaprawą wapienną i drobnym gruzem [rys. 3]. Oprócz witraży z zabytków specjalnych znaleziono: jedną monetę, jeden żeton, trzy fragmenty naczyń szklanych (w tym dwa od naczyń fletowatych), jedną ramkę ołowianą do oprawy witraży, siedemnaście żelaznych gwoździ, jedno okucie pochwy, jeden żelazny nóż i dwa skoble. Ceramika z tej warstwy była reprezentowana przez osiemdziesiąt trzy fragmenty naczyń, głównie siwaków w liczbie czterdziestu dziewięciu i ceglaków w liczbie czterdziestu, siedem fragmentów naczyń kamionkowych i cztery fragmenty naczyń wczesnośredniowiecznych.

MATERIAŁY

Pośród wielu wymienionych wyżej zabytków wykopu IIIa, warstwy IV, szczególną grupę stanowią szybki okienne i witraże.

Ogółem zebrano dziewięćset jeden sztuk witraży, w tym trzysta sześćdziesiąt dziewięć malowanych, co stanowiło 40,95% całości tego materiału, oraz pięćset trzydzieści dwie bez malatury. Pośród nich szkieł barwionych w masie było sto sześćdziesiąt siedem sztuk (18,2%). Wyróżniono w nich: sześćdziesiąt sztuk szkieł koloru niebieskiego (35,93%), osiemdziesiąt sześć sztuk szkieł koloru miodowego (51,5%), a także dwadzieścia jeden sztuk szkieł koloru liliowo-karminowego (12,57%).

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz-5
Rys. 3. Kołbacz. Wykop IIIa – profil zachodni: 1 – próchnica; 2 – piasek; 3 – spalenizna z węgielkami; 4 – cegły; 5 – cegły o skutym licu; 6 – kamienie (rys. R. Kamiński)

Malatura na szybkach barwionych w masie znajdowała się na: trzynastu szkłach koloru niebieskiego, dwudziestu sześciu szkłach koloru miodowego i dwóch szkłach koloru liliowo-karminowego. Pozostałe malowane szkła miały kolor seledynowy oraz różne odcienie zieleni.

Wśród szybek bez malatury i o stosunkowo dobrze zachowanych formach znajdowały się opaski, które ogółem stanowiły 16,75% materiału z warstwy IV, ok. sto pięćdziesiąt sztuk. Pośród wszystkich szybek sklasyfikowanych jako opaski bezbarwne o różnych odcieniach zieleni było dziewięćdziesiąt siedem, szybek w kolorze niebieskim – dwadzieścia pięć, miodowym – dwadzieścia osiem, a tylko jedna w kolorze karminowym. Generalnie   miały one kształt prostokątów lub prostokątów wyciętych w formie lekkiego łuku. Różne też były ich rozmiary, od bardzo dużych do zupełnie cienkich pasków. Dwie opaski posiadały długość 12,5-15,5 cm i szerokość 4,3-5 cm. Przeważały jednak opaski średnie, o długości 6-7 cm i szerokości 1,4-2,6 cm. Opaski małe miały długość w granicach 4-5 cm. Prawie wszystkie posiadały załuskanie boków przy dłuższych ściankach. Grubość poszczególnych szybek wynosiła 0,2-0,5 cm.

Opaski pełniły funkcję pewnego rodzaju ramy, po obrzeżach zaszklenia były czyste, bez malatury. Tego rodzaju układ okna witrażowego w wielu wypadkach nie uległ zmianie do czasów współczesnych.

ZDOBNICTWO

Asortyment przedstawień na witrażach kołbackich jest bardzo różnorodny, dlatego też konieczne jest dokonanie jego podziału ze względu na ornamenty. Do ornamentów zaliczyliśmy: ornamenty geometryczne i roślinne oraz towarzyszące im przedstawienia antropomorficzne, zoomorficzne, elementy architektoniczne, solarne, mitologiczne, figury heraldyczne oraz inskrypcje.

ORNAMENT GEOMETRYCZNY

Ornament w postaci szerokich pasów, podwójnych linii, kół, pomiędzy którymi występuje forma przypominająca literę S, bardzo często występuje na kołbackich szybkach witrażowych. Obecne są także

ORNAMENT ROŚLINNY

Najliczniej reprezentowaną formą ornamentu w witrażowym materiale kołbackim jest ornament roślinny. Do najprostszych przedstawień zaliczyliśmy różne formy wici roślinnych smukłych długich blaszkach, często falujących [rys. 5,1-4]. Bardziej   rozwinięta forma liści rozbudowanej blaszce, wyrastających z jednej łodygi widnieje na ponad dziesięciu fragmentach szybek [rys. 5,8-9]. W zachowanych przedstawieniach rozpoznać można liść akantu o zróżnicowanym kształcie blaszki, od wyraźnych wcięć do brzegów prawie falujących z siateczką wewnętrznych żyłek [rys. 6,2-7]. Reprezentowane są także liście winogron, wyjątkowo dekoracyjne w swojej formie, oraz liście dębu i bluszczu. W większości przedstawień ich tłem są siateczki i obramienie z różnej szerokości pasów [rys. 7]. Nieliczne w tym materiale są przedstawienia samych kwiatów. Ich szerokie płatki malowano na szybkach kolistych. Żołędzie przedstawione są tylko na dwóch fragmentach witraży [rys. 6,7-8].

PRZEDSTAWIENIA ANTROPOMORFICZNE

Przedstawienia o tej tematyce reprezentowane są przez cztery fragmenty malowanych szybek. Na jednym z nich została przedstawiona głowa mnicha en foce, lekko przechylona w lewą stronę, z kędzierzawą fryzurą i widoczną tonsurą. Głowę otacza aureola z podziałem na pola. Mniszy ubiór stanowi biała kukulla [fot. 3]. Na kolejnym fragmencie widnieje prawa strona twarzy z wyraźnie zaakcentowanym okiem i brwiami [rys. 8,3]. Dwa pozostałe fragmenty zawierają przedstawienia rąk, na jednym widoczna jest dłoń i cztery palce, na drugim dwie dłonie. W obu przypadkach wyraźnie zaznaczone są wydłużone palce i paznokcie [rys. 8,4-5].

PRZEDSTAWIENIA ZOOMORFICZNE

Motywy zoomorficzne w omawianym materiale witrażowym reprezentowane są przez trzy fragmenty szybek, wśród nich: fragment kolistej szybki o średnicy 14 cm z przedstawieniem szponów ptaka (orłar), którego tło stanowi bardzo gęsta siateczka wydrapana w czerwonej farbie [rys. 9,1]; fragment szybki prostokątnej z przedstawieniem głowy lwa okolonej po obu stronach ramką z pionowych linii [rys. 8,6]; fragment kolistej szybki o średnicy ok. 13 cm z łapą lwa z wyraźnie zaznaczonymi pazurami, tło stanowi siateczka wydrapana w szarej farbie, pod łapą widnieje ograniczająca całe przedstawienie gruba linia [rys. 8;7].

PRZEDSTAWIENIA ARCHITEKTONICZNE

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz-10
Fot. 3. Kołbacz. Wykop lila, warstwa IV. Fragment szybki witrażowej z wizerunkiem św. Bernarda z Clairvaux (fot. ze zbiorów autora)

Motywy architektoniczne znalazły się na pięciu fragmentach szybek. Najbardziej rozbudowany jest rysunek gotyckiego szczytu z czołgankami [rys. 9,4]. Kolejne fragmenty przedstawiają arkady o gotyckich łukach podpieranych kolumnami [rys. 9,5] i wycinki luków Z elementami trójlistnej koniczyny [rys. 9,3]. Ostatnie przedstawienie to fragment gotyckich okien [rys. 9,6].

PRZEDSTWIENIA SOLARNE

Ten typ przedstawienia reprezentuje jedynie kolista szybka o średnicy 4,4 cm z rysunkiem twarzy księżyca [rys. 9,2].

PRZEDSTAWIENIA MITOLOGICZNE

Do tego typu przedstawień zaliczone zostały dwa fragmenty szybek: jeden koloru miodowego z namalowaną głową orła (gryfa?) zwróconą w prawą stronę [rys. 8,1] oraz drugi o średnicy ok. 22 cm z przedstawieniem dwóch nóg, wyróżnionych grubym konturem na tle siateczki wydrapanej w szarej farbie, z wyraźnie zaznaczonym upierzeniem i szponami rys. 8,2].

PRZEDSTAWIENIA FIGUR HERALDYCZNYCH

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz-11
Rys. 8. Kołbacz. Wykop lila, warstwa IV. Fragmenty szyb witrażowych z elementami przedstawień mitologicznych (1-2). antropomorficznych (3-5), zoomorficznych (6-7) (rys. R. Kamiński)

Lilię w stylizowanej formie zarejestrowano na ośmiu fragmentach szybek witrażowych.

W pięciu przypadkach przedstawiona jest ona prawie identycznie na szybkach w formie ostrego łuku. Pozostałe różnią się niewiele w rysunku poszczególnych jej elementów [rys. 10,1-4].

INSKYPCJE

W materiale witrażowym, jakim dysponujemy z warstwy IV, znajdowały się trzy fragmenty z zachowanym liternictwem. Są to fragmenty słów, wypisanych pismem minuskułowym, stanowiących najprawdopodobniej część bliżej dziś nieokreślonej sentencji. Wyrazy umieszczone są na szybkach prostokątnych, w tym jednej w formie lekkiego łuku, o szerokości 3,8 cm [rys. 10,5-7].

ANALOGIE I DATOWANIE

Dysponując przedstawionym materiałem i skromną jak na tę tematykę literaturą, postaramy się przedstawić analogie do kołbackich źródeł. Na początek nasuwa się stwierdzenie, że tematyka witraży i technika ich wykonania łączą się z nakazami Kapituły Generalnej Zakonu Cysterskiego, w statutach której z 1134 r. zakazywano stosowania w wystroju świątyń konwentualnych kolorowych szyb 6. Z czasem jednak przepisy te stały się martwą literą. Witrażyści pracujący nad wystrojem okien obiektów klasztornych początkowo stosowali jednak bardzo ograniczoną paletę barw w technice en grisaille, ograniczając się do dwóch stylów: geometrycznego i roślinnego. Podstawowymi stosowanymi przez nich elementami były liście i formy geometryczne, jako wspólna kompozycja dostosowane często do kształtu okna. W przypadku materiału kołbackiego są to najczęściej liście akantu, winogron oraz bluszczu. Znaczna część tych przedstawień nie ma jednak swojego odpowiednika w rzeczywistości.

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz-12
Rys. 9. Kołbacz. Wykop lila, warstwa IV. Fragmenty szyb witrażowych z elementami przedstawień: zoomorficznych (1), solarnych (2), architektonicznych (3-6) (rys. R. Kamiński)

Wśród kompozycji roślinnych sporadycznie występują natomiast kwiaty, o szerokich płatkach, malowane na kolistych szybkach, a z owoców pojawiają się tylko żołędzie. Ornamentowi roślinnemu prawie zawsze towarzyszy, stanowiący jego uzupełnienie, ornament geometryczny. Formy te traktowane są w wielu przypadkach jako całość i określane mianem „stylu” roślinno-geometrycznego 7.

Najwięcej analogii do tego typu ornamentu znajdujemy w klasztorach: cysterskim w zaodrzańskim Chorin i dominikańskim we fryzyjskim Norden. Podobieństwa przedstawień poszczególnych elementów w materiale chorinskim są bardzo duże, szczególnie jeśli chodzi o formy liści i siateczkowe tło 8. Szybki witrażowe pochodzą tutaj z okien z północnej ściany kościoła klasztornego i okien zachodniej ściany skrzydła zachodniego. Materiał ten datowany jest na koniec XIII w. Analogiczne przedstawienia, jak w materiale kołbackim, wykonane zostały w technice en grisaille.

Jeszcze więcej elementów zdobniczych zbieżnych do witraży z Kołbacza znajdujemy w materiale witrażowym pozyskanym z krużganka klasztoru dominikańskiego we fryzyjskim Norden. Elementów podobnych, a nawet identycznych, jest tutaj bardzo dużo. Tak samo uformowane są ornamenty geometryczne oraz roślinne, w tym przedstawienia kwiatów i żołędzi? 9.

Pozostałe elementy zdobnicze, mniej liczne, stanowiły w wystroju okien prawdopodobnie punkty centralne poszczególnych kompozycji.

Pośród przedstawień antropomorficznych na uwagę zasługuje rysunek mnicha w białym habicie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa jest to przedstawienie św._Bernarda z Clairvaux (1090-1153), kanonizowanego w 1174 r. przez papieża Aleksandra III. Przedstawienia tego świętego pojawiły się w ilustracjach rękopisów pod koniec XII w. a na witrażach w stuleciu XlV, m.in. w szwajcarskim Hauterive koło Frciburga 10 i opactwie Altenberg koło Kolonii.

Podobieństwo w ujęciu fryzury z wizerunku kołbackiego znajdujemy natomiast w przedstawieniu mnicha cysterskiego na witrażu we francuskiej katedrze Notre Dame w Evreux 11.

Barwy-szkla-2013-Maly-Wirydarz-13
Rys. 10. Kołbacz. Wykop lila, warstwa IV. Fragmenty szyb witrażowych z elementami przedstawień: heraldycznych (1-4) i inskrypcji (5-7) (rys. R. Kamiński)

Wizerunek z kołbackiej szybki witrażowej może być jednym z naj starszych średniowiecznych przedstawień św. Bernarda na Pomorzu, a może nawet w Polsce. Długą listę jego nowożytnych wizerunków, znanych głównie z malarstwa miniaturowego oraz rzeźby, w literaturze polskiej dał Korneliusz Jackiewicz OCist 12.

Zachowane na dwóch szybkach fragmenty dłoni z charakterystycznie wydłużonymi palcami pierwotnie były zapewne elementami przedstawień ludzkich. Są one zresztą typowe dla malarstwa witrażowego obecnego w świątyniach zachodnioeuropejskich. W ten sposób przedstawione są ręce Chrystusa przy słupie w witrażu w kościele Augustianów w Erfurcie 13 oraz w scenie złożenia do grobu w szwajcarskim opactwie Kónigsfelden 14. Na 1325 r. datowany jest witraż ze sceną zwiastowania ~ kościele Saint ~en we francuskim Rouen, gdzie w takiej formie przedstawione są ręce Marii 15. Tak charakterystyczne ujęcie dłoni z wydłużonymi palcami, datowane na lata 1301-1304, znajdujemy również w postaciach świętych w kościele w Exeter, scenie pokłonu Trzech Króli z kościoła opackiego w Kónigsfelden (1325-1330) czy w witrażu ze sceną ukrzyżowania, datowanym na ok. 1340 r.,  znajdującym się w katedrze pw. św. Stefana w Wiedniu 16.

Mały fragment z przedstawieniem twarzy znaleziony w Kołbaczu wyraźnie nawiązuje natomiast do typu ujęć, które znajdujemy w klasztorze w Norden, datowanych na połowę XIV w. 17.

Przedstawienia zoomorficzne w Kołbaczu reprezentowane są tylko przez trzy fragmenty: szpony orła oraz łapa i głowa lwa. Możliwe, że ta ostatnia symbolizuje św. Marka Ewangelistę.

Elementy architektury bez wątpienia stanowią ważny akcent w kompozycjach szklonych witrażami okien średniowiecznych katedr, kościołów i kaplic Europy Zachodniej. W łuki, rozbudowane maswerki sterczyny wkomponowane były zazwyczaj postaci świętych i sceny z Nowego i Starego Testamentu 18. Detale architektoniczne z materiału kołbackiego w stosunku do zachodnioeuropejskich materiałów są bardzo skromne. Jedynym bardziej rozbudowanym jest rysunek szczytu z czołgankami. Tarcza księżyca jest natomiast jedynym elementem solarnym na witrażu w omawianym zbiorze. Element ten stosunkowo rzadko występuje w kompozycjach witrażowych. Znajdujemy go w bordiurach scen witraża datowanego na 1360 r. w kościele pw. św. Jana w Münchenbuchsee 19, w katedrze ratyzbońskiej 20, Warto wreszcie dodać, że przedstawienie księżyca występuje zazwyczaj w towarzystwie tarczy słońca.

Głowa i nogi jako elementy postaci gryfa ze szponami mogły symbolizować Chrystusa, Jego zmartwychwstanie i wniebowstąpienie 21. Można je również odczytywać jako figurę heraldyczną, podobnie jak lilię – symbol czystości, niewinności, Boskiego światła i chwały. W heraldyce wyraża ona bowiem królewskość, majestat, opiekę Boską, a w średniowieczu postrzegana była jako atrybut Maryi, której kult był szczególnie pielęgnowany przez cystersów.

Ostatnim elementem, który zawierały fragmenty kołbackich szybek witrażowych, były inskrypcje. Konieczne jest jednak wskazanie, że na odkrytym materiale zachowały się tylko pojedyncze litery. Pierwotnie budowały one najprawdopodobniej cytaty z Pisma Świętego bądź imiona przedstawianych na witrażach świętych.

Obramienia wyżej omówionych scen tworzyły opaski z bezbarwnych szybek.

Dysponując przedstawionym materiałem, a w szczególności analogiami do przedstawień na witrażach kołbackich, możemy podjąć próbę ustalenia ich  chronologii.

Jak już wspominaliśmy, na tematykę i sposób ich wykonania duży wpływ miała reguła zakonna. Treści podobne do znanych z witraży kołbackich   znamy z witraży dominikańskiego klasztoru w Norden. Łączy je też ta sama, zapoczątkowana we Francji, technika en grisaille. Wiele podobieństw wykazują zwłaszcza elementy ornamentu geometrycznego i roślinnego. Podobnie ujęte są formy liści, kwiatów, owoców dębu, ornamenty liniowe, ciągi kółek i litery S oraz wiele innych. W niemieckim klasztorze brak natomiast licznie reprezentowanych w materiale kołbackim wici roślinnych. Podobne jest też miejsce ich znalezienia – klasztorne wirydarze.

Czas powstania witraży w Norden określono na II połowę XIV W. Dokładne daty posiadają duże kompozycje witraży w oknach kościołów francuskich, szwajcarskich i niemieckich, gdzie doszukaliśmy się pojedynczych podobieństw do elementów występujących w Kołbaczu, i w większości datowane są one również na XIV stulecie. Tak też należy datować witrażowy materiał znaleziony w krużganku małego wirydarza. Zdajemy sobie sprawę, że miejsce to było mniej eksponowane w stosunku do bryły kościoła czy budynków dużego klasztoru. Witraże z tych obiektów niestety w ogóle się nie zachowały (kościół), skrzydła klasztorne zaś nie istnieją. Trudno więc mieć skalę porównawczą pomiędzy witrażami tych budowli.

Możemy też dopuścić możliwość, że znaleziony zespół witraży wypełniał okna w ścianie południowej budynku „łącznika” na wysokości krużganka, do którego przylegał 22. Budynek „łącznika” powstał prawdopodobnie wraz z domem opackim, a ten ostatni datowany jest na okres między l300 a l347 r. W takim układzie datę zamontowania witraży możemy przesunąć na połowę stulecia XlV.

Czas funkcjonowania budynku „łącznika” i wirydarza po zachodniej stronie domu opata kończy wprowadzenie reformacji i zmiany funkcji obiektów klasztornych. Zostały one rozebrane jako jedne z pierwszych i nie widnieją już na widoku klasztoru z 1618 r. Fakt ten dokumentuje zawartość rozbiórkowej warstwy IV, gdzie wraz z materiałem witrażowym znalazł się materiał ceramiczny i szklany datowany na XIV w. oraz körtling, miejska moneta Getyngi z 1504 r.

ZAKOŃCZENIE

Przedstawiony wyżej materiał witrażowy z wirydarza małego klasztoru poszerza naszą wiedzę na temat wystroju obiektów w Kołbaczu. Architektura kołbackiego założenia klasztornego została w dużej części rozpoznana, a znalezione witraże stanowią pewne jej dopełnienie.

Nasza uwaga skupiona była głównie na tematyce i formie przedstawień malowanych witraży i próbie znalezienia analogii w dość szerokim tego słowa znaczeniu. Sama treść przedstawień, jak już wspominaliśmy, była stosunkowo różnorodna i nie odbiegała w zasadzie od form spotykanych w wirydarzach kościołów i kaplic Europy Zachodniej. Zwraca natomiast uwagę duży kontrast w bogactwie przedstawień i kolorystyce witraży, spowodowany zapewne rangą obiektów, w których występowały (np. witraże w  Ratyzbonie, Erfurcie, Rouen a materiał z klasztorów Chorin i Norden). Możemy dodać, że witraże kołbackic zdobiły okna obiektów mniej ważnych, rozlokowanych poza kościołem i dużym wirydarzem.

Z braku odpowiednich badań, których nie doczekał się witrażowy materiał z Kołbacza, artykuł ten nie porusza kwestii technologicznych dotyczących szkieł i źródeł ich pochodzenia.

  1. L. Turek-Kwiatkowska, Przeszłość Kołbacza [w:] Kołbacz. Przeszłość i teraźniejszość, red. taż, Szczecin 1979, s. 25-61.
  2. Tamże, s. 53-57.
  3. Z. Radacki, Dzieje architektury w Kołbaczu [w:] Kołbacz. s. 71-85.
  4. E. Cnotliwy, Stan dotychczasowych badań archeologicznych w obrębie klasztoru cysterskiego w Kołbaczu [w:] Historia i kultura cystersów w dawnej Polsce i ich europejskie związki, red.]. Strzelczyk, Poznań 1987, s. 291-303; tenże, Aktualny stan i wstępne wyniki badań archeologicznych opactwa kolbackiego [w:] Dziedzictwo kulturowe cystersów na Pomorzu, red. K. Kalita-Skwirzyńska, M. Lewandowski, Szczecin 1995, s. 113-118.
  5. R. Kamiński, Kołbacki dom opata i zabudowa jego otoczenia na podstawie badań archeologiczno-architektonicznych, ,,wielkopolskie Sprawozdania Archeologiczne” (dalej: WSA), 7, 2005, s. 28-29.
  6. Statuta capitulorum generalium Ordinis Cisterciensis ab anno 1116 ad annum 1786, t. 1, Ab anno 1116 ad annum 1220, cd. J.-M. Canivez OCR, Louvain 1933 [= Bibliotheque de la Revue d’histoire ealesiastique, 9], 1134: 20 Sculpturae vel picturae in ecclesiis nostris seu in ojJicinis aliquibus monasterii ne jiant, interdicimus, quia dum talibus intenditur, utilitas bonae meditationis vel disciplina religiosae gravitatis saepe neglegitur. Cruces tamen pictas, quae sunt ligneae habemus); 80 (Litterae unius coloris jiant et non depictae. Vitreae albae jiant, et sine crucibus et picturis).
  7. J. OIczak, Oszklenia okienne zamku krzyżackiego w Małej Nieszawie koło Torunia, „Rocznik Muzewn Okręgowego w Toruniu’: 12,2003, s. 49; zob. także: taż, Szkło okienne z badań archeologicznych w Łeknie, „Studia i Materiały do Dziejów Pałuk”, 2,1995, s. 269-309.
  8. E. Drachenberg, W. Muller, Mittelalterliche Glasmalerei aus demfehemaligen Zisterzienserkloster zu Chorin, „Choriner Helie”, 3,1994, tabl. 1-2,4.
  9. R. Barenfanger, M. Bryger, Mittelferlches Fensterglass und besondere Kleinfunde vomehemaligen Dominikanenkloster in Norden. Ostjrieslan, „Nachrichten aus Niedersachsens Urgeschichte”, 76, 2007, tabl. 2-5.
  10. EJ Beer, Die Glasmalereien der Schweiz vom 12. bis zum Beginn des 14. [ahrhunderts, Basel1956, tabl. 69; zob. także: tenże, Die Glasmalereien der Schweiz aus dem 14. und 15. Jahrhundert, Basell965.
  11. L. Lee, Die Welt der Glasfenster [w:] L. Lee, G. Seedon, F.Stephens, Die We!t der Glasfenster, Munchen 1992, s. 40; zob. także: G. Seedon, Die Geschichte der Glasfenster [w:] tamże,       s. 64-174.
  12. K.Jackiewicz OCist, Święty Bernard, opat z Jasnej Doliny, Kraków 1990, il. 4, 7,11-22,25-29.
  13. E. Drachenberg, K.-J. Maercker, C. Schmidt, Die mittelalterliche Glasmalerei in den Ordenskirchen und im Angermuseum zu Erfurt, Berlin 1976, tabl. 129, 133.
  14. L. Lee, Die Welt der Glasfenster, s. 39.
  15. B. Kurrnan-Schwarz, Gotycka sztuka witrażowa [w:] ztuka gotyku, red. T. Rolf, Kolonia 1998, s. 477.
  16. Tamże, s. 475, 478.
  17. R. Barenfinger, M. Bryger, Mittelferlches Fensterglass, tabl. 3, 93, 96, 98.
  18. B. Kurrnan-Schwarz, Gotycka sztuka witrażowa, s. 471, 475, 477.
  19. EJ Beer, Die Glasmalerein, tabl. 52.
  20. G. Fritzsche, Die mittelalterlichen Glasmalereien im Regensburger Dom, Berlin 1987, tabl. 269.
  21. J. Seiberr, Leksykon sztuki chrześcijańskiej. Tematy, postaci, symbole, Kielce 2007, s. 115.
  22. R. Kamiński, Kołbacki dom opata, s. 27-28; B. Stolpiak, Warsztaty rzemieślnicze średniowiecznego placu budowy na przykładzie opactwa cysterskiego w Bierzwniku, woj. zachodnio pomorskie, WSA, 7, 2004, s. 95-104.

Artykuł ukazał się w CISTERSUM MATER NOSTRA Rocznik IV/2010

Opublikowano za zgodą redakcji.

Nowe witraże w kaplicy Orląt Lwowskich

Jurij Smirnow

Barwy-szkla-2013-Nowe-witraze
Kaplica Orląt Lwowskich

Cmentarz Orląt zbudowano w latach 1922-1934 według projektu konkursowego inż. architekta Rudolfa Indrucha (1892-1927). Jeszcze w 1919 roku Magistrat lwowski wykupił od sióstr benedyktynek ormiańskich grunty położone w południowo-wschodniej części Cmentarza Łyczakowskiego, na pochyłym zboczu stromo spadającym w kierunku Pohulanki. W tymże roku rozpoczęto przeniesienie zwłok żołnierzy pochowanych w różnych miejscach na terenie   Lwowa i w okolicach miasta. 19 października 1921 roku ogłoszono wyniki konkursu na projekt architektoniczny przyszłego panteonu. Realizację projektu Rudolfa Indrucha   rozłożono na wiele etapów i wiele lat. Rozpoczęto w 1922 roku od budowy kaplicy mszalnej (kaplicy Orląt) pod kierunkiem inż. K. Weissa. Już 28 września 1924 roku kaplicę poświęcił metropolita lwowski arcybiskup Bolesław Twardowski. W uroczystościach wzięli udział, jak pisze Stanisław Niecieja „…weterani powstania styczniowego, legioniści, obrońcy Lwowa, generalicja polska z Władysławem Sikorskim – ówczesnym   ministrem spraw wojskowych na czele, duchowieństwo i niezliczone rzesze mieszkańców Lwowa, głównie młodzieży”. W latach następnych trwało ozdabianie kaplicy, która wzbogaciła się m.in. o cenny ołtarz, autorstwa znanej lwowskiej artystki-rzeźbiarki Luny Drexlerówny. Wtedy już dyskutowano kwestię wstawienia witraży w okna kaplicy. W latach 30. XX wieku prowadzono pertraktacje na ten temat z artystą-malarzem Janem Henrykiem   Rosenem. Było jednak nie mało przeciwników ozdobienia kaplicy witrażami. Nie przewidywał witraży i projektant kaplicy Rudolf Indruch. W 1936 roku Komisja Artystyczna Budowy Cmentarza Orląt wróciła do idei wstawienia witraży w okna kaplicy. Na posiedzeniu Komisji 30 marca 1936 roku zaznaczono: „wewnątrz ściany kaplicy należy ozdobić mozaiką i polichromią, a jeden z członków komisji profesor Politechniki Lwowskiej Witold Minkiewicz radził aby wzorce witraży, jak i polichromię wykonał prof. Rosen”. Niestety pertraktacje z artystą nie doprowadziły do pomyślnych rezultatów. Otóż przed II wojną światową tak i nie doszło do powstania konkretnych projektów lub określenia bodaj tematyki przyszłych witraży. W następnym 1925 roku odsłonięto pomnik Lotników Amerykańskich. Do 1932 roku trwała budowa monumentalnych katakumb, których współprojektantem po śmierci R. Indrucha był architekt Antoni Nestarowski. On również nadzorował wszystkie prace na Cmentarzu do 1939 roku. W kryptach katakumb złożono prochy 72 ofiar walk o Lwów, wśród nich prochy młodych ludzi „orląt lwowskich”.

Najbardziej znani z nich to 14-letni Jurek Bitschan (1905-1918) i 13-letni Antoni Petrykiewicz (1906-1919). Katakumby zostały zbudowane w kształcie dwóch symetrycznych części rozdzielonych dekoracyjną studnią i były ozdobione licznymi rzeźbami w stylu Art-Déco. Obok lewej katakumby w 1938 roku ustawiono pomnik Piechurów Francuskich autorstwa Józefa Różyckiego we współpracy z Kazimierzem Sokalskim. Głównym elementem Cmentarza był Pomnik Chwały uro

Fragment witraża - bukiet biało-czerwonych róż
Fragment witraża – bukiet biało-czerwonych róż

czyście odsłonięty 11 listopada 1934 roku. Wielka łukowa kolumnada składała się z dwunastu kolumn doryckich połączonych architrawem i flankowanych masywnymi pylonami. Przy łuku triumfalnym stały dwa olbrzymie kamienne lwy które trzymali tarcze z herbem Lwowa i godłem państwowym Rzeczypospolitej. Od głównego wejścia do Pomnika Chwały prowadziły szerokie, wspinające się w górę schody. Obok nich, ułożone również łukowo, znajdowały się rzędy grobów żołnierskich. Przed Pomnikiem Chwały powstał grób Nieznanego Żołnierza. Przed katakumbami z czasem uformowały się dwa rzędy grobów zasłużonych. W tym zaszczytnym miejscu pochowano znanych dowódców wojskowych, polityków i duchownych, mianowicie arcybiskupa Józefa Teodorowicza, generałów Tadeusza Rozwadowskiego, Wacława Iwaszkiewicza, Edmunda Kesslera, Bolesława Popowicza, Jana Thullie, Ryszarda Jana Hausnera, senatora RP Tadeusza Cieńskiego, brygadiera Czesława Mączyńskiego, znanego polityka galicyjskiego hrabiego Aleksandra Skarbka, profesora Ludwika Rydygiera etc. Na tak zwanych „polach pokojowych” obrońców Lwowa chowano do wybuchu II wojny światowej. Razem na Cmentarzu spoczęło 2 859 osób.

Barwy-szkla-2013-Nowe-witraze-5
Fragment witraża – panorama średniowiecznego Lwowa

Po II wojnie światowej Cmentarz był przez władze radzieckie Lwowa zamknięty i metodycznie dewastowany. Ostateczna zagłada na rozkaz z Moskwy nastąpiła 25 sierpnia 1971 roku. W tym dniu na Cmentarz wjechały czołgi i spychacze. Zburzono kolumnadę, rozbito pomniki, krzyże. Buldożerami wyrównano teren. W katakumbach urządzono warsztat kamieniarski, na górnym tarasie – garaże dla traktorów i ciężarówek cmentarnych. W kaplicy Orląt urządzono składowisko złomu, ołtarz zniszczono. Odbudowę Cmentarza rozpoczęto dopiero w 1989 roku w całkiem już innej rzeczywistości politycznej. Według uzgodnionych planów polsko-ukraińskich polska firma budowlana ”Energopol” pod kierownictwem Józefa Bobrowskiego przystąpiła do prac porządkowych. W pracach na Cmentarzu Orląt wielkie zasługi położyli: główny projektant odbudowy nekropoli Jarosław Skrzypczyk, architekci Michał Witwicki i Artur Zbiegieni, konserwator dzieł sztuki i rzeźbiarz dr Janusz Smaza. Ofiarnie pracowali członkowie Polskiego Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi. Sprawa polskiego cmentarza wojskowego nabrała znacznego rozgłosu międzynarodowego, znalazła się w centrum zainteresowania polskich i ukraińskich władz państwowych, mediów. Ogromny wysiłek w sprawę odbudowy Cmentarza wniósł ś.p. Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Miejsc Walk i Męczeństwa. Logicznym zakończeniem wysiłku tak wielu ludzi dobrej woli były uroczystości otwarcia odbudowanego memoriału. Uroczystość 25 czerwca 2005 roku była wyjątkowo okazałą. Uczestniczyło w niej kilka tysięcy osób, prezydenci A. Kwaśniewski i W. Juszczenko, członkowie rządów obydwu krajów, kombatanci, liczni przedstawiciele duchowieństwa na czele z kardynałem M. Jaworskim i kardynałem L. Huzarem. W kaplicy Orląt odbudowano zabytkowy ołtarz figuralny, lecz okna oszklono zwykłym szkłem. Co prawda, dyskutowano możliwość wykonania witraży, lecz wtedy z różnych powodów nie doszło do konkretnych działań w tym kierunku.

Pomysł ozdobienia kaplicy witrażami został realizowany dopiero w latach 2009-2010. Fundatorem i pomysłodawcą wykonania witraży był Andrzej Biedroń, dyrektor krakowskiej firmy P.H.P.U. Allmed. Postanowił on sfinansować całe przedsięwzięcie i znalazł w Krakowie bardzo dobrego projektanta. Tym projektantem był profesor Józef Furdyna, artysta plastyk i konserwator dzieł sztuki. W 1956 roku J. Furdyna ukończył studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i jednocześnie na Wydziale Historyczno – Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego (etnografia). Od ponad czterdziestu lat zajmuje się on konserwacją dzieł sztuki, również witraży. W latach 80. zajął się on też projektowaniem witraży i zespołowym wystrojem wnętrz. W jego pracowni powstało setki metrów kartonów do witraży dla ponad sześćdziesięciu obiektów sakralnych, realizowanych w różnych zakładach witrażowniczych. Jego pasją jest również konserwacja witraży zabytkowych. Wśród realizowanych projektów konserwatorskich znajdują się witraży bazyliki św. Jana z Matty w Limanowej (1998r.), kościoła św. Kazimierza w Nowym Sączu (witraże według projektu Stefana Matejki), pięć okien witrażowych w kościele sercanek w Krakowie (1996r.). W zabytkowej katedrze przemyskiej dokonał on konserwacji szeroko znanych witraży wykonanych według projektów Józefa Mehoffera w krakowskim zakładzie S.G. Żeleńskiego oraz dwóch witraży firmy Carla Geylinga z Wiednia. W kościele parafialnym w Luszowicach odnowiono witraże autorstwa Stefana Matejki. Józef Furdyna zajmował się również konserwacją zabytkowBarwy-szkla-2013-Nowe-witraze-6ych witraży w krakowskich kościołach św. Krzyża (1996r.) i św. Katarzyny, w kaplice św. Jacka w Oświęcimiu (1996r.), w katedrze w Radomiu, w kościele Franciszkanów w Jarosławiu i wielu innych. Projekty witraży Józefa Furdyny dla kaplicy Orląt we Lwowie   zostały realizowane w pracowni witraży jego syna Tomasza Furdyny. Pracownia była założona w 1992 roku w Krakowie. Zakład T. Furdyny wykonał witraże dla wielu obiektów sakralnych i świeckich. Na swojej stronie internetowej Tomasz Furdyna pisze: „Trzon naszej   pracowni stanowią fachowcy, którzy terminowali w najstarszych pracowniach witrażowych w Polsce. Między innymi dzięki temu możemy się pochwalić witrażami zrealizowanymi do ponad 150 obiektów sakralnych i świeckich. Nasze witraże oglądać można w całej Polsce, a także za granicą (m.in. Niemcy, Wielka Brytania, Ukraina, USA, Samoa Zach., Tasmania). Pracownia nie zaistniałaby nigdy w takim wymiarze, gdyby nie możliwość korzystania z wieloletnich doświadczeń projektowych Józefa Furdyny i ks. Tadeusza Furdyny. Obecnie współpracujemy z również wieloma innymi projektantami. Obok nowych realizacji przeprowadzamy także konserwacje zabytkowych witraży w Polsce i w Europie. Dziś pracownia zatrudnia siedem osób i jest jedną z najbardziej prężnych w kraju. Jako pierwsi w Polsce zostaliśmy nagrodzenie medalem Papieskiej Rady Kultury „Per Artem Ad Deum” za szczególny wkład w rozwój sztuki sakralnej”. Otóż kaplica Orląt na Cmentarzu Obrońców Lwowa wzbogaciła się o nowe cenne dzieło artystyczne. Witraże wmontowano w wielkie prostokątne okna. Jeden przedstawia panoramę Cmentarza Orląt, drugi – to „Matka Boska – opiekunka miasta Lwowa”. Obydwa witraże lwowskie zostały wykonane w bogatych, ale nie kontrastowych kolorach. Jest w nich dużo niebieskiego, granatowego i zielonego w różnych odcieniach. Tło urozmaicają nieliczne czerwienie i brązy. Nowe witraże stworzyły w kaplicy Orląt atmosferę bardzo nastrojową i dodały jej sakralności, czego tak naprawdę, brakowało jej przez znaczny ruch turystyczny, bardziej w celu poznania   historii Cmentarza, niż potrzeb religijnych. Rysunek dwóch witraży w miarę stylizowany, a treść jest symboliczna. Na planie pierwszym witraża z panoramą Cmentarza Orląt przedstawiono łuk tryumfalny pomnika Chwały, zdobionej płaskorzeźbą miecza o pięknej ornamentacji. Na planie dalszym widnieje stylizowana kaplica Orląt. Dookoła krzyże na grobach obrońców Lwowa, które w perspektywie zmieniając się w dalekie gwiazdy i dążą ku niebiosom. Tak w wieczność odlatują dusze chłopców poległych w walkach o nasze miasto. W dolnej części witraża znajduje się grób Nieznanego żołnierza z wielką wiązanką białych i czerwonych róż. Na drugim witrażu, nad panoramą średniowiecznego Lwowa, autor umieścił postać Matki Boskiej, patronki i obrończyni, „ślicznej gwiazdy miasta Lwowa”. Postać Matki Boskiej o pięknej młodej twarzy, w tradycyjnych szatach koloru niebieskiego i z wielką aureolą, otaczają uskrzydlone główki aniołków. Artysta tradycyjnie umieścił Madonnę na wielkim młodym księżycu. Wiatr rozwiewa jej szaty, co nadaje kompozycji ekspresję i napięcie charakterystyczne dla wydarzeń listopadowych dni 1918 roku. Obronne mury i baszty podkreślają znaczenie Lwowa jako przedmurza chrześcijaństwa, twierdzy, która oparła się wielu atakom nieprzyjaciół i pozostała „Semper Fidelis” – zawsze wierna. Ten witraż budzi skojarzenia ze znanym witrażem w katedrze lwowskiej „Leopolis opressa 1648” (Cudowna obrona Lwowa) autorstwa Stanisława Kaczor-Batowskiego. Postać Matki Boskiej modelowano precyzyjnie i lekko stylizowano. Jej smukła postać budzi pewność, że wszystkie dusze poległych znajdują się pod jej niebiańską opieką. Inicjator i fundator witraży, dyrektor P.H.P.U. Allmed Andrzej Biedroń opowiedział o perypetiach związanych z wykonaniem witraży. „Na początku 2009 roku rozpocząłem działania, mające na celu zrealizowanie projektu ufundowania dwóch witraży do okien kaplicy na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Pomysł przedsięwzięcia zrodził się z mojego wielkiego sentymentu do Ziemi Lwowskiej oraz chęci oddania hołdu obrońcom Lwowa i Małopolski Wschodniej poległych w latach 1918-1920, lub później, których mogiły znajdują się na Cmentarzu Obrońców Lwowa. Pierwszym etapem realizacji projektu były poszukiwania odpowiedniego wykonawcy, który przygotowałby projekt wstępny, wykonał witraże i dokonał ich montażu. Wybór padł na krakowską firmę z tradycjami – Pracownię Witraży Furdyna. W kwietniu 2009 powstały wstępne projekty witraży, które konsultowałem z nieżyjącym już Andrzejem Przewoźnikiem – ówczesnym Sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W grudniu 2009 roku pracownia Witraży Tomasza Furdyny rozpoczyna prace związane z ich wykonaniem według projektu prof. Józefa Furdyny. Już w połowie stycznia 2010 roku witraże zostały wykonane w szkle. Montaż witraży przez ekipę z Pracowni Witraży Tomasza Furdyny na Cmentarzu Orląt Lwowskich nastąpił 22 marca 2010 r. Wsparcie w realizacji pomysłu wykonania witraży dla kaplicy Orląt udzielił również Konsulat Generalny RP we Lwowie oraz Lwowskie Polskie Towarzystwo Opieki nad Grobami Wojskowymi.

Barwy-szkla-2013-Nowe-witraze-7

Witraż w elżbietańskiej farze – pamięci Jana Pawła II

Anna Oryńska

Nad wrocławskim Rynkiem góruje wspaniały gotycki kościół pw. św. Elżbiety – jeden z dwóch kościołów farnych średniowiecznego Wrocławia.

Przez z górą 400 lat był on głównym kościołem luterańskim Śląska. Tu przez wieki pochowani zostali patrycjusze miasta, pastorzy, uczeni i artyści upamiętnieni wspaniałymi nagrobkami i epitafiami. Do tego kościoła  ufundowano cenne dzieła sztuki, ołtarze, obrazy, naczynia liturgiczne, księgi, wyrażające aspiracje i dumę pokoleń wrocławian. Największym skarbem elżbietańskiej fary, jego duszą, były wspaniałe organy – dzieło mistrza Michała Englera wykonane w latach 1750 – 1761.

Kościół szczęśliwie ocalał w czasie II wojny światowej wraz ze swym wspaniałym wyposażeniem. Kościół Ewangelicki w 1946 r. przekazał świątynię Wojsku Polskiemu w zamian za pomoc żołnierzy  przy odbudowie mniejszego kościoła Opatrzności Bożej, który do dziś służy polskim ewangelikom w powojennymBarwy-szkla-2013-Pamieci-Jana-Pawla-II Wrocławiu. Odtąd elżbietańska fara stała się kościołem garnizonowym.

Jednakże nowy gospodarz tej wyjątkowej świątyni  w wyniku wieloletnich zaniedbań doprowadził do dwóch pożarów, z których ostatni był tragiczny.  Wieczorem 9 czerwca 1976 r.  ogromny ogień w krótkim czasie zajął całą zachodnią część budowli razem z wieżą i wkrótce przerzucił się na więźbę dachową kościoła. Strażacy mimo wielkiej ofiarności byli bezsilni: nie mieli nie tylko odpowiedniego sprzętu, ale nawet ciśnienia wody w hydrantach, mimo zamknięciu jej dopływu w wielu dzielnicach miasta.

W obecności licznie zgromadzonych mieszkańców Wrocławia pożar niszczył symbol dawnej potęgi mieszczan wrocławskich. Wrocławianie z bólem patrzyli jak ginie chwała Śląska. Strażacy, żołnierze, milicjanci i muzealnicy ofiarnie wynosili z wnętrza ruchome zabytki.  Słychać było huk ognia, wybuchy i jęki piszczałek organowych, pękających szyb w gotyckich oknach  i  kruszących się dachówek i cegieł. Spłonęła nie tylko wieża i więźba dachowa kościoła, ale także jego największy skarb: wspaniałe barokowe organy, które składały się z 3077 piszczałek, a także z kompletu dzwonów i dwu miedzianych bębnów uderzanych przez ruchome anioły. Złocony i  polichromowany prospekt organowy zdobiony był rzeźbami wybitnego artysty doby baroku Johanna Albrechta Siegwitza m.in. figurami aniołów, proroków Starego Testamentu postaci alegorycznych. Zapis dźwięku  tego wspaniałego instrumentu pozostał jedynie na archiwalnych nagraniach.

Odtąd kościół, z którego ruchome zabytki ewakuowano do Muzeum Narodowego w Warszawie (wiele z nich dotąd nie wróciło na swe dawne miejsce), pozostawał w przedłużającym się remoncie. Dopiero w 1997 r. z okazji odbywającego się we Wrocławiu XLVI Kongresu Eucharystycznego  kościół został powtórnie poświęcony.

Na Kongres przybył do naszego  miasta  Papież Jan Paweł II.  31 maja 1997 r.  ok. godz. 17.00 zaplanowano spotkanie Papieża z prezydentem Polski Aleksandrem Kwaśniewskim we wrocławskim ratuszu.

Kiedy Ojciec święty jechał na wrocławski Rynek, przejeżdżał swoim papa mobilem obok odremontowanego  kościoła św. Elżbiety. Nagle niespodziewanie zatrzymał się. Z wielkim trudem, pochylony, wsparty na laseczce wyszedł z pojazdu i wszedł do wnętrza świątyni. Artysta-grafik Eugeniusz Get-Stankiewicz  wykonał wtedy fotografię papieża z okna kamieniczki „Jaś” tzw. Domku Miedziorytnika, gdzie ma swoją pracownię.

Gdy 2 kwietnia 2005 r. Jan Paweł II zmarł, ta powiększona fotografia została umieszczona na wielkim plakacie na placu przed elżbietańską farą, wokół którego wrocławianie zapalili tysiące zniczy.

W 2007 r., w 10. rocznicę wizyty papieża i rekonsekracji kościoła garnizonowego,  fotografia ta posłużyła Eugeniuszowi Getowi-Stankiewiczowi do wykonania niezwykłego witraża, umieszczonego w oknie kościoła św. Elżbiety w tzw. kaplicy rajców. Nie jest to  tradycyjny witraż, w którym tworzące obraz poszczególne fragmenty kolorowego szkła połączone są ołowianymi szprosami. Przy  jego realizacji Eugeniusz Get- Stankiewicz i  specjalizująca się w szkle artystycznym artystka Barbara Idzikowska zastosowali  nowatorską technologię: połączenie zespolonych  tafli szklanych z fakturą pikseli, na których naniesiony został czarną farbą wypukły rysunek przekształconego graficznie fotograficznego  portretu Jana Pawła II. Kolorowe płomyki ognia symbolizują światełka, jakie w ogromnej liczbie płonęły w dniach żałoby narodowej przed  tą właśnie fotografią ustawioną na placu przykościelnym.

Realizację witrażu sfinansowała rada miejska, czcząc jednocześnie honorowego obywatela Wrocławia i ozdabiając kaplicę, nad którą sprawuje pieczę.

Tak nietypowe upamiętnienie Jana Pawła II jest dziełem o wielkiej sile oddziaływania plastycznego. Trudno o bardziej wrocławską pamiątkę z pobytu Papieża. Do projektu wykorzystano przecież zdjęcie wykonane w tym miejscu konkretnego dnia, a także motyw płonących świec.

Po beatyfikacji Karola Wojtyły witraż ten będzie pełnić funkcję jakby ołtarza zwróconego ku miastu i przypominać papieski zwyczaj ukazywania się wiernym w krakowskim oknie przy ul. Franciszkańskiej.

To niezwykłe dzieło sztuki jest dowodem na to, że nie zawsze artystyczne, często banalne papieskie pomniki, które masowo powstają w Polsce, nie są jedynym sposobem na uczczenie Jana Pawła II.

Barwy-szkla-2013-Pamieci-Jana-Pawla-II-2

Paryskie witraże

Andrzej Bochacz

U stóp Montmartru na falistym terenie położony jest piękny cmentarz. Wśród starodrzewiu spoczywają ci, co odeszli w okresie ponad dwustu lat. Kiedyś były w tym miejscu kamieniołomy. Obecnie miejsce wiecznego spoczynku przecina stalowy wiadukt, po którym nieustannie poruszają się dziesiątki pojazdów. Czy jest to spokojne miejsce? Zapewne nie, ale miasto rządzi się swoimi prawami a zabytkowa nekropolia towarzyszy codziennemu życiu.

Atrakcyjne położenie cmentarza, na którym spoczywa wiele sławnych ludzi przyczynia się do tego, że jest to obowiązkowy punkt turystycznej wędrówki po Paryżu. Znajdziemy tutaj ostatnie miejsce spoczynku takich osób jak: Ampere, Berlioz, Dalida, Dama Kameliowa, Degas, Dumas syn, bracia Goncourt, Greuze, Guitry ojciec i syn, Heine, Jouvet, Labiche, Gustave Moreau, Wacław Niżyński, Offenbach, Madame Rcamier, Słowacki, Stendhal i Zola.

Od połowy XIX stulecia cmentarz Montmartre jest miejscem spoczynku polskich emigrantów.

Na jednym z grobowców umieszczono napis „Przyim Panie trud, bolę i życie nasze w ofierze”. Umieszczona na nim rzeźba przedstawia umierającego młodego oficera w rozpiętym mundurze. Młody polski oficer to Mieczysław Kamieński, który umarł od ran poniesionych w czasie bitwy pod Magenta. Postać konającego żołnierza stwarza bardzo przejmujące wrażenie.

Dziesiątki alejek a wzdłuż nich setki, tysiące kapliczek, nagrobków i mogił. Stosownie do statusu społecznego i poziomu zamożności zgodnie spoczywają członkowie znakomitych rodów polskich, francuskich i innych. Tuż obok kwatery rodziny de Gas, gdzie jest pochowany malarz Edgar Degas, góruje wysoki grobowiec hrabiny Marii Potockiej. Wewnątrz kapliczki znajduje się figura Matki Bożej. Nie jest to częsty widok na paryskich cmentarzach. Groby mają raczej świecki charakter. Charakterystyczna jest mała ilość symboli religijnych.

Poniżej jednego ze wzgórz, wśród skromnych mogił wyróżnia się jedna. Na jednym z głazów widnieje napis „Grand poete polonais”. To grób Juliusza Słowackiego. Prochów poety już tu nie ma, gdyż zostały przeniesione do Kaplicy Wieszczów na Wawelu. Podobnie stało się z Adamem Mickiewiczem, który     został pochowany na najbardziej znanym polskim cmentarzu – w Montmorency pod Paryżem.

Blisko wyjścia stoi wysoka kolumna z Orłem i Pogonią na zwieńczeniu. Poniżej widnieje napis „Jeszcze Polska nie zginęła, póki Bóg na niebie„. W zbiorowej mogile spoczywa Joachim Lelewel oraz uczestnicy powstania: Valentin Zwierkowski, Antoine Hłuszewicz, Jean Szlubowski, Valerian Zawirski, Stanislas Bagiński. Wielu nazwisk nie można już odczytać. Kolumna powoli się rozpada. Odczytać można jeszcze listę pól bitewnych: Stoczek, Grochów, Ostrołęka, Rajgród, Warszawa.

Na cmentarzu Montmartre znajduje się bardzo dużo kapliczek. Charakterystyczne jest to, że w przeważającej większości w ich oknach zamontowane są witraże. Są to różne formy, począwszy od

najprostszych, wyciętych elementów z barwnego szkła, obrazujących krucyfiks, aż po dzieła sztuki. Między nagrobkami, niczym duchy, bezszelestnie przemykają koty. Upodobały sobie to miejsce i nic dziwnego, gdyż   w wielu miejscach można zauważyć ustawione pojemniki z mlekiem. Nekropolia jest zabytkiem Paryża, co uwidacznia się w kondycji technicznej obiektów. Czas jest nieubłagany dla kamienia, szkła i metalu. Francuski, raczej ciepły klimat sprawia, że witraże instalowane w kościołach nie są dodatkowo zabezpieczane termicznie. Niekiedy ochroną mechaniczną są metalowe siatki. Podobnie jest z przeszkleniami w cmentarnych kapliczkach. Witraże łączone profilami ołowianymi są montowane wprost w otwory okienne. Brak konserwacji oraz wystawienie na bezpośrednie oddziaływanie warunków atmosferycznych odbija się po latach niekorzystnie na ich kondycji fizycznej.

Mimo licznych uszkodzeń podziwianie pięknych witraży w tym miejscu dostarcza szczególnych wrażeń. Typowymi tematami są sceny z Nowego Testamentu. Często są to motywy geometryczne i roślinne. Czasami można spotkać bezpośrednie nawiązanie do osób spoczywających w grobowcu. Stare kamienne kapliczki pokryte są mchem. Wewnątrz nich znajdziemy zakurzone płyty z inskrypcjami, krucyfiksy, figurki świętych. Światło przeciska się przez niewielkie okienka, w których zamontowano barwne przeszklenia. Czerwienie, błękity, zielenie są dziennymi zniczami na ścianach tych ciasnych miejsc ostatniego spoczynku najbliższych. Nie jest ważne, że witraże często są niekompletne. To także znak upływającego czasu. Nie sposób nie zatrzymać się. Ta chwila zachwytu i zadumy daje dużo sił i radości, bo upewnia nas jak piękny jest otaczający świat i jak wiele ciepłych uczuć przekazały rodziny tym, co odeszli.

W Roczniku Polskiego Towarzystwa Literacko-Artystycznego w Paryżu z roku 1911 r. Jan Lipkowski pisał: „Niechaj choć wspomnieniem, a w razie bytności w Paryżu pielgrzymką na cmentarz uczczą (rodacy)   pamięć tego, który w imię miłości ziemi rodzinnej poświęcił wszystko, co było mu drogiem, wszystko co duszą ukochał„.

Największą i współcześnie najbardziej znaną   nekropolią Paryża jest Pere-Lachaise. Cmentarz jest niewiele młodszy od poprzedniego, powstał na początku XIX stulecia. Popularności temu położonemu pod Paryżem miejscu spoczynku dodały poczytne powieści Balzaca, których bohaterowie często grzebani byli właśnie na tym cmentarzu.

Pośród wielu spoczywających na Pere-Lachaise sławnych postaci, najznamienitszym jest Fryderyk Chopin. O znakomitości może świadczyć choćby obecność zawsze świeżych kwiatów i płonących zniczy. Skromny grób Chopina zdobi piękna rzeźba zamyślonej muzy z lirą. Wykonał ją mąż córki, wielkiej miłości kompozytora, George Sand.

Nieopodal znajduje się popularny grób solisty grupy rockowej The Doors – Jimi Morrisona.

Na tym cmentarzu znajduje się również wiele innych znanych polskich grobów. U boku Balzaca pochowana jest jego żona Ewelina Hańska. Maria Walewska spoczywa w mauzoleum razem ze swoim niechcianym mężem Comte d’Ornano, którego jednak nie zostawiła dla Napoleona.

Pochowani na Pere-Lachaise sa także: Apollinaire, Delacroix, Oscar Wilde, Bizet, Edith Piaf, Modigliani, Simon Signoret i Yves Montand. Przeniesiono tutaj na rozkaz Napoleona prochy Jean La Fontaine i Moliera.

Cmentarz Pere-Lachaise zajmuje ponad 40 hektarów powierzchni. Po tym swoistym mieście umarłych można wędrować godzinami. Każdy zakątek jest odmienny. Kręte alejki wiją się wśród pełnych zieleni wzgórz i co krok odsłaniają różnorodność wystrojów, rzeźb, kapliczek upamiętniających zmarłych.

Na cmentarzu Montmartre obok Francuzów spoczywają polscy emigranci. Pere-Lachaise otworzył szeroko wrota dla pochówków fal emigrantów z różnych stron świata. Sąsiadują ze sobą nazwiska wietnamskie, rosyjskie, polskie, chińskie, żydowskie, gruzińskie, węgierskie.

W kaplicach ostatniego z wymienionych cmentarzy jest mniej witraży, ale te nieliczne zachwycają swoją urodą.

Huty szkła na Zamojszczyźnie

Agnieszka Szykuła-Żygawska

Na terenach, które jeszcze 100 lat temu tworzyły prywatne dobra Zamoyskich (południowa część obecnego województwa lubelskiego) znajdują miejscowości o nazwach zaczynających się od słowa huta. Większość z nich znajduje się w sąsiedztwie większych miast oraz rzek. I tak, w okolicach Krzeszowa nad Sanem znajduje się Huta Krzeszowska, w okolicach Krasnobrodu Stara Huta, obok są Hutki i Hutków. W sąsiedztwie dawnych dóbr Zamoyskich pozostają: Huta Komarowska, Huta Tarnawacka, Huta Dzierążyńska, Huta Lubycka oraz Huta Szumy.

Wymienione miejscowości różni rodowód oraz ich dzieje, ale łączy nazwa, sugerująca, że w ubiegłych   stuleciach mogły znajdować się tutaj zakłady przetwórstwa stali, metali nieżelaznych lub szkła.

Stan badań

Barwy-szkla-2013-Huty-szkla
Ordynacja Zamojska w XVIII w. na tle obecnego województwa lubelskiego, oprac. kartograficzne Jakub Żygawski

Tematowi miejsc, gdzie funkcjonowały „wytwórnie” szkła na terenie obecnej Zamojszczyzny jest poświęcony niniejszy artykuł. Badania w tym zakresie prowadzili już historycy kultury materialnej.   Huty z tytułowego obszaru są omówione w pracy Andrzeja Wyrobisza. Autor przedstawił tę dziedzinę wytwórstwa w Ordynacji na tle Rzeczypospolitej. Omówił huty w oparciu o cenne zapisy źródłowe1. Najbardziej wyczerpujący jest jednak artykuł Zbigniewa Tabaki, poświęcony tylko temu tematowi2. Zawiera on najpierw zarys tej dziedziny przemysłowej w XVI- XVIII stuleciu, a następnie wyczerpująco skupia się na dwóch powstałych pod koniec XVIII wieku hutach: w Paarach i Janowie. Produkcję w obydwu miejscowościach scharakteryzował Tabaka w oparciu o materiały źródłowe. Omówił ich funkcjonowanie od powołania do zamknięcia, przedstawił właścicieli i zabudowania składające się na huty. Cenne są opisy warsztatów, pieców oraz produkowanych przedmiotów. Autor uwzględnił wykaz pracowników z podziałem na ich profesje3.

O hutach w dalszym okresie, od 1864 do 1914 roku wspomina Bogdan Mikulec przy omawianiu przemysłu powiatu zamojskiego4. Wiedzę tę uzupełniają wiadomości podane przez Józefa Niedźwiedzia5.

Przy opracowywaniu tematu cenny był artykuł Konrada Ajewskiego dotyczący samych zbiorów szkła   w Ordynacji Zamojskiej6.

Lokalizacja

Zakłady szklarskie organizowano wszędzie tam, gdzie łatwy był dostęp do surowców potrzebnych w produkcji szkła, głównie piasku kwarcowego oraz także czystej wody. – Tę prawidłowość potwierdza organizacja hut na badanym terenie. W okolicach Krzeszowa płynie San, a położony nad Wieprzem Krasnobród i okoliczne miejscowości obfitują w piasek. Potrzebny do topienia szkła popiół dostarczali pracujący w hucie chłopi. Dla przykładu, chłopi z okolic Tomaszowa Lubelskiego, w zamian za możliwość korzystania z lasów ordynackich mieli obowiązek dostarczać określone objętości popiołu z własnych gospodarstw.

Barwy-szkla-2013-Huty-szkla-2
Przedwojenne buteleczki odnalezione przez autorkę artykułu podczas prowadzenia prac ziemnych na terenie własnych zabudowań, fot. A. Szykuła-Żygawska, 20013 r.

Dodatkowym atutem w wyborze miejsca na organizację hut szkła był łatwy dostęp do materiału   opałowego jakim było drewno, czyli sąsiedztwo lasów. Nie bez znaczenia były też wapniarki z tanim wapnem, jak to miało miejsce na przykład w sąsiedztwie Janowa, gdzie funkcjonowała huta, a wapno pozyskiwano z sąsiedzkiej kolonii – Nizioł. Huty szkła decydowało się organizować w miejscach oddalonych od dużych folwarków, co gwarantowało pozyskanie taniej siły roboczej. Pod uwagę brano sąsiedztwo dróg, którymi można było przewozić gotowe już wyroby7.

Przy wytapianiu szkła potrzebna była także   ogniotrwała glinka służąca do produkcji donic wkładanych do pieców. Złoża tego surowca znajdowały się w Oleszkach koło Brodów, Rawie Ruskiej i Dziewięcierzu8.

W najstarszych, XVII-wiecznych hutach z badanego terenu zatrudniano rodzimych fachowców tzw. sularzy-hutników, ale lepsze gatunki szkła („szkło przezroczyste, rozmaite”) wyrabiali Niemcy.

Wyposażenie hut

Podstawą organizacji hut były zabudowania z wyposażeniem potrzebnym do produkcji szkła. Tutaj znajdowały się mało wytrzymałe, często poddawane naprawom   piece do topienia masy szklanej. W oddzielnych piecach odprężano butelki w tzw. szafach, i w jeszcze innych – taflowych prostowano szyby. Ostatni z pieców mógł stać w oddzielnym budynku, tzw. tafelni9.

Tego typu piece wznoszono z kamienia naturalnego, wapna oraz cegieł pochodzących z cegielni. Na ostatni z wymienionych materiałów decydowano się najczęściej, ponieważ tereny Zamojszczyzny obfitowały w cegielnie. Materiał ten okazał się jednak nietrwały, i wznoszone z cegły piece wykazywały zdolność produkcyjną jedynie do trzech miesięcy. O wiele trwalsze były szklarskie piece rosyjskie, na które decydowano się jednak dosyć rzadko.

Nietrwałe, ceglane piece do produkcji szkła były słabą stroną hut położonych w Ordynacji Zamojskiej. Dla przykładu, w XIX wieku dla huty w Janowie przewidywano wznoszenie około 10 pieców rocznie. Taki stan urządzeń był też wynikiem braku zainteresowania nowościami technicznymi dzierżawców hut. Decydowali się oni na tańszy materiał sprowadzany z pobliskich cegielni lub naturalny kamień wydobywany z pobliskich kamieniołomów10. Oprócz pieców, do prowadzenia huty szkła potrzebny był zestaw narzędzi wykonanych z żelaza: widły do wsuwania donic, widły do prostowania szyb, blachy do pieców, sztabki, pazury do wstawiania donic, łyżki do mieszania masy szklanej, łopatka do mieszania potażu, jankielnie i starzelnie. Wykonane z drewna były koryta i wanienki.

Praca w hucie

Barwy-szkla-2013-Huty-szkla-3
Huta Krzeszowska – miejsce gdzie stała huta szkła, obecnie kapliczka z figurą, fot. A. Szykuła-Żygawska, 2009 r.

Jak zostało wspomniane, właściciel lub dzierżawca huty mieszkał wraz z rodziną w jej sąsiedztwie. Tutaj znajdował się jego dom oraz budynki gospodarcze.

Dzierżawcami hut położonych w Państwie Zamojskich byli zazwyczaj przedsiębiorcy żydowskiego pochodzenia. Otrzymywali oni zazwyczaj dzierżawę na okres trzech lat. Na dzierżawcy lub właścicielu huty spoczywały wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem huty. Dbał on o należyte utrzymanie i konserwację urządzeń produkcyjnych, remontował zabudowania, organizował i nadzorował etapy produkcji wyrobów szklanych. Z niewielkimi kosztami prowadzenia hut szkła na terenie Państwa Zamoyskich wiązało się także zatrudnienie chłopów, których praca była traktowana na zasadzie pańszczyzny. Byli to najczęściej chłopi z miejscowości w której znajdowała się huta oraz mieszkańcy sąsiednich wiosek. Dzień ich pracy był dłuższy w okresie letnim, a krótszy zimą, kiedy szybciej zapadał zmrok. Pewien procent pracowników byli to wędrowni osadnicy z dalszych obszarów Rzeczypospolitej. Właściciele huty szczególnie cenili wykwalifikowanych robotników, którym w zamian za pracę w swoim zakładzie oferowali miejsce zamieszkania w jego sąsiedztwie i możliwość uprawy roli11.

Po upowszechnieniu zniesienia pańszczyzny w ciągu XIX wieku, pracownicy otrzymywali za swoją pracę w hucie zapłatę najczęściej w formie kwitów lub produktów rolnych – żywnościowych. Należy jednak odnotować, że wypłaty bezgotówkowe umożliwiały właścicielom przywłaszczanie sobie części zarobków swoich pracowników.

Liczba zatrudnionych osób i podział ich na grupy podczas pracy zależały od właściciela lub dzierżawcy huty. Tak więc był on także jej kierownikiem. Do nadzoru pracy zakładu dobierał jednego z pracowników, najczęściej szafarza. Wyrobionym szkłem zielonym i taflami okiennymi zajmował się „smelcarz”. – Hartował butelki i prostował szyby12. Przygotowane szkło dzielił na sztuki, pakował w słomę i lokował w magazynie „obwiązywacz”, natomiast sztafarz zajmował się przekazywaniem gotowych produktów odbiorcy.

XVI wiek

Najstarsze przekazy o hutach pochodzą z końca XVI stulecia. – W 1589 roku powołana została Ordynacja Zamojska. Dla potrzeb powstającego dominium, uzupełnienia wznoszonych budowli sakralnych i świeckich w przeszklone okna i drzwi, powoływano huty szkła. Wiadomo, że pierwsze okna w nowobudowanej wówczas najważniejszej świątyni w dobrach Zamoyskich, czyli kolegiacie w Zamościu pochodziły z działającej już wtedy prawdopodobnie w okolicach Szczebrzeszyna huty. – Wspomina ją w korespondencji do Jana Zamoyskiego jego nadworny architekt Bernardo Morando pisząc, że potrzebuje do oszklenia kolegiaty 20 okien. W 1594 roku architekt planował też zlecić tejże hucie dostawę 20 000 szyb dla kolegiaty zamojskiej13.

Barwy-szkla-2013-Huty-szkla-6
Archiwum Państwowe w Zamościu, Akta Notariusza Grzegorza Kozłowieckiego w Tomaszowie Lubelskim, 1829 r., nr 39, Inwentarz majątku Salomei z Juśkiewiczów Kraczewskiej, dział z wykazem przedmiotów wykonanych ze szkła, brak paginacji, fot. A. Szykuła-Żygawska, 2009 r.

Być może chodzi tutaj o wielokrotnie wspominaną jeszcze w późniejszych źródłach hutę zlokalizowaną w bliżej nieokreślonych okolicach Szczebrzeszyna. – Odnotowuje się bowiem tego typu zakład produkcyjny w sąsiadujących z miastem Niedzieliskach oraz Topólczy. Wiadomo, że produkcją szkła obok Polaków zajmowali się tutaj też Niemcy. Źródła odnotowują, że obowiązek zaopatrywania huty w drewno spoczywał na wszystkich chłopach z wsi położonych w kluczu zwierzynieckim.

Osobnym przedsiębiorstwem była huta w lesie pod Turobinem, z której Walenty Hutnik w 1598 roku płacił 20 złotych rocznego czynszu i dawał 2 kopy szklenie oraz 400 szyb14 (inne źródła podają, że za dzierżawę huty płacił rocznie panom na zamku turobińskim 10 złp. oraz „kup dwie szklanic chędogich i szyb do okien zamkowych 400”15). W 1612 roku Walenty Hutnik utracił prawa do huty, którą po 1645 roku zamknięto16.

W dobrach Zamoyskich pozostawały huta w Pańkowie nad Wieprzem oraz należąca do starostwa gródeckiego huta w Wisience. Ostatnią z wymienionych odnotowują źródła w latach 1565—1566 i 1570, ale działała ona prawdopodobnie również w XVII stuleciu.

XVII wiek

W kolejnym stuleciu na terenie Ordynacji Zamojskiej powstały nowe huty szkła. Zorganizowano wówczas prawdopodobnie hutę w okolicach Krzeszowa w lesie Brzeźnica. Jest ona wzmiankowana w roku 1638, a także prawie 200 lat później w 1856 roku. Być może w nawiązaniu do tej wytwórczości miejscowość położoną w sąsiedztwie miasta nazwano Huta Krzeszowska. Lokalizację huty w Hucie Krzeszowskiej wskazuje figura wtórnie umieszczona w tym miejscu. – jest to rzeźba przeniesiona tutaj z nieznanego kościoła, wstawiona do usytuowanej na wzgórzu kapliczki.

XVIII wiek

Źródłem informacji na temat lokalizacji hut w tym stuleciu jest wykonana w latach 1772-1779 mapa austriackiego kartografa Friedricha von Miega. Widnieje na niej w sąsiedztwie miejscowości Dzierążnia przysiółek Hutta, który w kolejnych latach został przemieniony na wieś Huta Dzierążyńska. – Swą nazwę wzięła od znajdującej się tutaj w XVIII stuleciu huty szkła17. Właścicielem miejscowości i zakładu na przełomie XVIII i XIX wieku był Antoni Augustyn Deboli18.

W tym samym czasie powołano położoną w odległości ok. 20 km hutę szkła w późniejszej Hucie Komarowskiej, której właścicielem był Jan Mier19. Wiadomo, że zakład działał co najmniej od 1765 roku. Pracowało w nim wówczas pięciu poddanych, a majstrem był Maurycy Horn, który płacił 2500 zł rocznego czynszu20.

Istniała też, założona w XVIII wieku huta w Lubyczy, która dała początek wydzielonej w późniejszym czasie miejscowości Huta Lubycka21.

Okolice Janowa

W Ordynacji Zamojskiej pod koniec XVIII stulecia tego typu huty powoływał ordynat Aleksander Zamoyski.

Pod koniec XVIII stulecia powołano hutę w nowoutworzonej miejscowości koło Janowa, nazwanej Nizioł (obecnie Łążek). Produkowano tutaj między innymi butelki dostarczane do browarów ordynackich, w tym dla browaru w Zwierzyńcu22.

Nie wiadomo, czy wzmiankowana w Łążku huta szkła jest tożsama z tą funkcjonującą od 1811 roku w Janowie. Jej pierwszym rządcą był przedsiębiorca o nazwisku Domański, następnie prowadził ją nieznany z imienia pisarz Zalewski, a później Jakub Gold. Wiadomo, że przez dwa lata podlegała ona administracji Ordynacji Zamojskiej, a do 1836 pozostawała w dzierżawie. Jej ostatnią kontrahentką była Dyna Goldowa, wdowa po Jakubie która też w szybkim czasie zrzekła się jej dzierżawy. W rezultacie, zabudowania stały bezużyteczne i niszczały23.

Barwy-szkla-2013-Huty-szkla-7
Archiwum Państwowe w Zamościu, Akta Notariusza Ambrożego Hordyńskiego w Tomaszowie Lubelskim, 1813 r., Opis wyposażenia kościoła w Rachaniach, dział z wykazem przedmiotów wykonanych ze szkła, brak paginacji, fot. A. Szykuła-Żygawska, 2009 r.

W skład zabudowań należących do huty szkła w Janowie należały szopy, wzniesione z drzewa kostkowego, kryte gontem oraz „z dylów łupanych”. Stał też tutaj dom dzierżawcy oraz trzy domy zamieszkiwane przez rzemieślników24.

Wiadomo, że w tej hucie wyprodukowano „500 tafel okiennych” przeznaczonych do pałacu Zamoyskich w Klemensowie25. Znane są kwity na butelki apteczne do aptek w Zamościu i Tomaszowie Lubelskim. Największe jednak zapotrzebowanie na wyroby hutnicze, jakim były butelki na piwo był browar porterowy w Zwierzyńcu.

Okolice Tomaszowa Lubelskiego

Zagłębiem hut szkła w XVIII stuleciu były okolice położonego nad Sołokiją Tomaszowa. Świadczy o tym m.in. nazewnictwo miejscowości: Hucisko                   Tomaszowskie, huta na Ulowie, huta Szarowolska i huta Ciotuska. Od huty szkła wywodzi się nazwa pola Zahucie i gajówki Zahucie.

W latach 1660—1666 wzmiankowane jest Hucisko Zielone, a z lat 1643—1694 pochodzą zapisy o hucie pod Rybnicą (Hucisko Rybnickie) i hucie Susieckiej.

W XVII stuleciu na gruntach wsi Rogóźno powołano Szarą Wolę czyli Szary Kąt (obecnie Szarowola). Tutaj działała huta w której pracowali włościanie         szarowolscy (później przeniesiona do Rybnicy)26.

Pod koniec XVIII stulecia powołano hutę szkła w miejscowości Paary. Jest ona wzmiankowana po raz pierwszy w 1791 roku i przyjmuje się, że od tego czasu zaczęła funkcjonowanie. Huta szkła w tej miejscowości była wydzierżawiana kolejnym przedsiębiorcom. Wzmiankuje się szlachcica Wasilewskiego – dzierżawcę folwarków i gorzelni w okolicy Tomaszowa Lubelskiego, a następnie Esterę Herrin, rabinową berestecką, dzierżawczynię kilku propinacji. W latach 1812-1814 hutę w Paarach dzierżawił Lejbus Kahan.

Huta w Paarach została zamknięta w 1860 roku z powodu śmierci jej ostatniego dzierżawcy – Pinkasa Szernera. Od tego czasu zabudowania stały bezczynnie, ponieważ zarząd Ordynacji Zamojskiej nie znalazł chętnego na ich zakup. Dwa lata później budynki huty szkła w Paarze sprzedano na licytacji27.

W skład zabudowań huty szkła w Paarach wchodziły szopy, stajnia, obora i wozownia, należąca do dzierżawcy który w pobliżu miał też swój dom.           Zabudowania były drewniane, kryte gontem lub słomą.

Produkowano tutaj najtańsze produkty, na które był największy zbyt: butelki na piwo, flaszki na wódkę, słoje, butle, szkła apteczne, butelki porterowe, flaszki kwartowe na likier, flaszki półkwartowe i szyby okienne. Ostatnie z wymienionych produkowano łącząc ze sobą potażu białego, piasku płukanego białego, wapna gaszonego oraz następujących dodatków: sól rumowa, lazur, arszenik i brustein28.

Okolice Krasnobrodu

Pewne tradycje w dziedzinie hut szkła posiada Krasnobród i okolice tej miejscowości. Świadczy o tym zgrupowanie miejscowości o nazwach, sugerujących działalność tego typu zakładów: Huta Stara, Hutki oraz Hutków. Według lustracji w Hucie Starej funkcjonowała huta szkła co najmniej od 1765 roku. Jej arendarzem był wówczas Szymon Lejzorowicz29. Kolejne informacje o hutach pochodzą z końca XIX wieku.

W 1894 roku w Krasnobrodzie, należącym wówczas do Kazimierza Fudakowskiego otworzono hutę szkła. Wiadomo, że rok później ta huta zatrudniała dwudziestu pięciu robotników, a w 1911 roku czterdziestu. Wykonywano tutaj szkło okienne, butelki, cylindry do lamp oraz różne wyroby szlifowane. Zakład zdobył uznanie, co umożliwiło otworzenie własnego biura sprzedaży przy fabryce w Warszawie. Około trzydziestu procent wyrobów wywożono do Rosji30. W 1913 roku współwłaścicielem i dyrektorem handlowym huty był M. Schröter (Hersz; udziałowiec spółki do której należała huta Wołomin). Krasnobrodzką hutę zamknięto w 1913 roku z powodu trudności finansowych.

Najmłodszą hutą szkła na badanym terenie była huta szkła w okolicy przysiółka Husiny, położonego u źródeł rzeki Sopot. Powołano ją w tej miejscowości ze względu na występujące tu bogate złoża piasku białego. Wchodziła ona w kompleks Centralnego Okręgu Przemysłowego, organizowanego w latach 1936-1939. Zatrudniano w niej okolicznych mieszkańców. Działalność huty przerwała II wojna światowa, podczas której budynek doszczętnie spalono.

Szkło eksportowane

Odbiorcami najcenniejszych wytworów hutnictwa była na tym terenie magnateria i ziemianie. Ordynaci Zamoyscy, oprócz zaopatrzenia w rodzime wytwory, przy budowaniu nowych obiektów w stolicy dominium, ordynaci sięgali do wytworów spoza tego terenu. W 1585 roku Jan Zamoyski kazał sprowadzać szkło francuskie do szklenia okien pałacu w Zamościu z wytwórni w Gdańsku.

Udokumentowana jest bogata kolekcja wyrobów szklanych Stanisława Kostki Zamoyskiego. Powstawała ona w 1. połowie XIX stulecia, a przestała istnieć już we wrześniu 1939 roku. W zbiorach Muzeum Zamoyskich w Kozłówce zachowała się jej niewielka część. Stanowiły ją obiekty zebrane z pałaców w Klemensowie, Zamościu i Zwierzyńcu, eksponowane w Pałacu Błękitnym w Warszawie. O większości z nich wiemy ze sporządzonego w 1822 roku spisu. Były to: karafki kielichy, szklanki oraz „szkło starożytne”. Ich pochodzenie pozostaje anonimowe, choć wiadomo, że część pochodziła z hut polskich m.in. w Lubaczowie, lub być może działającej wówczas hucie w Komarowie31. Cenne są szkła ozdobione rżniętym w szkle herbem rodowym Zamoyskich.

Wartościowy materiał do studiów na temat zbiorów szkła ziemian z terenu Zamojszczyzny stanowią XIX-wieczne inwentarze majątkowe. Niemalże w każdej z rubryk widnieją szklane przedmioty: naczynia, szklanki, kieliszki, butelki, flasze, tacki, karafki czy „lampy stare stołowe”. Kilkakrotnie są wspominane obrazy na szkle32. Dla przykładu, Tekla Jaworska ze Szczebrzeszyna w swych zbiorach w 1858 roku posiadała „kałamarz i piaseczniczkę szklaną niebieską”33. A dziedzic wsi Mircze Józef Stanisław Sobieszczański był właścicielem „zegara stołowego na postumencie brązowym, wyzłacany z futerałem szklanym”34. – Brakuje jednak informacji z jakich hut pochodzą te wytwory.

  1. A. Wyrobisz, Szkło w Polsce od XIV do XVII wieku, Wrocław – Warszawa – Kraków 1968, s. 40-41.
  2. Z. Tabaka, Huty szklane w Ordynacji Zamojskiej w l połowie XIX w., „Rocznik Naukowo-Dydaktyczny WSP w Krakowie”, nr14, 1962, s. 137-157.
  3. Tamże.
  4. B. Mikulec, Przemysł powiatu zamojskiego w latach 1864 – 1914, „Rocznik Zamojski” t. I, 1984, s. 55-75.
  5. 5J. Niedźwiedź, Leksykon historyczny miejscowości dawnego województwa zamojskiego, Zamość 2003.
  6. K. Ajewski, Ceramika i szkło w zbiorach Ordynacji Zamojskiej, „Kwartalnik Historii i Kultury Materialnej” nr 4, 1995, s. 449-484.
  7. Z. Tabaka, dz. cyt., s. 139.
  8. Tamże, s. 144.
  9. Z. Tabaka, dz. cyt., s. 142.
  10. Por. Z. Tabaka, dz. cyt., s. 143.
  11. Tamże, s. 153.
  12. Tamże.
  13. A. Wyrobisz, dz. cyt., s. 40-41.
  14. A. Wyrobisz, dz. cyt., s. 41-42.
  15. J. Niedźwiedź, dz. cyt., s. 189
  16. A. Wyrobisz, dz. cyt., s. 41-42.
  17. Tamże, s. 187.
  18. Tamże.
  19. Tamże, s. 187-188.
  20. Tamże.
  21. J. Niedźwiedź, dz. cyt., s. 188.
  22. Z. Ł. Baranowski, Ziemia Janowska. Między lasami janowskimi a wzgórzami Roztocza, Zamość 2011, s. 76.
  23. Z. Tabaka, dz. cyt., s. 139.
  24. Tamże, s. 140.
  25. Tamże, s. 145.
  26. A. Wyrobisz, dz. cyt., s. 42.
  27. Z. Tabaka, dz. cyt., s. 138.
  28. Tamże, s. 146.
  29. J. Niedźwiedź, dz. cyt., s. 188.
  30. B. Mikulec, dz. cyt., s. 72.
  31. K. Ajewski, dz. cyt., s. 469. Więcej na ten temat w tymże artykule.
  32. XIX-wieczne inwentarze majątków z terenu Zamojszczyzny, zawarte w aktach notarialnych pozostają w zbiorach Archiwum Państwowego w Zamościu, Akta notariuszy zamojskich, szczebrzeskich, tomaszowskich i hrubieszowskich.
  33. Archiwum Państwowe w Zamościu (dalej cyt. APZ), Akta notariusza Walerego Głowackiego w Szczebrzeszynie, 1858 rok, Inwentarz majątku Tekli Jaworskiej ze Szczebrzeszyna, nr 70.
  34. APZ, Akta notariusza Bazylego Moczarskiego w Tomaszowie Lubelskim, 1817 r., Inwentarz majątku Józefa Stanisława Sobieszczańskiego, nr 456.

Odrodzenie witrażownictwa we Lwowie w II połowie XIX wieku. Witraże firmy Carla Geylinga

Jurij Smirnow

Kolorowe okna istniały już w Starożytnym Egipcie, Rzymie, Grecji. Witraże były bardzo popularne w Europie Zachodniej, począwszy od epoki Karolingów. Barwy-szkla-2013-Odrodzenie-witrazownictwaRozkwit gotyckiej sztuki witrażowej przypada na XII w, kiedy to opat klasztoru Saint – Denis (Francja) Suger zamówił witraże dla swego kościoła (1144 r.). W tym też XII w. technikę i technologię wykonania witraży opisał w „Traktacie o różnych rzemiosłach” koloński zakonnik Teofil Roger. Na Rusi Kijowskiej technikę wykonania witraży zapożyczono z Bizancjum, dlatego nazywano je „rzymskimi lub greckimi oknami”. W kronice halickiej jest wzmianka o „greckich oknach” (witrażach z kolorowego szkła, spajanego miedzianą spawką) w cerkwi św. Jana Złotoustego w Chełmie, zbudowanej przez Daniela Halickiego. We lwowskich aktach miejskich spotykamy wzmianki o witrażach w oknach kościołów i kamienic prywatnych, również o witrażystach, ale zazwyczaj w związku z ich sprawami majątkowymi lub sądowymi. Tak pod rokiem 1388 jest wzmianka o witrażyście z Wrocławia. Na początku XV w. witrażysta Łukasz ozdobił witrażami okna lwowskiego Ratusza. W 1449 r. witrażysta Maciej z Przemyśla wykonał witraż dla budynku Żydówki Muchy we Lwowie. W 1485 r. spotykamy pierwszą wzmiankę o witrażach w Katedrze Łacińskiej. Lwowski malarz Lutek w 1489 r. ozdobił witrażami kościół w Busku. Witraże w oknach katedry lwowskiej niejednokrotnie wspomniane są w kronikach w ciągu XV – XVII w. Na przykład, w 1643 r. „pijana czeladź Ewerysta Bełżeckiego strzelała po witrażach w oknach świątyni katedralnej”. W 1672 r. podczas oblężenia Lwowa przez wojska tureckie i tatarskie, trzydziestu sześciu funtowa kula, wypuszczona z armaty tureckiej, „wleciała przez okno wschodnie za ołtarzem wielkim katedry i zatrzymała się pod krzyżem bez żadnego uszkodzenia kościoła”. Ciąg dalszy opisu stwierdza, że w wybite okno wstawiono kolorowe szyby, czyli witraże. Można przypuszczać, że część witraży średniowiecznych w oknach katedry łacińskiej istniała do 1765 r., kiedy to lwowski arcybiskup Wacław Hieronim Sierakowski rozpoczął gruntowną przebudowę świątyni i rozkazał dwa wielkie okna w prezbiterium zamurować w całości, a jeszcze pięć – do połowy.

W XVII w. witraże były już niemodne w całej Europie, a średniowieczne, klasyczne techniki ich wykonania były zapomniane. W Europie Zachodniej odrodzenie sztuki witrażowej nastąpiło w okresie romantyzmu. Już w pierwszej połowie XIX w. w Monachium (Bawaria) Michael Sigmund Frank, fachowiec w dziedzinie malowideł porcelanowych, samodzielnie wynalazł recepturę farb i technologii, stosowanych przez witrażystów średniowiecznych.

W 1827 r. król bawarski Ludwik I rozkazał założyć fabrykę witraży pod kierownictwem M. S. Franka, nazwaną „Monachijski Królewski Instytut Witrażowy”. W 1841 r. w Wiedniu rozpoczęła swoją działalność firma witrażownicza Carla Geylinga. Dwanaście lat później w Innsbrucku założono fabrykę witraży „Tiroler Glasmalerei und Mosaik Anstalt”. W Budapeszcie w 1876 r. malarz Eduard Kratzmann założył „Węgierski Królewski Instytuty Malowania na Szkle”, a w 1886 r. otworzył pracownię Miksa Roth, powszechnie znany i bardzo utalentowany witrażysta węgierski.

W XIX w. do stolicy Galicji, do Lwowa, moda na witraże przyszła nieco później, niż do Wiednia lub Krakowa. O wprowadzeniu witraży w ozdobienie nowychBarwy-szkla-2013-Odrodzenie-witrazownictwa-2 budowli myśleli architekci lwowscy, również kler katolicki. Biskupi (np. Jan Puzyna) i część księży zajmowali pozycję bardzo zachowawczą, konserwatywną, preferowali witraże figuralne, byli przeciwni prądom modernistycznym w sztuce. W ich podejściu do ozdobienia i konserwacji świątyń prowincjonalizm przeplatał się z chęcią naśladowania mody wiedeńskiej. W latach 70. -90. XIX wieku witraże w pierwszej kolejności kojarzyły się ze sztuką gotycką, sakralną i razem z popularnością architektury neogotyckiej witraże bardzo szybko stały się nieodłączną częścią ozdobienia wnętrz kościołów. Przy wyborze wykonawców witraży kler katolicki, również architekci lwowscy w pierwszej kolejności   orientowali się na znane w Europie firmy austriackie „Tiroler Glasmalerei und Mosaik – Anstalt”, Innsbruck, „Glasmalerei von Carl Geylings Erben”, Wiedeń i bawarską „Franc Mayer’sche Hofkunstanstalt für Glasmalerei und Mosaik”, Monachium. Właśnie te zakłady zdominowały rynek lwowski i wchodniogalicyjski od roku 1860 do roku 1904. Każda z nich miała już na ten czas bardzo wysoką pozycję na europejskim rynku witraży. Zakład Carla Geylinga realizował liczne zamówienia w Austrii i innych częściach monarchii Habsburgów, a „wsławiony był przede wszystkim wykonaniem ogromnego zespołu witraży dla Votivkirche (z lat 1856-1879) oraz katedry św. Stefana w Wiedniu”. Carl Geyling był z wykształcenia malarzem i zatrudniony przy dworze cesarskim brał udział w ozdobieniu zamku w Laxenburgu, podwiedeńskiej rezydencji cesarza Franciszka Józefa I. W Laxenburgu w ozdobieniu wnętrz obok malowideł ściennych i bogatej ornamentyki duży i różnorodny zespół witraży pełnił bardzo ważną rolę. Jednym z najbardziej znanych dzieł tej firmy w Galicji był wykonany w końcu lat 80. XIX wieku zespół witraży w rzymskokatolickiej katedrze w Przemyślu. Szkice pięciu dużych witraży w prezbiterium świątyni wykonał słynny malarz polski Jan Matejko, zaś kartony wykonawcze jego uczniowie Tomasz Antoni Lisiewicz i Józef Unierzyski. Ogólne kierownictwo prac konserwatorskich powierzono innemu uczniowi Matejki Tomaszowi Prylińskiemu. Następne dwa witraże figuralne umieszczono w kaplicy Najświętszego Sakramentu, zaś w okna nawy głównej i zakrystii wstawiono witraże ornamentalne. Zakład Carla Geylinga wykonał również witraże do kilkudziesięciu kościołów w diecezjach przemyskiej, tarnowskiej i krakowskiej, między innymi w Jarosławiu, Kołaczycach koło Jasła, Cieklinie, Łańcucie etc. W 1880 roku Teodor Andrzej Zajdzikowski założył w Krakowie własny zakład witrażowy, zaś od 1891 roku został przedstawicielem firmy Geylinga w Galicji i „montował witraże i szyby sprowadzone do Krakowa z zakładu Geylinga”. (A. Laskowski) Wszystko to dało podstawę historykowi sztuki A. Laskowskiemu uważać, że „…sporadyczne zamówienia z Galicji składane w dobie historyzmu w innych wiedeńskich firmach, takich jak atelier braci Schillerów, stanowią tylko potwierdzenie przejściowej, ale trwającej kilka dziesięcioleci dominacji firmy Geylinga na rynku galicyjskim.” Musimy tu zauważyć, że być może jest w tym twierdzeniu racja odnośnie Krakowa i terenów Galicji Zachodniej, ale co do stolicy Galicji Lwowa i powiatów Galicji Wschodniej (archidiecezji lwowskiej), takie stwierdzenie nie odpowiada rzeczywistości. Można przypomnieć zaledwie kilka realizacji Zakładu Geylinga we Lwowie i żadnego na terenie Galicji Wschodniej), zaś w omówionym okresie czasu dominowały witraże wykonane w tyrolskiej pracowni „Tyroler Glasmalrei und Mosaik Austalt”.

Barwy-szkla-2013-Odrodzenie-witrazownictwa-3Lwowskie realizacje Carla Geylinga – to jeden witraż w katedrze rzymskokatolickiej, sześć witraży ornamentalnych w oknach nawy i prezbiterium kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny (potocznie zwanego Klarysek), siedem witraży figuralnych w nawach bocznych nowozbudowanego kościoła ojców Reformatów p.w. Świętej Rodziny przy ul. Janowskiej 58 i pięć witraży figuralnych w oknach kościoła św. Zofii.

Witraże z kościoła św. Zofii, wykonane w 1866 roku, były pierwszą znaną nam realizacją zakładu Geylinga we Lwowie. Zamówienie wiedeńskiej firmie złożono w trakcie przebudowy i rekonstrukcji świątyni, która została zbudowana jeszcze w XVII wieku. Podczas reform józefińskich kościół był sprzedany razem z dużym obszarem ziemi prywatnej osobie Janowi Antoniemu Łukiewiczowi, który z czasem przekazał go w posiadanie Zgromadzenia sióstr Miłosierdzia. Siostry przeprowadziły gruntowny remont świątyni i znacznie uzupełniły jej wyposażenie. Nie znane jest, kto postanowił zamówić witraże właśnie w firmie C. Geylinga i kto wybierał ich tematykę. Witraże na pewno projektowano bezpośrednio w zakładzie wiedeńskim. Cztery witraże figuralne osadzono w oknach nawy, zaś piąty w oknie nad chórem muzycznym. Na witrażach w nawie zostały przedstawieni: patronka świątyni św. Zofia z córkami, św. Kazimierz, św. Wincenty a Paulo (patronowi sióstr Miłosierdzia) i św. Jan Chrzciciel. W oknie nad chórem muzycznym umieszczono witraż Matka Boska Niepokalana. Wszystkie witraże zostały zniszczone w latach po II wojnie światowej, dlatego trudno mówić o ich stylu i ikonografii. Historyk sztuki Marcin Bernat odnalazł w archiwum Zakładu Geylinga w Wiedniu karton witraża

Matka Boska Niepokalana adorowana przez św. Katarzynę Labouré. M. Bernat pisze, że „jego związek z kościołem św. Zofii nie jest bezpośrednio potwierdzony, ale bardzo prawdopodobny. Witraż z Matką Boską Niepokalaną znajdował się tam w oknie nad chórem muzycznym, a postać świętej wskazuje na związek z szarytkami.” Na kartonie witrażowym Matka Boska została ukazana w pełny wzrost z wielką aureolą dookoła głowy, w szatach tradycyjnie niebieskich i białych. Postać Matki Boskiej ustawiono na podwyższeniu w tle kapliczki flankowanej stylizowanymi kolumnami. W części górnej kapliczki, zamkniętej półkoliście, tło przedstawia gwiaździste niebo. W części dolnej ozdobiono boazerią. U stóp Matki Boskiej klęczy św. Katarzyna Labouré ubrana w habit zakonny zgromadzenia szarytek. U góry w barokowym obłoku znajduje się „Oko Boże” otoczone, również jak i kapliczka stylizowanymi gałązkami. Karton nie posiada bordiury, ale całkiem możliwe, że na witrażach została wykonana.

Firma „Glasmalerei von Carl Geylings Erben” przykładała starania w celu otrzymania dalszych zamówień na rynku wschodniogalicyjskim, o czym świadczą jej ogłoszenia reklamowe w miejscowych czasopismach i skorowidzach, również udział w wystawach galicyjskich. Na przykład, w 1892 roku Carl Geyling przedstawił „8 szyb malowanych do okien kościoła w Egg (Vorarleberg) na wystawie przemysłu budowlanego we Lwowie. Obok Teodora Zajdzikowskiego z Krakowa była to jedyna firma witrażowa przedstawiona na tej wystawie. Nie zważając na wysiłek reklamowy, na następne zmówienie we Lwowie firma Carla Geylinga czekała prawie trzydzieści lat.

W 1895 roku do tej pracowni wiedeńskiej zwrócił się znany galicyjski polityk Adam hr. Gołuchowski, który ufundował witraż „Święta Rodzina” do prezbiterium katedry rzymskokatolickiej. Zadomowiony w Wiedniu polityk wybrał również artystę-malarza, znanego i modnego w tym okresie czasu Austriaka Ferdynanda Laufbergera, który współpracował z pracownią Geylinga. F. Laufberger przygotował projekt i karton wykonawczy. Od takiego postępowania nie mogli odmówić Gołuchowskiego nawet usilne prośby komitetu restauracji katedry, który wszystkie inne projekty witraży zamówił u artystów polskich, a wykonanie polecił firmie Franca Mayera z Monachium.

Tradycyjnie uważano, że dwa witraże w oknach kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego w katedrze rzymskokatolickiej w 1880 roku wykonano w Zakładzie Franca Barwy-szkla-2013-Odrodzenie-witrazownictwa-4Mayera w Monachium. Jednak kwerenda dra Tomasza Szybistego w archiwum zakładu Carla Geylinga w Wiedniu udowodniła, że obydwa wspomniane witraże wykonała właśnie austriacka firma. W „Register” tej firmy poz. 356 dr Szybisty odnalazł zapis: „Lemberg, Domkirche, 2 Fenster, Familie Sieber, 1880”. Zapis ten konsekwentnie rozwiązuje nieporozumienie związane z firmą-wykonawcą dwu witraży, mianowicie „Wizja św. Genowefy” i „Wizja św. Antoniego”, jednak zostawia wątpliwości co do trzeciego ornamentalnego witraża w oknie górnym tejże kaplicy.

W tym czasie we Lwowie od 1870 roku wprowadzono samorząd miejski, a na podstawie rozporządzenia Namiestnictwa zlikwidowano dotychczasowe trudności związane z budownictwem nowych kościołów i klasztorów. Przystąpiono też do likwidacji różnych magazynów i urzędów, które mieścili się w dawnych kościołach katolickich jeszcze z czasów kasaty józefińskiej i ich rekoncyliacji (przewróceniu charakteru sakralnego). Jedną z takich świątyń był renesansowy kościół Klarysek znajdujący się na rogu ul. Łyczakowskiej, zbudowany w 1606 według projektu słynnego architekta lwowskiego Pawła Rzymianina. Jednak w 1782 roku podczas t.z. reform józefińskich nastąpiła kasata lwowskiego zgromadzenia klarysek, zaś kościół i klasztor wykorzystano ponad sto lat jako komorę celną, a później jako magazyn i fabrykę tytoniu. W 1894 roku rada miejska postanowiła wykupić kościół u dyrekcji Skarbu państwa i przeprowadzić swoim kosztem jego przebudowę, rekonstrukcję i ozdobienie. W 1898 roku prace zakończono, wydatki zaś znacznie przewyższyły finansowe możliwości miasta. Dlatego w pierwszej kolejności zbudowano zespół z trzech ołtarzy, ambonę, ławki, konfesjonały. Organy zamówiono u Jana Śliwinskiego znanego lwowskiego organmistrza. Poddano fachowej konserwacji XVIII-wieczną polichromię Stanisława Stroińskiego. Prace konserwatorskie powierzono lwowskiemu artyście-malarzowi Tadeuszowi Popielowi. On również wykonał trzy nowe wielkie malowidła ścienne na północnej ścianie nawy głównej. Były to sceny historyczno-batalistyczne, mianowicie „Wjazd Sobieskiego do Lwowa po pogromie Turków pod Żurawnem w 1676 roku”, „Śluby Jana Kazimierza w 1656 roku w Katedrze lwowskiej” i „Obrona klasztoru oo. Bernardynów w 1672 roku”. Planowano w sześć okien wstawić witraże figuralne, lecz brak pieniędzy zmusił radę miejską wybrać najtańszą propozycję wiedeńskiej pracowni Carla Geylinga.

Barwy-szkla-2013-Odrodzenie-witrazownictwa-5W 1898 roku witraże przywieziono z Wiednia i wstawiono w okna prezbiterium i nawy głównej. Były to typowe witraże modułowe o wzorach dywanowych i motywach geometrycznych. „Słowo Polskie” pisało, że „każde okno ma inny deseń, co do koloru i rysunku, a wpadające przez te okna nieco przyćmione różnobarwne światło rozlewa piękne blaski i nastraja obecnych nader poważnie i pobożnie”. Nazwisko projektanta witraży nie jest znane, ale mógł im być Tadeusz Popiel, który według A. Laskowskiego na początku XX wieku współpracował z firmą Geylinga. Właśnie T. Popiel, jak nikt inny, mógł decydować o kolorystyce oświetlenia dość ciemnej świątyni, która miała być zharmonizowana z polichromią ścienną.

Następną realizacją Zakładu Carla Geylinga we Lwowie było wykonanie zespołu z siedmiu witraży w okna naw bocznych kościoła ojców Reformatów przy ul. Janowskiej 58. Kościół p.w. Świętej Rodziny i klasztor ojców Reformatów był zbudowany w latach 1896-1899 według projektu lwowskiego architekta Michała Kowalczuka. W 1897 roku wstawiono sześć witraży figuralnych w okna prezbiterium. Kolorowe okna przedstawiały św. Franciszka, św. Elżbietę, św. Ludwika, św. Piotra z Alkantary, św. Klarę i św. Antoniego Padewskiego. Zamówienie wykonała monachijska pracownia witraży Franca Mayera. Po zakończeniu prac w nawach „…wnętrze niemal w całości było pokryte malowidłami wykonanymi przez Tadeusza Popiela w latach 1898-1900. Na ścianie nad ołtarzem głównym Św. Rodzina, ponadto na ścianach   i gurtach sklepiennych motywy geometryczne i roślinne; na sklepieniu nawy głównej Ewangeliści, święci polscy i święci franciszkańscy.” (K. Brzezina). Trzy lata później po wstawieniu witraży w okna prezbiterium doszło do ozdobienia „kolorowymi oknami” nawy głównej. Z nieznanych nam powodów, reformaci zmieniły firmę producenta i zamówiły kolejne witraże w pracowni Geylinga. W listopadzie 1900 roku firma wykonała zamówienie, dostarczyła i zmontowała w świątyni lwowskiej siedem witraży figuralnych, przedstawiających świętych, mianowicie św. Wojciecha, św. Stanisława, św. Kazimierza Królewicza, św. Jana z Kęt, św. Jolantę, św. Kunegundę i św. Cecylię. Witraż przedstawiający św. Cecylię umieszczono w oknie nad chórem muzycznym. Sześć innych witraży przedstawiały postacie świętych polskich. Jak pisze K. Brzezina, „nie zachowała się dokumentacja dotycząca witraży, wykonanych w wyróżniających się ośrodkach europejskich i rozmieszczonych w kościele zgodnie z konsekwentnym programem ideowym. W oknach prezbiterium znajdowały się wizerunki świętych zakonu franciszkańskiego, a w oknach bocznych ścian korpusu – świętych polskich.” Zauważalną jest jednak zbieżność tematyczna malowideł ściennych i witraży figuralnych. Nie jest znane nazwisko projektanta witraży, ale znów jak i w kościele Klarysek, malowidła ścienne wykonał Tadeusz Popiel. Mógł on być autorem kartonów witrażowych, a jego powiązania z zakładem Geylinga mogły decydować o zmianie przez ojców Reformatów fabryki producenta z monachijskiej na wiedeńską.

Przedstawicielem zakładu Carla Geylinga w Krakowie i Galicji był Teodor Zajdzikowski, właściciel własnej firmy witrażowej w Krakowie. Jednak jemu też nie za bardzo wiodło się we Lwowie. Nie zważając na jego sukcesy w Krakowie, we Lwowie można odnotować tylko kilka realizacji i to raczej reklamowych, wystawianych na prestiżowych wystawach krajowych. Na przykład, w 1882 r. wyroby T. Zajdzikowskiego odznaczono wyróżnieniem na wystawie rolniczo-przemysłowej w Przemyślu. W 1892 r. witraże z jego pracowni odznaczono medalem brązowym na lwowskiej wystawie przemysłowo-budowlanej, a w 1894 roku – złotym medalem na Powszechnej Wystawie Krajowej we Lwowie. W 1900 roku według projektu lwowskiego profesora Edgara Kovatsa dla pawilonu galicyjskiego na światowej wystawie w Paryżu Zajdzikowski wykonał   plafon witrażowy z elementami zakopiańskimi i huculskimi i „okna barwne umieszczone w powale, a ozdobione także ornamentyką w sposobie zakopiańskim”, również lampę witrażową. Na tejże wystawie mistrz krakowski otrzymał medal brązowy. W 1902 r. we Lwowie T. Zajdzikowski został odznaczony na wystawie jubilerskiej Towarzystwa Politechnicznego. We lwowskim Muzeum Historycznym znajduje się herb witrażowy miasta Lwowa, wykonany przez T. Zajdzikowskiego na wystawę w 1892 r. W katalogu tejże wystawy zaznaczono jeszcze trzy   bliżej nam nie znane „witraże malowane”. Przez pewien czas snułem przypuszczenie, że pracownia Zajdzikowskiego mogła wykonać witraż „Śluby Jana Kazimierza” dla katedry rzymskokatolickiej we Lwowie według projektu krakowskiego artysty-malarza Edwarda Lepszego. Jednak badania konserwatorskie faktury szkła i sposobu naniesienia podmalowań przeprowadzone w 2008 roku przez Ewelinę i Roberta Kędzielewskich podczas renowacji tego witraża wskazują raczej na autorstwo monachijskiej firmy Franca Mayera.

Intrygująco wygląda sprawa współpracy Carla Geylinga z Leonem Applem, lwowskim przedsiębiorcą, handlarzem i właścicielem zakładu pod nazwą „Pierwsza lwowska fabryka witraży”. Leon Appel prowadził wielobranżową firmę, był właścicielem kilku kamienic i pasażu Hausmanna we Lwowie. Jego zakład artystyczno-szklarski zorganizował produkcję szyb trawionych, pseudowitraży, witraży w technice klasycznej i aktywnie działał do 1914 roku. Historyk sztuki A. Laskowski ustalił, że Leon Appel miał bardzo szerokie kontakty z zakładem Geylinga, a „…jego nazwisko wielokrotnie pojawia się na przestrzeni kilkunastu lat w księgach zleceń zrealizowanych przez tę firmę, co może sugerować, iż dysponując ograniczonymi umiejętnościami własnymi, stał się na lokalnym rynku odsprzedawać dzieła Geylinga jako własne lub występując jako jego samozwańczy lub oficjalny pośrednik.” W swoich reklamach Leon Appel nie podawał, że był on przedstawicielem firmy Geylinga we Lwowie. W takim razie uznać należy, że sprowadzał on witraże z Wiednia „nielegalnie” i przedstawiał ich na rynku lwowskim jako wyroby własne. W ten sposób jest wprost niemożliwie wyjaśnić jaka liczba witraży pracowni Geylinga mogła trafić do Lwowa. Sprawa ta jest skomplikowana również tym, że wśród współczesnych lwowskich historyków sztuki są znane tylko dwa-trzy witraże gabinetowe przypisywane zakładowi Appla (wymienić tu można witraż gabinetowy w kamienicy Segala nazywany „Kobieta z papugą” z roku 1905, czy też tryptyk witrażowy „Tancerka wschodnia” wykonany według projektu Mariana Olszewskiego). Powstaje pytanie: na czym wtedy polegała kilkunastoletnia współpraca pracowni Carla Geylinga z Leonem Applem? Odpowiedzi na to pytanie na razie nie ma. Liczne znane szyby trawione, tak popularne we Lwowie, pracownia Leona Appla na pewno produkowała na miejscu.

Warto zaznaczyć, że we Lwowie i w Galicji Wschodniej nie spotykamy witraży wykonanych w popularnych zakładach warszawskich, mianowicie założonej w 1874 roku pracowni „Zakład św. Łukasza” Marii hr. Łubieńskiej i w „Pierwszej w krajowej pracowni artystycznej witraży i mozaik” Franciszka Białkowskiego. Lwów zdecydowanie w tym okresie czasu orientował się na renomowane firmy austriackie i bawarskie. Wśród nich ważne miejsce na rynku lwowskim zajmowała firma Franca Mayera z Monachium. Renoma jej w Europie było bardzo wysoka, więc nic dziwnego, że arystokracja galicyjska i zakony rzymskokatolickie były dobrze obeznane z jej dorobkiem twórczym. To samo można powiedzieć o zakładzie tyrolskim „Tiroler Glasmalerei und Mosaik Anstalt” z Innsbruku. Właśnie te dwie wytwórnie witraży odegrały znacznie poważniejszą rolę w historii witraży we Lwowie i Galicji Wschodniej niż firma „Glasmalerei von Carl Geylings Erben”.

Barwy-szkla-2013-Witraze-Reginy-5

Paryskie witraże

Andrzej Bochacz

Na przełomie stycznia i lutego spędziłem dziesięć dni w Paryżu. Pomysł wycieczki marzeń pojawił się nagle jesienią i został zrealizowany z ułańską fantazją i żelazną konsekwencją.

Począwszy od bieżącego numeru „Barw Szkła”, będę opowiadał o wspaniałych witrażowych spotkaniach podczas tej wyprawy. Opowiem o Paryżu widzianym oczami miłośników witraży. Zafascynowana sztuką grupa przyjaciół postanowiła wyłamać się turystycznym schematom i wybrać nowe paryskie ścieżki.

Rozpoczynamy od Montmorency, podparyskiej miejscowości wypoczynkowej. To tutaj po upadku powstania listopadowego w 1830 r. znalazło schronienie wielu znanych Polaków. Przyciągnął ich z pewnością związek tego miasta z Janem Jakubem Rousseau. (Montmorency oddalone jest od centrum Paryża o około 30 km. a dojazd jest bardzo wygodny. Z dworca kolejowego Gare du Nord należy jechać koleją podmiejską SNCF w kierunku Ermont – Eaubonne i wysiąść na stacji Enghien-les-Bains (podróż trwa kwadrans). Na dworcu należy wsiąść do autobusu jadącego w kierunku Saint – Valery).

Montmorency było jednym z ulubionych miejsc przechadzek Adama Mickiewicza oraz Juliana Ursyna Niemcewicza, po śmierci którego w roku 1841, polska emigracja rozpoczęła pielgrzymki do tego miasteczka. Wcześniej odbywały się tam już msze dla uczczenia pamięci wszystkich poległych na emigracji. Od 1843 roku staraniem Towarzystwa Literackiego – Polskiego zostały ustanowione trzy msze doroczne za śp. Niemcewicza, gen. Karola Kniaziewicza i za dusze „zmarłych na wygnaniu”. Pierwsze dwie miały być celebrowane co roku, naprzemiennie, 21 i 9 maja (w rocznice zgonu Niemcewicza 21 V 1841 r. i Kniaziewicza 9 V 1842 r.), trzecia miała odbywać się 7 września (data kapitulacji Warszawy 7 IX 1831 r.), jednak ostatecznie przeniesiono ją na 10 października (rocznica bitwy pod Maciejowicami 10 X 1794 r.). Popularność zdobyły jednak tylko pielgrzymki majowe, a to za sprawą sławy i szacunku dla wspominanych wyżej osób oraz dzięki prasie emigracyjnej, która o niej przypominała.

Uroczystość rozpoczyna się od żałobnej mszy świętej za wszystkich Polaków zmarłych na wygnaniu, z patriotycznym kazaniem po francusku i hymnem „Boże, coś Polskę”, po czym pochód ze sztandarami przechodzi przez miasto, od kościoła na cmentarz, aby złożyć kwiaty na grobach zasłużonych i wziąć udział w kweście na konserwację nagrobków.

Cmentarz Les Champeaux w Montmorency jest największym polskim cmentarzem we Francji. Polska nekropolia nazywana jest „Panteonem polskiej emigracji”. Od XIX wieku, pochowano kilkuset Polaków. Na murze cmentarnym widnieje trzydzieści tablic, stanowiących upamiętnienie udziału polskich wojskowych w walkach II wojny światowej, a także polskie ofiary hitleryzmu i komunizmu. W zbiorowej mogile spoczywa tutaj poeta Cyprian Kamil Norwid, który zmarł w 1883 roku. W 2001 roku, urnę z ziemią z grobu przeniesiono do Krypty Wieszczów Narodowych na   Wawelu. Adama Mickiewicza pochowano tutaj w roku 1856. W 1890 roku jego szczątki zostały przeniesione do Krypty Wieszczów Narodowych na Wawelu. Ponadto, Cmentarz Les Champeaux w Montmorency stanowi miejsce spoczynku dla: malarki, Olgi Boznańskiej, poety, bajkopisarza Antoniego Goreckiego, rzeźbiarza Cypriana Godebskiego, powieściopisarza Juliana Ursyna Niemcewicza, czy   generała wojsk polskich w powstaniu styczniowym Władysława Zamoyskiego.

Na cmentarzu w wielu grobowcach zainstalowane są witraże. Zwyczaj ten w Polsce niemal nie występuje. We Francji jest powszechny i przeznaczę mu oddzielny odcinek mojej relacji.

Jednak celem naszej eskapady była kolegiata p.w. św. Marcina. Zbudowana została w latach 1515 -1563 w stylu gotyku płonącego na miejscu   wcześniejszej budowli z XII w. Aż do rewolucji

francuskiej była miejscem pochówku książąt de Montmorency i została od 1630 przekształcona częściowo w kościół parafialny. Opiekę nad parafią sprawują oo. pallotyni. Znajduje się tutaj rzeźba epitafijna polskich emigrantów – Juliana Ursyna Niemcewicza i Karola Ottona Kniaziewicza dłuta Władysława Oleszczyńskiego z 1848 roku. W kolegiacie pochowano również Adama Jerzego Czartoryskiego (przywódca Wielkiej Emigracji) oraz Annę Zofię z Sapiehów Czartoryską (żona Adama Czartryskiego). Prochy obojga przeniesiono w 1865 roku do Sieniawy na Podkarpaciu, gdzie zostały złożone w rodowej krypcie.

W kościele zainstalowane są dwadzieścia dwa witraże. Powstawały sukcesywnie w okresie od XVI do XX wieku. Dwanaście spośród nich wykonano między 1524 a 1545 na chór i apsydę, zanim rozpoczęto budowę nawy głównej. Fundatorami witraży byli członkowie książęcej rodziny lub krewnych Montmorency. Dzieła są o bardzo wysokiej wartości   artystycznej i uważane są za jedne z najważniejszych osiągnięć francuskiego renesansu w tej dziedzinie sztuki.

Witraże w kolegiacie są również galerią portretów członków rodu Montmorency i ich rodzin. Postaci występują w powiązaniu ze scenami ewangelicznymi lub żywotami świętych.

Po kilku godzinach zwiedzania Montmorency oraz doświadczania minionych czasów zasłużyliśmy na odpoczynek w słynnej gospodzie pod Białym Koniem. Było to miejsce spotkań sławnych ludzi w okresie restauracji (przywrócenia monarchii Burbonów). Szyld został namalowany przez sławnych artystów: Isabeya i Gérarda, którzy w ten sposób spłacili długi, zaciągnięte w gospodzie.

Wielka i czysta

Włodzimierz Kalicki

TRZY OKNA NA BOŻY ŚWIAT Barwy-szkla-2013-Wielka-i-czysta-2

Ciemny kościół

Z końcem lat osiemdziesiątych rozpoczęło się wielkie czyszczenie Bazyliki Mariackiej w Krakowie. Konserwatorów zabytków zaniepokoił wygląd najstarszych, XIV-wiecznych witraży. Ich bajeczne ongiś barwy zgasły, znikły. Między kamiennymi obramieniami gotyckich okien tkwiły matowe, czarne tafle upstrzone białymi plamami.

Prezydent wiedeńskiego urzędu ds. zabytków, gdy ujrzał wtedy mariackie witraże, złapał się za głowę i hiobowym głosem zapowiedział, że najdalej za dwadzieścia lat rozpadną się w proch.

Trzeba je było ratować natychmiast, za wszelką cenę – mówi prof. Lech Kalinowski, najwybitniejszy w Polsce znawca średniowiecznych witraży.

Wykonali je między 1360 a 1390 r. witreator Mikołaj, witreator Jan, witreator Piotr. Ich imiona pozostały w starych kościelnych aktach. Średniowieczni witreatorzy nie sygnowali stworzonych przez siebie dzieł. Po prostu wypełnili 11 wysmukłych, wysokich na 18 m gotyckich okien bazyliki wedle wzorów dostarczonych przez nieznanego twórcę. Przeszklenie okien przezroczystymi taflami było wtedy droższe od ułożenia witraża z barwnego szkła łączonego ołowiem w misterne sceny ze Starego i Nowego Testamentu. Zapewne więc witreatorzy nie uważali się za wielkich artystów.

Z biegiem czasu witraże ciemniały. Proboszczowie bazyliki już w XVIII wieku przemyśliwali o wymianie prastarych witraży na nowsze szkło przezroczyste. Chcieli rozjaśnić świątynię.

Co w saskich czasach umyślono, wykonano na początku XIX w. Około 1810 r., na polecenie ówczesnego proboszcza, robotnicy poczęli stare, pociemniałe witraże wyrywać z obsad i rzucać na bruk. Z pietyzmem za to montowali w ich miejsce tafle szkła przezroczystego, czyli, jak mówią twórcy witraży, białego.

Już wtedy jednak w Krakowie nie brakło ludzi świadomych, że duch ich miasta po uszy tkwi w przeszłości. Krakowianie podnieśli larum i najlepiej zachowane sceny, na chybił trafił, nie dbając o ich logiczny porządek, zmontowano w trzech oknach.

Pół wieku później miłośnik sztuki baron Edward Rastawiecki wpadł na pomysł wykonania rysunkowej i akwarelowej dokumentacji ocalałych witraży. Ale jak, skoro niektóre z nich znajdowały się ponad 20 metrów nad posadzką kościoła?

Na szczęście Wit Stwosz, by wciągnąć na ołtarz swe ciężkie, grubo większe od człowieka figury, zbudował na kościelnym strychu potężny kołowrót. Po zmontowaniu ołtarza pozostawił go na wieczne czasy. Przez ten Stwoszowy kołowrót na polecenie barona   Rastawieckiego przerzucono linę, do liny uwiązano wiklinowy kosz, do kosza wsadzono zaś kartony, pędzle, farby i Ludwika Łepkowskiego, malarza. „Był to trud nie lada, skoro trzeba było przez pół roku prawie wisieć w koszu u sklepienia kościoła Najświętszej Marii Panny” – zanotował po skończeniu pracy brat Ludwika, Józef. Gdy kosz z malarzem po raz ostatni opuszczono na posadzkę, baron wypłacił Łepkowskiemu 416 reńskich talarów, jego akwarele zaś polecił porządnie oprawić.

Dziś ręcznie spisana księga z oryginałami akwarel stoi sobie na podłodze, za szafą, w gabinecie prof. Kalinowskiego.

– Jeśli konserwatorzy chcą odnawiać witraże, muszą zajrzeć do tej księgi – powiada zadowolony profesor.

Konserwatorzy chcą odnawiać witraże, ale nie chcą ich wstawiać w brudne mury.

I tak z mycia okien robi się mycie bazyliki.

W gips się obrócisz

Leszek Heine jest spadkobiercą witreatorów Mikołaja, Jana i Piotra. W pracowni w swoim podkrakowskim domu wypala szkło w piecu. Przycina dziesiątki barwnych płytek i układa z nich przejrzyste obrazy. Jak średniowieczni mistrzowie, ciągnie na ręcznej maszynie ołowiany szpros do łączenia szkieł. Niewiele zmieniło się w tej pracy od 600 lat. Parę nowinek technicznych. I mecenas.

Dziś proboszczowie rzadko zamawiają witraże, zamiast nich czynią to ludzie, którzy ostatnio zrozumieli, że muszą mieszkać w rezydencjach. Basen i kort w nowej willi już nie wystarczają. Teraz witraże!

Olbrzymi wybuch atomowy na klatce schodowej, przez dwa piętra.

Wielki samuraj.

W ostateczności – kwietna secesja.

Ale Leszek Heine zaniedbuje zamówienia. Ignoruje nawet życzenie żony, by zestawić witraże w ich domu. Nad drzwiami do pokoi duże, puste miejsca. Dwa lata temu czas poczęły zabierać mu witraże Mikołaja, Jana, Piotra.

Ale zanim Leszek Heine zaczął z pomocą akwarel Łepkowskiego odczytywać sześćsetletnie witraże, specjalista od konserwacji szkła Paweł Karaszkiewicz musiał zbadać, dlaczego chorują.

Otóż chorują od wilgoci. Najgorszym wrogiem szkła, prócz kamienia jakiegoś łobuza, jest wilgoć. Suche szkło odporne jest na działanie nawet bardzo zjadliwych substancji. Szkło wystawione na działanie wody ginie podwójnie szybko – najdosłowniej zżera je wilgoć, dodatkowo niszczą je chemikalia, na przykład te znajdujące się w powietrzu.

Średniowieczne szkło jest szczególnie wrażliwe na wilgoć. Prawie wszystkie jego odmiany zawierają dużo potasu i wapnia, mało natomiast krzemionki. Takie szkło bardzo łatwo wchodzi w reakcje chemiczne z wodą i koroduje.

Koroduje podobnie jak metal, tylko reakcje chemiczne są inne – mówi Karaszkiewicz. Gdy zbadał szkła z bazyliki, okazało się, że czarna skorupa pokrywająca witraże od zewnątrz jest brudnym gipsem. Szkło witraży zawierało około 10 proc. wapnia. Wilgoć z powietrza przez stulecia wymywała jony wapnia ku powierzchni szybek, tam zaś czekał już na nie dwutlenek siarki, coraz obficiej emitowany w powietrze przez krakowski przemysł. Dwutlenek siarki reagował z wapniem i powstawała w ten sposób gruba nawet na milimetr warstwa gipsu.

To jednak nie wszystkie tajemnice starego szkła mariackich witraży.

Pod warstwą wytrąconego gipsu znajduje się   bowiem warstwa szkła, z której ongiś wilgoć wymyła ku powierzchni jony wapnia. Właściwie warstwa ta nie jest już szkłem, składa się niemal wyłącznie z czystej krzemionki. Białą, czasem żółtą, matową warstewkę konserwatorzy nazywają żelem, choć wilgotnej galarety w niczym nie przypomina; jest suchą, twardą powłoką.

Średniowieczne szkło żyje, starzeje się, choruje. Może też być leczone.

Paweł Karaszkiewicz zaordynował szkłom witraży kurację tak delikatną, jak tylko możliwe. Wspólnie z Leszkiem Heine subtelnie, miękkimi pędzelkami z włókna szklanego, usuwają brud i gips. Jeśli trzeba gips rozmiękczyć, używają do tego czystej wody, a nie typowych konserwatorskich mikstur. Usuwają gips, pozostawiają jednak warstwę żelową, którą traktują jak naturalną patynę. Jej ruszać nie chcą, bo samo powstanie warstwy gipsu spowodowało, że szkło jest cieńsze o ponad milimetr.

Jest cieńsze, zatem barwy figur są jaśniejsze. Warstwa żelowa jest żółtawa, co także zmienia kolorystykę – mówi Leszek Heine.

Jakkolwiek by patrzeć, nie da się już dokładnie odtworzyć barw nadanych witrażom przez średniowiecznych witreatorów. Jak stwierdzić, jaka była paleta sprzed sześciu wieków? Zresztą uzyskanie identycznych odcieni byłoby dziś niemożliwe – uważają obaj krakowscy konserwatorzy.

Technologia średniowiecznych mistrzów szklarskich kryje wciąż tajemnice. Nie sposób dokładnie zrekonstruować składu szkliwa, sposobu jego wytopu.

Przekonali się o tym naukowcy, gdy usiłowali zbadać technologię produkcji bardzo rzadkiej odmiany XII-wiecznego angielskiego szkła witrażowego. Intensywnie niebieskie, z malutkimi, osobliwymi kropeczkami, bez skazy i uszkodzeń przetrwało siedem wieków angielskich deszczów, mgły, wiatrów. Wojskowi umyślili sobie, że poznanie tajemnic tego szkła pozwoliłoby opracować recepturę szkła doskonale odpornego na działanie wilgoci i chemikaliów, w które można by wtapiać radioaktywne odpadki. Taki karykaturalny bursztyn cywilizacji przemysłowej można by bezkarnie wyrzucić do morza.

Ale nic z tego; nie udało się wydrzeć tajemnicy średniowiecznego mistrza.

By witraże oczyścić, trzeba je wyjąć z kamiennych obramień. Leszek Heine bierze tafle pod pachę i maszeruje piechotą do zaparkowanego parę uliczek dalej samochodu. Maszerując modli się, by nie zawadzić butem o jakiś kamyk. Prośby o szczęśliwe doniesienie witraży do samochodu kierować może wyłącznie do Pana Boga; straż miejska nieodmiennie odmawia mu prawa podjechania samochodem pod bramę bazyliki. Porządek panuje w mieście Krakowie.

Duch rozzłoszczony

Gdy stare szkło szczęśliwie dotrze do pracowni pana Heinego, gospodarz podświetla je, odrysowuje na papierze, czyści.

– Dopiero wtedy wychodzi piękny rysunek, niewiarygodna pewność ręki tamtych malarzy na szkle – mówi Leszek Heine.

Oglądamy wspólnie fragment 600-letniej grupy figuralnej. Na Najświętszą Rodzinę spoziera z góry osobliwy stwór, coś jakby skrzyżowanie wielkiej mątwy z orłem, w dodatku mątwy wyposażonej w nos Cyrana de Bergerac. Ki diabeł?

– Toż to żaden diabeł, to Duch Święty! – obrusza się Leszek Heine.

Rysunek niby prosty, toporny, a przecież dawny mistrz nie wiadomo jak, najprostszą kreską, tchnął w wizerunek Ducha Świętego uczucie. Duch spoziera na ziemski padół czegoś bardzo rozzłoszczony, tak rozzłoszczony, aż nam dziś po plecach ciarki idą.

Średniowieczne płytki szkła, nawet najbardziej zniszczone, zostają na swoim miejscu. Gdy jednak szkło pochodzące z późniejszych napraw witraży jest bardzo zdewastowane, pan Heine dorabia nowe. Wypala je w elektrycznym piecu, przyciemnia, patynuje, maluje nawet z jednej strony na biało, by imitować warstwę prastarego żelu i resztek powłoki gipsowej.

Z szybkami witraży jest dokładnie tak, jak z pistoletami. Gdy się je rozłoży, to przy najstaranniejszym nawet składaniu zawsze zostanie na stole jakaś część. Zatem Leszek Heine zachowuje starą, pochodzącą jeszcze z XIX-wiecznych konserwacji siatkę ołowianych szprosów wszędzie tam, gdzie jeszcze porządnie się trzymają. Nowe odlewa ze specjalnie oczyszczonego ołowiu, ale najchętniej wytapiałby je z XIX-wiecznych ołowianych rur wodociągowych, wyrywanych podczas remontów krakowskich kamienic.

– Doskonały ołów, o niebo lepszy od współcześnie wytapianego w hutach – powiada.

Odnowione mariackie witraże nie trafiają już w stare obramienia okien bazyliki. Specjalna rama, w której są osadzone, wysunięta jest kilka centymetrów do wnętrza kościoła. W dawnych otworach montowana jest druga, przezroczysta szyba. Chronić ma ona stare szkło od wiatru i deszczu, mrozu i słońca. W szczelinie między obu taflami wytwarza się delikatny prąd powietrza, który osusza powierzchnię witraży. Zewnętrzne szkło chroni też stare witraże przed przemarzaniem.

A że z zewnątrz widać tylko białe szkło?

– Przed konserwacją było widać tylko brud.

MURY NIE RUNĄ

Pod psią łapą

Jak wyglądał Kościół Mariacki przez pierwsze dwieście, trzysta lat?

Gdy w 1257 r. Bolesław Wstydliwy wydał przywilej lokacyjny miasta Krakowa na prawie magdeburskim, pierwszym dziełem krakowskiego wójta było wytyczenie czworoboku rynku i siatki okalających go ulic. Kościoła Mariackiego przy rynku już nie było i jeszcze nie było.

Nie było już kościoła romańskiego, rozmiarami niewiele różniącego się od dzisiejszej bazyliki, wzniesionego w latach 1221-1222 z fundacji biskupa Ivona Odrowąża. Zniszczyli go Tatarzy w czasie najazdu w 1241 roku.

Nie było jeszcze kościoła gotyckiego, wzniesionego w latach 1290-1300 na gruzach romańskiego, pośród okalającego go cmentarza parafialnego. Na dobrą sprawę budowę zakończono dopiero w latach 1355 -1365. Wszystkie późniejsze przebudowy w istocie niewiele zmieniły wygląd bazyliki. Przez stulecia, tak jak u schyłku XIV wieku, nad jednym z największych w średniowiecznej Europie rynków dominowała świątynia potężna i piękna.

Piękna proporcjami, bogactwem rzeźb i barwą. My znamy mroczną, czarną niemal bryłę bazyliki, ale przed wiekami czerwonej gotyckiej cegły, jasnych detali kamieniarskich i rzeźb nie pokrywała gruba warstwa cywilizacyjnego szlamu.

Wszyscy eksperci od konserwacji zabytków byli zgodni: ceglane mury bazyliki trzeba oczyścić. Ale jak? Gdy czyszczono je przed stu laty, posłużono się techniką, która dziś konserwatorów przyprawia o palpitację serca. Otóż średniowieczne cegły szorowano na zmianę kwasem siarkowym i kwasem solnym. Konserwatorzy z Pracowni Konserwacji Zabytków PKZ SA uznali, że w czasach realnego socjalizmu bazylika dość wymoczyła się w kwaśnych siarkowych deszczach. Mury postanowiono wykąpać w gorącej, ale czystej wodzie. Na wąskie rusztowania sięgające dachu wciągnięto agregaty Kaerchera, bardzo podobne do tych, jakimi myje się podwozia samochodów.

– Myły cegłę wybornie, ale zużywały mnóstwo wody – opowiada Barbara Kryształowicz, nadzorująca konserwację zewnętrznych murów i rzeźb bazyliki.

Dziś cegłę czyści się w bardziej wyrafinowany sposób. Agregat CEPE miesza drobniutki piasek z parą wodną i tą mieszanką pod ciśnieniem biczuje stary mur. Biczowanie odziera go z brudu i tajemnic.

Tajemnica pierwsza to stan średniowiecznej cegły. Przez ostatnie 20 lat krakowianie lamentowali, i słusznie, nad skażeniem powietrza w swym mieście. Jeszcze przed dziesięciu laty poziom dwutlenku siarki   w powietrzu dwukrotnie przekraczał i tak liberalne polskie normy. „Na 618 pomiarów zawartości fluorowodorów w atmosferze aglomeracji krakowskiej w 161 przypadkach ustalono, że ich stężenie przekracza dopuszczalną normę. Na ogół naruszano normę na całego. W połowie przypadków – o ponad 100 procent” – pisała w 1978 r. w reportażu o marnym losie krakowskich zabytków Małgorzata Szejnert. Siarka niszczyła płuca i kamienie, fluor niszczył kości i szkło. Średniowieczna cegła w tyglu wyrafinowanych trucizn, jakim było krakowskie powietrze, trwała jednak niewzruszenie.

– Jestem zszokowana doskonałym stanem muru bazyliki – mówi Barbara Kryształowicz. – Niewiele jest ubytków, nie zdarzają się cegły zlasowane.

Tajemnica wtóra murów bazyliki – to łapa psa. Po odczyszczeniu jednej z cegieł robotnicy odkryli odcisk psiej łapy. Przetrwał w doskonałym stanie 700 lat. Czy na mokrej, nie wysuszonej cegle psiak stanął przypadkiem, czy średniowieczny robotnik albo majster jego łapę odcisnął specjalnie – tego nie wiemy. Może któryś z budowniczych chciał – tfu, na psa urok – odegnać od kościoła złe moce?

Tajemnicę zabrał ze sobą średniowieczny pies. Ale nie kształt swej łapy – konserwatorzy pieczołowicie odlali ją w sztucznym kamieniu.

Kamień jak wino

Siedem wieków liczą sobie wszystkie rzeźbione wsporniki, rozmieszczone po dwa między każdym przęsłem, i zespoły rzeźb w kluczach, czyli u szczytów, gotyckich okien. XIX-wieczni mistrzowie wyrzeźbili je z wapienia jurajskiego ze złoża w Krzemionkach. To kamień bardzo mało porowaty, niezwykle twardy. Obrabiać go było bardzo trudno, ale za to średniowieczni kamieniarze mieli nadzieję, że dzieła w nim zaklęte przetrwają wieki.

Nie zawiedli się.

– Stan wapienia jurajskiego jest, jak na zanieczyszczenia powietrza w Krakowie, po prostu rewelacyjny – mówi pani Kryształowicz. Zniszczenia są nieznaczne. Ot, rozmyta przez deszcz twarz, gdzieniegdzie niewielkie pęknięcie.

W latach 80. XIX w. komitet parafialny powierzył Pawłowi Popielowi dzieło odnowienia bazyliki. Wtedy właśnie, i w trakcie następnego remontu na przełomie wieków, wymieniono bardzo już zniszczone średniowieczne zwieńczenia szkarp w formie skomplikowanych, bogato rzeźbionych świątynek. Zrobiono z nich kopie. Oryginalne zwieńczenia miały trafić do muzeum, ale gdzieś się zgubiły. Kopie wykuto w dolomicie z Libiąża. Był tani, miękki, łatwy w obróbce, ale wyrzeźbione w nim detale już w 1930 r. nadawały się do kapitalnego remontu lub wymiany.

Wspinaczka chybotliwymi drabinkami pod sam okap dachu trwa niemal kwadrans. Z wysokości 30 m widok jest niezrównany. Wejście główne i wejście przez kruchtę działają jak pompy ssące. Z tłumu przechodniów co chwila odrywa się po kilka malutkich postaci i znika   w środku. Tylko na moment, gdy rozlega się głos trąbki, wszyscy nieruchomieją w dziwnych, somnambulicznych pozach.

Za moimi plecami też kipi życie.

– Niech pan opuści rękawy i nie opiera się o mury – przestrzega Barbara Kryształowicz.

Tu, u szczytu, włóczą się po murze krwiopijcze pobrzeżki, ohydne pasożyty gołębi, roznosiciele tuzina chorób. Jest i gołąb z desperacją wysiadujący jajo w gnieździe uwitym z drutu i gwoździ na malutkim występie rzeźby. Konserwatorzy na każdym skrawku oczyszczonej z brudu, płaskiej powierzchni przyklejają mnóstwo długich metalowych szpilek, rzeźby owijają mocną metalową siatką. Na nic to. Gołębie wciskają się każdą szczeliną, gniazda zakładają na każdym płaskim występie wielkości choćby męskiej dłoni. Obok gniazda z bliska widać dowód ludzkiej chciwości i pobłażliwości Pana Boga. Jeden z gzymsowych bloków tylko udaje kamień. To po prostu drewniana podróbka. Wedle zaś XIX-wiecznych rachunków wszystkie uzupełnienia gzymsów rzemieślnicy robili z drogiego kamienia.

Gęby brzydkie i gęby ładne

Widziane z bliska rzeźby z najwyższych partii   murów zaskakują swą topornością, brakiem proporcji, małpimi rękami.

– Rzeźbiono je tak, by piękne i harmonijne były dla widza z dołu – mówi Barbara Kryształowicz.

Z dołu lepiej widać, ale nie zawsze. Póki nie było rusztowań, historycy sztuki oglądali rzeźby na murach bazyliki przez teleobiektywy. Niezbyt uważnie. Uczeni roztrząsali w swych dziełach sens scen, których trudno się na murach dopatrzyć. Na przykład dopiero z bliska widać, że dama z lustrem w dłoni tak naprawdę wygląda na młodzieńca oganiającego się od pokus.

Dopiero wysoko, pod gzymsem, widać, czym oddychają mieszkańcy Krakowa. Kamień pokryty jest czarną, bardzo twardą, kalafiorowatą naroślą grubości ponad 10 milimetrów. Te zanieczyszczenia i złogi wytrącone z powietrza, zmieszane z rozpadającym się kamieniem, wyrosły w ciągu raptem kilkudziesięciu lat. Ofiarą peerelowskiej atmosfery padły przede wszystkim zwieńczenia szkarp, odtwarzane w latach 30. Rozmyte, popękane na kamienne kęsy wielkości sporego psa, w każdej chwili mogłyby runąć w dół, na tłum turystów, gdyby nie oplatające je siatki ochronne.

Pracownicy PKZ agregatem parowo-piaskowym czyszczą cegłę i ciosy kamienne z kalafiorowatych narośli, montują dorzeźbiane fragmenty sterczyn. Najwięcej kłopotu mają z oryginalnymi, średniowiecznymi rzeźbami z wapienia jurajskiego. Kamień nie skruszał, wytrzymał dziesięciolecia kąpieli w chemikaliach lecących z nieba, ale nasiąkł najrozmaitszymi paskudztwami. Trudno w to uwierzyć – składa się teraz w 4 proc. z rozmaitych soli, które wżarły się w jego strukturę przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Rzeźby nie ryby, jeśli mają przetrwać dłużej, solone być nie mogą. Trzeba je więc po wielekroć oklejać wilgotnymi bibułkami i glinkami, które pomału wysysają z nich sole.

Konserwatorzy postanowili jak najmniej ingerować w substancję oryginalnych, średniowiecznych rzeźb. Z jednym jednak wyjątkiem. Nie spodobały się im dwie gęby.

– To były okropne, płaskie gęby – mówi pani Kryształowicz. – Okropne nie w sensie ludzkim, lecz   czysto rzeźbiarskim. Konserwatorzy jednogłośnie uznali, że dorobiono je nieudolnie w czasie którejś z dawnych konserwacji. Jednogłośnie też zdecydowali brzydkie gęby wymienić na twarze ładne. W glinie wymodelowano głowy estetyczne, z ducha gotyckie, i historycy sztuki komisyjnie urodę ich zatwierdzili. W kamieniu odkuł je rzeźbiarz Stanisław Fundament, po czym średniowieczna dama i aniołek otrzymały zafundowane przez krakowskie PKZ SA nowe, miłe oblicza.

GWIAZDY WRACAJĄ NA NIEBOSKŁON

Hulajgród w kościele

Odnowić bazylikę od środka… Pięknie. Tylko jak sięgnąć stropu na wysokości 28 metrów? Wymyślenie rusztowania, które idealnie pasowałoby do wnętrza bazyliki, nie jest proste.

Na dodatek proboszcz, ks. infułat Bronisław   Fidelus, zażądał takiego rusztowania, które nie utrudniłoby odprawiania mszy, a turystom nie przesłoniło ołtarza. Tradycyjne rusztowania, na których rozpoczęto rewaloryzację polichromii matejkowskich, musiały zniknąć z prezbiterium.

Do przetargu stanęły PKZ SA z Krakowa i Pracownia Projektowa Mostostalu Kraków.

Pracownie Konserwacji Zabytków ostatecznie przegrały – zaproponowały wypełnienie kościoła gęstwą tradycyjnych rusztowań. Tylko w środku świątyni miał pozostać niezbyt wielki tunel dla wiernych i turystów. Przez co najmniej dwa lata ołtarz Wita Stwosza byłby niedostępny dla zwiedzających.

Inżynier Jacek Kamiński z Mostostalu wymyślił coś w rodzaju wielopoziomowej wieży na kółkach, wysokiej na niemal 30 m siostry średniowiecznego hulajgrodu służącego do zdobywania wyniosłych twierdz. Wieża stanąć miała na wysokich nogach z kratownic, które nie przesłaniały wnętrza świątyni, zwłaszcza zaś ołtarza. Każda noga miała się kończyć przegubowym wahaczem osadzonym na dwóch stalowych kołach, ważącym dwie tony. W miarę postępu robót wieżę przesuwałoby się wzdłuż bazyliki, dobudowując górne piętra z lekkich konstrukcji tak, by dostosować się do geometrii ścian. Na wszystkich poziomach przewidziano po kilka umywalek z bieżącą wodą i dodatkowe oświetlenie.

Obecność gigantycznej wieży w bazylice skłonni wytrzymać byli nawet księża – nie było jednak pewne, czy wytrzymają ją stropy podziemi. Pod posadzką Kościoła Mariackiego rozciągają się dawne krypty grobowe. Wieża z pełnym wyposażeniem ważyć powinna ponad 50 ton. Na jedno koło przypadało obciążenie ponad 6 ton. Zawalenie się podziemi mogło pociągnąć katastrofalne skutki dla konstrukcji całego kościoła.

Najlepsi krakowscy znawcy od wytrzymałości konstrukcji budowlanych z Politechniki Krakowskiej zstąpili do krypt. Mierzyli i liczyli, liczyli i mierzyli, aż wreszcie zgodnie wydali werdykt: stropy wytrzymają.

Wtedy Mostostal zbudował elementy konstrukcji. Na posadzce kościoła najpierw zbudowano drugą, drewnianą, podłogę zaprojektowaną tak, by równomiernie rozkładała obciążenia. Potem robotnicy zaczęli skręcać śrubami części wieży – we wnętrzu bazyliki nie można było przecież spawać. Nie można było też wprowadzić do świątyni dźwigu montażowego ani żadnych urządzeń mechanicznych. Robotnicy ręcznie budowali kolejne poziomy wieży. Kolejne fragmenty konstrukcji wnosili coraz wyżej na rękach, wciągali żeglarskimi wielokrążkami i kołowrotem Wita Stwosza, tkwiącym wciąż na strychu.

– To naprawdę wyglądało jak budowa wieży Babel – opowiada projektant inż. Kamiński.

Wszystkie użyte do budowy deski były odkażane i impregnowane, by nie zawlec w pobliże ołtarza pasożytów drewna.

W podziemiach przez cały czas budowy przesiadywali naukowcy w chirurgicznych maskach i gumowych rękawicach. Bali się kruszenia stropów, bali się i „śmierci z krypty”, ataku nieznanych, grobowych mikrobów sprzed stuleci. Największy autorytet w dziedzinie wytrzymałości konstrukcji, profesor Ciesielski zadecydował, że ugięcie stropów o trzy milimetry będzie powodem do wszczęcia alarmu. Nie ugięły się jednak.

Wieża rosła.

Księża odprawiali msze.

Turyści gapili się na ołtarz.

Inżynier Kamiński bał się.

– Nieprawda, że konstruktor sprawdzi dwa razy obliczenia i już jest spokojny. Zawsze jest ryzyko, że czegoś nie przewidzi. I zawsze jest strach – mówi.

Strach w bazylice był strachem wielkim. Nie ustąpił nawet wtedy, gdy wieża sięgnęła stropu prezbiterium. Ostatecznym sprawdzianem obliczeń wytrzymałościowych miało być wprawienie wieży w ruch. W czasie próby generalnej hulajgród ruszył pomalutku w stronę nawy głównej. Przesunęło go raptem dwóch robotników. Siłę ich rąk zwielokrotniły łańcuchowe przeciągarki.

Przejechał niespełna dwa metry. Stanął. Stropy katakumb nawet nie drgnęły. Inżynier Kamiński zaczął sypiać po nocach.

Matejko, ty nie maluj z fantazyą, ty maluj na porządnym tynku!

Wielkie stalowe nogi ruchomej wieży ksiądz infułat Fidelus polecił owinąć sztucznymi zielonymi pnączami. Tak ozdobiony konserwatorski hulajgród na pierwszy rzut oka wygląda jak dodatkowa dekoracja prezbiterium. Tylko stukanie dobiegające gdzieś z wysoka przypomina, że nad głowami parafian i turystów tkwi wielki, czteronogi intruz ze stali.

Konserwatorzy dzieł sztuki pracują nieustannie, także w czasie mszy. Na czas nabożeństw zostawiają sobie ciche zajęcia.

– Kościół funkcjonuje normalnie. Z pracującymi na górze nie ma żadnych kłopotów, naprawdę w niczym nam nie przeszkadzają. Sami świetnie wiedzą, co wypada, a co nie, bo chyba wszyscy z nich to ludzie wierzący – mówi ks. infułat Fidelus, który zresztą zaraz zastrzega się, że kwestia wiary robotników i konserwatorów go nie interesuje. Interesuje go tylko, czy swą pracę robią dobrze.

Nic się w Krakowie nie zmieniło od czasu, gdy Janowi Styce, malującemu Boga na klęczkach, ale kiepsko, poirytowany Pan Bóg objawił się i rzekł:

– Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!

Profesor Józef Nykiel nadzorujący konserwację polichromii w prezbiterium bazyliki dałby wiele, by w latach 90. zeszłego stulecia dobry Pan Bóg zechciał objawić się także Janowi Matejce i napomniał mistrza, by malował na porządnie przygotowanych tynkach.

W 1889 r. Matejko zgłosił się do organizującego generalny remont Bazyliki Mariackiej Pawła Popiela i, jak zapisał przed stu laty Popiel, „oświadczył gotowość kierowania sprawą malowania”.

A malować trzeba było koniecznie. Już w XVIII w. z pierwotnych, średniowiecznych polichromii zostały bure resztki. Gotyku podówczas nie kochano i lekką ręką zdecydowano wystrój kościoła zmienić na barokowy. Nowe malowidła przypadły mieszkańcom Krakowa do gustu, aliści ząb czasu zgryzł je jeszcze szybciej niż polichromie średniowieczne. Przed stu laty wyglądały już nader niechlujnie. Wtedy na rusztowania w prezbiterium wstąpił mistrz Matejko.

Dobry Pan Bóg milczał, gdy Matejko „krępowany trwożliwością komitetu parafialnego o koszta, miarkował swoją fantazyą”. Co i szkoda, bo Matejkowskie polichromie w bazylice do najbardziej fantazyjnych dzieł mistrza zaliczyć trudno.

Prawdziwą katastrofą okazało się milczenie Pana Boga w trakcie przygotowywania ścian pod pędzel Matejki.

Rzemieślnicy miast oczyścić tynk z malowideł barokowych, pozacierali je tylko wapnem z piaskiem. Nie baczyli, że zacierki te pokrył kurz i brud i pomazali je warstwą pobiały wapiennej. Nie dość, że ściany prezbiterium pobielili bardziej niechlujnie, niż robią to skacowani tynkarze ze spółdzielni mieszkaniowych, to swe fuszerki usiłowali nieudolnie ukryć. W wielu miejscach pobiałę wapienną kładli bardzo grubo, tak grubo, że nie zdołała związać się ze ścianą. Pobiała położona na czystym tynku karbonatyzuje, czyli powoduje wytrącenie się twardego, trwałego węglanu wapnia. Pobiała położona na podłożu niewłaściwym, na przykład na desce, wysycha, kruszeje, odpada.

Taki los czekał malowidła na źle przygotowanych tynkach bazyliki. Ale cóż, Matejko znał się na malarstwie olejnym, nie ściennym, co gorsza – pomocnikom najwyraźniej ufał. Zaś Pan Bóg, jako się rzekło, patrzył na szwindle rzemieślników i nie grzmiał.

No i kłopoty zaczęły się już kilkanaście lat po ukończeniu remontu. Matejkowskie polichromie pękały, łuszczyły się, odpadały. Ratowano je rozpylając na nie odchudzone mleko. Pomagało, ale na krótko.

Przed przystąpieniem do rewaloryzacji wnętrza bazyliki krakowscy konserwatorzy musieli podjąć decyzję, czy ratować sypiące się malowidła Matejki i pomagających mu później Wyspiańskiego i Mehoffera czy raczej odtworzyć pierwotny, gotycki wystrój ścian nawy i prezbiterium.

Dla profesora Nykiela wyboru nie było:

– Zostaje Matejko! Ja jestem nie tylko konserwatorem, ale i artystą wrażliwym na piękno. Uważam, że to jest jedna z najciekawszych w tamtej epoce realizacji wnętrza gotyckiego. Matejko skrupulatnie, z wyczuciem, nawiązał do kolorystyki i nastroju zdobnictwa gotyckiego.

Konserwatorzy ratują więc z dzieła Matejki to, co ocalało. Usuwają odpadające malowidła z poprzednich renowacji i na porządnie już przygotowanych tynkach rekonstruują Matejkowskie polichromie. W miejscach szczególnie narażonych na działanie wilgoci, kurzu, kopciu ze świec, na przykład w apsydzie prezbiterium, rekonstruować muszą niemal 90 proc. polichromii. Zrekonstruowany fragment malowideł zadziwia szczególną, dziwną aurą ciszy i spokoju, odsuwającą od patrzącego zgiełk codzienności.

– Tak miało być – cieszy się prof. Nykiel.

Nieśmiertelna lipa

W bazylice remontuje się i odnawia dziś niemal wszystko. Tylko skarb najcenniejszy i najdelikatniejszy zarazem, Ołtarz Mariacki Wita Stwosza, rzeźbiony w klocach lipowego drewna, stoi nie niepokojony pośród rusztowań.

W zeszłym roku profesorowie Józef Nykiel i Marian Paciorek dokonali oględzin ołtarza i stwierdzili, że dzieło Wita Stwosza wystarczy po zakończeniu renowacji wnętrza kościoła doimpregnować, gdzieniegdzie uzupełnić ubytki złoceń. No i odkurzyć. Figury mają się bardzo dobrze.

Dla konserwatorów znających losy ołtarza jest to prawdziwy cud.

W 1442 roku zawaliło się sklepienie prezbiterium Kościoła Mariackiego miażdżąc główny ołtarz. Sklepienie odbudował majster Cipser z Kazimierza, rzeźbienie nowego ołtarza powierzono Szwabowi Witowi Stwoszowi. Pierwsza renowacja dzieła miała miejsce już w marcu 1533 roku. Wtedy to, w zalutowanej metalowej puszce nad ołtarzem, znaleziono sfałszowany akt erekcyjny ołtarza, w którym napisano, iż powstał on wyłącznie ze składek mieszczan niemieckich, zaś żaden Polak budowy nie wspomógł. Fałszerstwem tym niemieccy mieszczanie w Krakowie usiłowali utrzymać sięgające średniowiecza prawo głoszenia kazań w Kościele Mariackim wyłącznie po niemiecku. Wiele nie zwojowali – parę lat później kazania głoszono już po polsku.

Czarne chmury zawisły nad ołtarzem w 1760 r. Archiprezbiter Kościoła Mariackiego, ksiądz infułat Jacek Łopacki przebudował wnętrze świątyni w stylu barokowym. Ostatnim akordem unowocześnienia kościoła miała być wymiana ołtarza Stwosza na ołtarz barokowy. Ksiądz Łopacki zamówił nawet u architekta Fontany projekt, a w swym testamencie legował na budowę ołtarza znaczną sumę 20 tys. złotych polskich. Ołtarz Stwosza uratowała rychła katastrofa Polski – w zamęcie rozbiorów nikt nie miał głowy do jego wymiany. Nikt też jednak nie miał głowy, by o dzieło Stwosza zadbać. Lipowe drewno żarły kołatki, w każde święto kościelne, ślub i pogrzeb przybijano do bezcennych rzeźb zdobne tkaniny.

W 1795 r. ołtarz pomalował mistrz malarski Karol Wochowski. Pracę tę nazwał „może już ostatnią” – nie wierzył w przetrwanie dzieła Wita Stwosza.

Mylił się. Dzięki gruntownym renowacjom w latach 1866-1871 i 1932-1933 ołtarz w całkiem niezłej formie dotrwał do sierpnia 1939 roku. W przeddzień wojny prof. Karol Estreicher zorganizował ewakuację najważniejszych figur ołtarza. Zapakowano je w drewniane skrzynie i przeniesiono na wiślaną barkę. Ewakuację sfinansował na prośbę Estreichera zarząd prywatnej kopalni Jaworzno. W nocy 28 sierpnia barka z 30 skrzyniami ruszyła Wisłą do Sandomierza. Nad ranem 1 września ostrzelał ją niemiecki samolot. Żaden z pocisków na szczęście nie dosięgnął drewnianych figur.

Skrzynie schowane w Sandomierzu Niemcy znaleźli i zrabowali. Wkrótce potem rozmontowali resztę ołtarza i całość ukryli w tajnym schronie w Norymberdze. Po wojnie na trop skarbu wpadł mjr Emeryk Czapski z armii Andersa. W kwietniu 1946 roku skrzynie pod opieką prof. Estreichera wróciły z Norymbergi do Krakowa. Ale nie do kościoła Mariackiego. Władze, po przeprowadzeniu konserwacji, nie oddały ołtarza kościołowi, lecz schowały go na Wawelu. Dopiero w 1957 roku wrócił na swoje miejsce.

Wszystkie te peregrynacje, wstrząsy, zmiany temperatur i wilgotności lipowe drewno rzeźb zniosło bardzo dobrze. I świetnie znosi ciężkie próby, jakim   poddawane jest każdego dnia, od sześciu wieków.

– Mikroklimat w bazylice jest bardzo nieciekawy – wyjaśnia prof. Józef Nykiel.

Badania zmian temperatury i wilgotności wnętrza kościoła wykazały, że figury ołtarza nieustannie przechodzą drogę przez mękę. Przed wstawieniem podwójnych okien chroniących stare witraże bywało, że w ciągu srogiej zimy woda zamarzała rano na posadzce. W zimowe dni wierni i turyści nanoszą do wnętrza na swych butach mnóstwo śniegu. Wzmaga to wilgotność powietrza. W lecie z kolei nagrzane mury oddając ciepło wysuszają powietrze.

Ołtarz jest jak żywa istota. Wchłania i oddaje wilgoć, oddycha. Przez wieki zdołał przystosować się do zmian kościelnego mikroklimatu. Przystosował się tak dobrze, że konserwatorzy wzdragają się przed nagłym zapewnieniem mu komfortu.

– Szok mógłby mu zaszkodzić – mówi Paweł Karaszkiewicz. – Lepiej niech wszystko zostanie po staremu.

MÓDL SIĘ I NAPRAWIAJ

Najważniejszy jest człowiek 

Troszkę komfortu jednak rzeźbom Stwoszowym się należy. Co zrobić z największymi wrogami ołtarza – ludźmi? Turyści nie są dopuszczani w bezpośrednie sąsiedztwo ołtarza, ale wnoszą do wnętrza wilgoć na swej odzieży. Wilgoć wydychają. Wchodząc do kościoła działają jak łopatki turbiny – wtłaczają przez drzwi powietrze z zewnątrz, pełne kurzu i chemicznych skażeń.

Parafianie przestali być problemem. Kościół Mariacki jest nadal parafialny, tu regularnie odprawia się msze, udziela ślubów, żegna zmarłych. Ale parafian jest coraz mniej. Ostatnio już tylko 3200, przeważnie starych. Centrum Krakowa wymiera, pustoszeje. Czynsze są tak wysokie, że kto żyw, mieszkanie w obrębie Plant wynajmuje na biuro i wyprowadza się dalej od centrum.

Ubywa modlących się, przybywa zwiedzających. Szacuje się, że rocznie odwiedza Kraków około 3 mln turystów. Zajrzenie do bazyliki, rzucenie okiem na ołtarz – to rutynowy punkt programu wielu z nich. Ilu zwiedzających przekracza co roku progi bazyliki, nie wie dokładnie nikt, także ksiądz infułat Fidelus. Zależnie od rozmówcy szacunki wahają się od stu do kilkuset tysięcy, a nawet do ponad miliona.

Czy natłok turystów zagraża już Ołtarzowi Mariackiemu, średniowiecznym witrażom?

Ksiądz infułat uważa, że nie. Często jeździ do zaprzyjaźnionych księży z katedry w Kolonii, pyta, patrzy, porównuje.

– Na ograniczanie dostępu do bazyliki jeszcze nie czas   – mówi.

Ksiądz nie boi się też tego, co spływa z nieba. Jeszcze w połowie lat 80. Kraków był jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie.

Huta aluminium w Skawinie podsyłała toksyczne związki fluoru. Krakowska Polfa, produkując witaminę C, emitowała nieprzebrane bogactwo rzadkich trucizn. Huta Lenina oraz 1300 krakowskich kotłowni i 120 tys. węglowych pieców w mieszkaniach solidarnie pracowały na rekordowe stężenie w powietrzu związków siarki.

Ale to już przeszłość.

Wiele fabryk ograniczyło produkcję wskutek recesji.

W pozostałych zlikwidowano najuciążliwszą produkcję, m.in. aluminium i witaminy C.Barwy-szkla-2013-Wielka-i-czysta

Do każdego zlikwidowanego prywatnego pieca węglowego władze miasta dopłacają 200 złotych. Niedużo, ale dymiących kominów nad Krakowem jednak ubywa.

– W ciągu ostatnich siedmiu lat zmniejszyliśmy o dwie trzecie emisję zanieczyszczeń przez krakowskie zakłady przemysłowe. Poziom skażenia powietrza w Rynku nie przekracza połowy poziomu skażeń sprzed dziesięciu lat – mówi dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego Jerzy Wertz.

Nie będzie tak, że zanim konserwatorzy oczyszczą bazylikę od strony Rynku, mury prezbiterium zdążą pokryć się czarnym, stwardniałym szlamem.

Powtórka z średniowiecza

Konserwatorzy spieszą się. Chcą skończyć prace do roku 2000.

Do zrobienia zostało tymczasem niemało. Prócz głównych przedsięwzięć – uratowania witraży, odnowienia murów zewnętrznych, polichromii, zabezpieczenia ołtarza, dokończenia prowadzonej przez konserwatorkę Wiesławę Stefańską renowacji kaplic – trzeba zlikwidować wilgoć pnącą się od fundamentów nawy ku górze wewnętrznych ścian.

– Dotrzymanie terminu zależy tylko od dostatecznej ilości pieniędzy – mówią w Społecznym Komitecie Odnowy Zabytków Krakowa.

Remont finansuje w głównej mierze Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa. W tym roku rewaloryzacja pochłonie 18 mld starych złotych, całość prac kosztować ma jeszcze dobrze ponad 200 mld starych złotych. Parafia NMP utrzymuje ze sprzedaży biletów turystom czterdziestu pracowników i to, co     pozostaje, dokłada do remontu, ale nie są to sumy wielkie. Ksiądz infułat ma nadzieję, że wkrótce dotrą większe darowizny z Zachodu.

Wtedy, marzą konserwatorzy, skończy się remont i skończy się praktyka czekania z konserwacją, aż zniszczenia staną się nieodwracalne. Marzą o rozbudowie ofiarowanego przez American Express Foundation komputerowego systemu analizowania   mikroklimatu kościoła i stanu najważniejszych zabytków, marzą nie o wielkiej kampanii rewaloryzacji, lecz solidnej, niezauważalnej opiece nad średniowiecznym skarbem Krakowa.

– Jeśli wszystko się uda, w roku 2000 bazylika zajaśnieje blaskiem, jakiego w Krakowie nie widziano od stuleci – mówi prof. Nykiel.

I taka ma już pozostać – wielka, jasna, piękna.

Gazeta Wyborcza – 26/07/1996

Szkło z Murano

Jolanta Nowaczyk

Murano to malutka włoska wysepka położona na lagunie w bliskim sąsiedztwie Wenecji – obecnie pomiędzy tymi dwoma miastami można przeprawić się autobusem wodnym w zaledwie 17 minut. W czasach, kiedy osiedlali się tu pierwsi szklarze, Murano było miniaturą Wenecji. W XV wieku wyspa ta stała się jednym z ulubionych miejsc rekreacyjnych bogatych Wenecjan, którzy chwalili świeże powietrze w upalne lato. Budowano wille i pałacyki z ogrodami – głównie służące do zabaw i wypoczynku. Pod koniec XVI wieku Murano liczyło 7000 mieszkańców, z czego aż 3000 było bezpośrednio związanych z produkcją szkła. Zarejestrowane były trzydzieści cztery huty szkła. Dziś kojarzy się głównie z pojęciem „szkło z Murano”, popularnie nazywane „szkłem weneckim”.

To właśnie rzemieślnicy zamieszkujący Wenecję i Murano od VIII wieku zaczęli udoskonalić produkcję szkła. Z obawy przed pożarem i zniszczeniem miasta, władze Republiki Weneckiej w 1291 roku przeniosły wszystkie budynki wytwórni na wysepkę. Jednak już kilkadziesiąt lat wcześniej działał w Wenecji cech szklarzy, który ustanowił przepisy regulujące zasady pracy w hutach, a także sprzedaży wyrobów szklanych.

Każda huta w Murano posiadała własną nazwę i emblemat, który był umieszczony nad drzwiami warsztatów, na blankietach rachunków, na opakowaniach, a czasem także na wyrobach.

Szklarze weneccy stanowili szanowaną grupę społeczną – co ciekawe, od XIV wieku posiadali prawo noszenia mieczy, a co więcej, posiadali także immunitet sądowy wobec władz Republiki Weneckiej, mieli także społeczne przyzwolenie na koligacenie się z zamożnymi rodami weneckimi. W zamian za te przywileje i prawa, mieli jeden obowiązek: pozostanie na terytorium republiki i zakaz jej opuszczania. Jednak nakaz ten był nieraz łamany, przez co szkło weneckie zawędrowało do różnych innych europejskich krajów.

Wiadomo jest, że wyrabiano wtedy m.in odważniki, kielichy czy butelki do win i oliw, proste modele lamp, butelki czy puchary. Tak więc z początku była to sztuka stricte użytkowa. Ponadto w zwyczaju było umieszczanie na szyjce butelek niebieskich opasek i stempel Wenecji. Co więcej, władze miasta dbały o wykonanie wyrobów szklanych i przeprowadzały ich kontrole – być może m.in. dlatego charakteryzowały się wysoką jakością. Na przełomie XII i XIII wieku wynaleziono szkło twarde i przezroczyste. Ten wynalazek miał znaczący wpływ na ówczesny świat:

rozwijała się optyka, także pojawiły się pierwsze okulary. W tym czasie wytapiano głównie szklane paciorki używane później do produkcji biżuterii czy różańców. Właśnie te szklane koraliki, o średnicy mniej więcej 1 mm, rozsławiły Wenecję pod nazwą Conterie. Był to okres, kiedy hutnicy skupili się głównie w parafii San Stefano. Huty szkła były usytuowane po obu stronach kanału, który przecinał plac San Stefano z południa na północ. Mimo tego, że w XIX wieku kościół ów został rozebrany, plac wciąż był miejscem zebrań szklarzy. Pod koniec wieku XV na wyspie Murano wynaleziono pierwsze całkowicie przezroczyste szkło – cristallo – sodowo-wapniowe. Oprócz tego, stworzono kilka nowych odmian szkła barwnego – np. szkło calzedonia (wierne odzwierciedlenie chalcedonu) . Na przełomie XV i XVI wieku zaczęto   używać chyba najbardziej rozpoznawalną technikę, znaną już w starożytności: millefiori. Nazwa pochodzi od włoskich słów „mille” (tysiąc) oraz” „fiori” (kwiaty). Natomiast już na początku XVI wieku rozpoczęto produkcje mlecznego, białego szkła („lattimo”) oraz szkła filigranowe goz nietransparentnymi nićmi wtopionymi w przezroczyste szkło. Mimo, że hutnicy początkowo wzorowali się na złotnictwie, szybko jednak osiągnęli indywidualny styl szklarski umiejętnie wykorzystując plastyczność materiału. To właśnie na przełomie XV i XVI miał miejsce rozwój luksusowego szkła z Wenecji.

Produkcja szkła od początku rozwijała się dynamicznie, zaś już pod koniec XV wieku szkło weneckie było obecne na wszystkich rynkach europejskich. Przez wieki tajemnica sztuki szklarskiej była chroniona przez tych, którzy mogli jej dostąpić – za jej zdradzenie groziło obcięcie rąk, zaś córki mistrzów mogły wychodzić tylko za obywateli Wenecji. Szkło z Murano uzyskało największą sławę w dobie renesansu – nastąpił rozwój eksportu do innych krajów Europy. W latach 30. XVI wieku zaczęły powstawać pierwsze włoskie huty poza Italią: licząca się w Innsbrucku, a także w Monachiium, Wiedniu, Dessau czy Norymberdze. We Francji włoscy hutnicy skupili się w miejscowości Nevers. Natomiast w Niderlandach jako jedna z pierwszych włoskich hut powstała w Antwerpii w 1559 roku, choć szczyt kondycji włoskiego szkła w tej części Europy przypada na dominację hutników w mieście Liege, gdzie działali bracia Bonhomme od 1638 roku. W Niderlandach włoskie szkło przybrało bardziej fantazyjne kształty i charakteryzowało się dużą różnorodnością form. Jednak porównując z Francją, było ono najbardziej zbliżone do oryginalnych hutników z Murano. Natomiast do Anglii włoscy szklarze dotarli w połowie XVI wieku – głównie pracowali w Londynie, nie stosowano barwnego szkła ani fantazyjnych kształtów.

„Wchodzi się na wąską wodną ulicę z chodnikami po każdej stronie wzniesionymi na 3 lub 4 stopy ponad kanałem, tworzącymi molo między wodą i drzwiami domów. Domy są przeważnie niskie, ale z masywnymi drzwiami i oknami z marmuru lub istryjskiego kamienia… zamieszkane teraz wyłącznie przez ubogich… widać tu więcej życia niż w Wenecji: kobiety siedzą na progach domów i zajęte są robotą na drutach, a różni pracownicy hut szkła prószą szklanym pyłem na chodniki”. Tak nad rzeką Rio de Verieri opisał ówczesny obraz życia angielski krytyk i pisarz, John Ruskin, który w latach 1849 – 1850 mieszkał w Wenecji przygotowując „Kamienie weneckie”. Doświadczył on niezwykłego odrodzenia tradycyjnych technik z Murano, które nastąpiło wraz ze wzrostem zapotrzebowaniem na barwne szkło w północnej Europie. Wtedy też potomkowie znanych i cenionych rodzin z Murano, w 1830 roku rozpoczęli powrót do osiągnięć swoich przodków. Najlepszym tego przykładem jest Domenico Bussolin, który wyprodukował jako pierwszy filigranowe szkło, Lorenzo Radi otrzymał wspomniane już szkło calcedonio, a w połowie dziewiętnastego wieku Pietro Bigaglia wyprodukował awenturynowe i wielobarwne szkło. Jednak najważniejszym przełomowym momentem z tego okresu było wybudowanie własnego szklarskiego pieca w Palazzo Mula przez Antonio Salviatiego. Wykorzystał swój kapitał, zatrudnił hutników i rozpoczął handlową produkcję zdobionego szkła. Oto od tego momentu szkło z Murano pojawiało się na największych, międzynarodowych wystawach. Rozpoczęto je eksportować. Rozpoczęto je rozsławiać.

Dziś z tradycją sztuki szklarskiej Murano można zapoznać się w wyjątkowym muzeum sztuki szklarskiej – Museo Vetrario w Pałacu Giustinian – oczywiście na wyspie Murano we Włoszech. Można w nim obejrzeć przykłady wielu technik, form, a także wynalazków i narzędzi, przede wszystkim z naciskiem na czasy renesansu.

Czym jest szkło z Murano dziś? Początkowo     termin odnosił się tylko i wyłącznie do wyrobów ze szkła, które wykonano na wyspie Murano. Dziś jednak, często „szkłem z Murano” nazywa się każde rękodzieło, które ma taki styl i rodzaj zdobnictwa, jak te właśnie słynne wyroby z włoskiej wyspy. Jednak część historycznych marek zachowało się do dzisiaj, a są to: Venini, Salviati, FerroMurano, Berengo Studio. Są to zazwyczaj firmy, które łączą wielosetletnie doświadczenie z nowoczesnym designem. Dziś wybitne okazy szkła weneckiego i szkła w stylu weneckim osiągają wyjątkowo wysokie ceny w handlu dziełami sztuki, jednak warto pamiętać o często zapomnianych i niedocenianych wyrobach użytkowego szkła stołowe, którego szlachetne formy są przykładem dobrego i solidnego wzornictwa.

Bibliografia:
Filarska B., „Szkło piękne i użyteczne”, Warszawa 1973
Drahotova O., „Szkło europejskie”, Warszawa 1984

Odnowienie witraży sakralnych w kościołach Galicji Wschodniej po I wojnie światowej. Tendencje w sztuce sakralnej

Jurij Smirnow

Barwy-szkla-2013-Odnowienie-witrazy-sakralnych
Fragment witraża Stefana Matejko w oknie kościoła w Drohobyczu

I wojna światowa gwałtownie przerwała intensywny rozwój witrażownictwa we Lwowie. Najbliższe dziesięciolecie ujawniło, że minęła również moda na witraże. „Złota doba” witraży odeszła konsekwentnie w przeszłość i już nigdy nie wróciły czasy „secesyjnego szaleństwa”. Z pierwszych dni wojny obszar Galicji Wschodniej okazał się miejscem ostrych walk armii austriackiej i rosyjskiej. Praktycznie zaprzestano nowe budownictwo, a wraz z nim i zdobienie gmachów. Znaczna część miejscowych lwowskich zakładów witrażowniczych zawiesiły swoją działalność. Nawet najbardziej znany warsztat „Pierwsza lwowska fabryka witraży Leona Appla” zwinął produkcję witraży i szyb trawionych i już nieczynny w 1921 roku został wykupiony przez krakowski „Zakład witraży, oszkleń i mozaiki S.G. Żeleński”. Leon Appel zaprzestał produkcję witraży i szyb trawionych nie z powodu własnych problemów finansowych, lecz uważając, że witrażownictwo w nowych okolicznościach nie może gwarantować stałych dochodów. On i nadal był właścicielem znacznej nieruchomości i założył nową firmę „Zakłady handlowo-przemysłowe dla optyki i mechaniki”.

W „Skorowidzach” powojennych nie znajdujemy też popularnych przed wojną warsztatów J. Staubera,   H. Schapiry, F. Niedzielskiego lub R. Springmanna. Skromne fundusze rządu wiedeńskiego przeznaczone w latach 1916-1918 na odbudowę gospodarki Galicji nie mogły poprawić sytuację. Upadek Austro-Węgier, wojna polsko-ukraińska (1918-1919) i wojna polsko-bolszewicka (1920) przyniosły pełny zastój w budownictwie i rozwoju sztuk zdobniczych. Hiperinflacja początku lat 20. była również ciężkim wypróbowaniem dla gospodarki jak i dla sztuki stosowanej. Dopiero około roku 1924 nastąpiła tak długo oczekiwana stabilizacja.

Barwy-szkla-2013-Odnowienie-witrazy-sakralnych-2
Fragment witraża Stefana Matejko w oknie kościoła w Drohobyczu

Katolickie duchowieństwo Lwowa i Galicji Wschodniej dążyło do jak najszybszej odbudowy uszkodzonych świątyń oraz przy pierwszej możliwości kontynuacji planów budownictwa sakralnego przerwanych wybuchem wojny w 1914 roku. Takiego podejścia nie zauważamy w budownictwie świeckim, zarówno w odbudowie gmachów użyteczności publicznej, jak i kamienic czynszowych lub will prywatnych. W rezultacie prawie powszechnie zleceniodawcą nowych witraży występuje kler katolicki. Bezwzględna przewaga w tym okresie czasu zamówień sakralnych była charakterystyczną cechą ruchu ku powojennemu odrodzeniu sztuki witrażowej w Galicji Wschodniej. Otóż na rynku zamówień powtórzyła się sytuacja z drugiej połowy XIX wieku, lecz w innych okolicznościach historycznych. Władze kościelne zadbały w pierwszej kolejności o wykonanie kopii witraży zniszczonych w czasie wojny. Na rynku wschodnio-galicyjskim dominował Krakowski Zakład Żeleńskiego, który kontynuował swoją działalność nie zważając na inflację i ostry deficyt odpowiednich gatunków szkła. W archiwum firmy krakowskiej znajdowały się projekty, kreślenia techniczne i inna dokumentacja zniszczonych lub uszkodzonych witraży. Z tego więc powodu kopie wykonywano taniej, szybko, lecz na wysokim poziomie artystycznym. Przykładem może służyć wykonane kopii witraży w okna kościołów w Kamionce Strumiłowej (1921 r.) i w Tarnopolu (1924-1929). Obydwie świątynie zostały wybudowane przed I wojną światową według projektów Teodora Teofila Talowskiego znanego architekta lwowskiego, profesora Politechniki Lwowskiej. Witraże w okna kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Panny Marii w Kamionce Strumiłowej zamówiono już w czasie budowy (1910-1913). Komitet parafialny zwrócił się w tej sprawie do Krakowskiego Zakładu Witraży S.G. Żeleński. W 1913 roku wykonano witraże przedstawiające Matkę Boską z Lourdes ofiarowany przez Karola i Zofię Poznańskich, Chrystusa w Ogrojcu (fundacja Izydora i Anny Cieśnickich) i Świętych Wojciecha i Stanisława, który fundował miejscowy   wikary ks. Stanisław Popkiewicz. Na witrażach umieszczono również napisy upamiętniające fundatorów. W nawach bocznych wykonano tylko oszklenie ze szkieł barwnych.

W czasie I wojny światowej w 1915 roku kościół był poważnie uszkodzony: spłonęła wieża, podziurawiono dach, zniszczono posadzkę, uszkodzono sklepienie. Wybito również wszystkie witraże. Już w 1921 roku Zakład Witraży S.G. Żeleński wykonał   kopie przedwojennych witraży fundowane przez  ks. S. Popkiewicza i rodzinę Poznańskich. Ks. Józef Solski mieszkający w Stanach Zjednoczonych ufundował witraż „Święci Jan Kanty i Jan z Dukli”, a rodzina Wisłockich – witraż z przedstawieniem Matki Boskiej Ostrobramskiej i św. Kazimierza. W 1932 roku kontynuowano prace nad ozdobieniem witrażami okien świątyni. Karol Poznański ufundował kolejny witraż „Najświętszego Serca Jezusa” ku pamięci syna poległego w walkach I wojny światowej. Autorem projektu był prawdopodobnie Zygmunt Wierusz Kowalski. W 1939 roku w Zakładzie S.G. Żeleński zamówiono witraż „Serce Matki Boskiej”. Projekt wykonał Jan Śliwiński. Już wykonany w szkle witraż pracownia krakowska nie zdążyła przywieźć do Kamionki Strumiłowej z powodu wybuchu II wojny światowej. W 1946 r. kościół został zamknięty. Długie lata władze miejscowe wykorzystywali obiekt jako magazyn, później umieszczono tu sklep meblowy. W tym okresie czasu zniszczono znaczną część wyposażenia, również witraże. W oknach zostały tylko ich części górne w maswerkach.

Barwy-szkla-2013-Odnowienie-witrazy-sakralnych-3
Ołtarz w kościele w Kamiace Strumillowych z resztkami witraży w oknach.

Zniszczenia wojenne na terenach Galicji Wschodniej były nieporównywalnie większe niż we Lwowie, może dlatego ruch odbudowy kościołów na prowincji był bardziej ożywiony niż we wschodnio-galicyjskiej stolicy. Już w 1918 roku wstawiono witraże w okna kościoła parafialnego w Gródku Jagiellońskim, o czym miejscowy ksiądz Moczarowski dziękował Izie Żeleńskiej: „Wielmożna Pani. Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystkie okna witrażowe do tutejszego kościoła bardzo starannie wykonane”. List datowano   24 października 1918, a już 1 listopada rozpoczęły się walki polsko-ukraińskie o to miasteczko. W 1939 roku zatwierdzono plany rozbudowy tegoż kościoła autorstwa znanego architekta lwowskiego Bronisława Wiktora. Wyposażenie dobudowanej części nawy głównej trwało już za czasów okupacji niemieckiej. W okna nowowybudowanej nawy w 1944 roku wstawiono witraże, wykonane na firmie S.G. Żeleński, o czym świadczy zapis: „30.IV przywieziono z Krakowa witraże do nowej części nawy głównej”.

W tymże 1918 roku wstawiono witraże w okna kościoła parafialnego p.w. Św. Bartłomieja Apostoła w miejscowości Okniany na Podolu niedaleko Tłumacza. Zamówione w Zakładzie S.G. Żeleńskiego witraże przedstawiały Matkę Boską Ostrobramską, św. Stanisława Kostkę, Matkę Boską Częstochowską i św. Michała. W okna kościelne witraże osadził monter tegoż zakładu, który przyjechał z Krakowa. Proboszcz Franciszek Perenc pisał: „Witraże wykonane bardzo ładnie, zostały przyjęte przez fundatorów i parafian z nieopisaną radością i całkowitym zadowoleniem.”

W zabytkowym XVI-wiecznym kościele p.w. św. Marcina w Felsztynie w latach 1918-1919 umieszczono dwa witraże przedstawiające Chrystusa Dobrego Pasterza oraz Niepokalane Poczęcie Najświętszej Marii Panny. W 1921 roku pracownia Żeleńskich wykonała trzeci witraż dla tego kościoła, który przedstawiał patrona świątyni św. Marcina. Autorem projektu był artysta-malarz Wojciech Durek z Krakowa. Witraż przedstawiał świętego Marcina w tle panoramy starego Felsztyna, siedziby znanego magnackiego rodu Herburtów. Jak pisał proboszcz ks. Józef Watulewicz, „obraz ujęty w scenerii na tle średniowiecznych baszt i budowli, jako pomników naszych, z przymieszką nowych prądów, przedstawia się jak najpiękniejsza rzeźba prawdziwie plastyczna.” Wstawienie nowych witraży było tylko jedną z prac konserwatorskich prowadzonych w kościele felsztyńskim pod nadzorem Tadeusza Szydłowskiego i Kazimierza Wyczyńskiego, a w latach 20. architekta Wincenty Witolda Rawskiego ze Lwowa.

Barwy-szkla-2013-Odnowienie-witrazy-sakralnych-4
Pozostałość witraży w oknie kościoła w Kamiace Strumillowych

W 1919 roku zakład Żeleńskich wykonał witraże w okna kościoła w Laszkach niedaleko Lwowa. Stare witraże były „kompletnie zniszczone wskutek działań wojennych” . W 1920 roku wstawiono nowe witraże   produkcji Zakładu Żeleńskich w okna kościoła w Wolance obok Truskawca. Kanonik Wojciech Karaś w podziękowaniu pisał: „Już mam wewnątrz kościół co do oszklenia w zupełnym porządku. Wygląda w skutek okien witrażowych rzeczywiście bardzo pięknych, od najwcześniejszego ranka do późnego zmroku wieczornego w każdej niemal godzinie inaczej, a zawsze wspaniale, uroczyście, poważnie, zależnie od kierunku słońca i od kolorów oraz cieni rzucanych przez okna do wnętrza kościoła. Robota okien wszystkich pod względem artystycznym i technicznym rzeczywiście bardzo piękna, sumienna, godna uznania, co stwierdzili wszyscy tutejsi robotnicy i inteligencja, oraz obcy np. goście z Truskawca zwiedzający Wolankę, i zaspakajająca nawet najwybredniejszy gust.” W kościele parafialnym w Zawadzie w tymże 1920 roku wstawiono jeden witraż wykonany w zakładzie Żeleńskich według projektu Wojciecha Durka. Ks. Kanonik Kopernicki pisał w podziękowaniu, „sam witraż przy dwu monachijskich najlepiej reklamuje firmę Pani Dobrodziejki (Izy Żeleńskiej) jak na to zasługuje.” W 1921 roku Zakład Żeleńskich wykonał nowe witraże w okna kościoła (kaplicy publicznej) w Pniowie obok Nadwórnej. W latach 1920-1921 zespół witraży figuralnych i geometrycznych t.z. „dywanowych” ozdobił okna kościoła parafialnego p.w. św. Anny w Tłumaczu. Prawdopodobnie kartony były również opracowane w Krakowie. Ustalono, że jeden witraż „Bł. Władysław z Gielniowa” projektował Stefan Matejko. Inne witraże przedstawiały „Św. Annę”, „Matkę Boską Ostrobramską” i „Widzenie św. Małgorzaty Marii Alacogne”.

W 1928 roku pracownia Żeleńskich wykonała pięć witraży do nowozbudowanej kaplicy p.w. Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej w Pniatynie koło Przemyślan. Zespół witraży ozdobił również w okna kościoła w Kochawinie, sanktuarium cudownego obrazu M.B. Kochawińskiej. Witraże prawdopodobnie wykonano w latach 1928-1929 w czasie kolejnych remontów świątyni i wykonania nowej polichromii. Autor projektów nie jest znany, lecz mógł być nim artysta-malarz Julian Krupski, który wykonał polichromię.

Historyk sztuki Danuta Czapczyńska pisze, że artysta-malarz Jan Śliwiński (1908-1893), w latach 1933-1944 pracownik Zakładu Witraży S.G. Żeleńskiego, projektował witraże do kilkudziesięciu kościołów prowincjonalnych. Wśród nich na interesującym nas terenie do kościołów w Mostach Wielkich (1935 r.) i Nadwórnej (1936 r). Nie wspominają jednak o tych witrażach opisy kościołów, umieszczone w „Materiałach…” pod redakcją prof. Jana Ostrowskiego.

Podejście do stylu i tematyki witraży w kołach kościelnych było tradycyjne, zachowawcze, preferowano kompozycje figuralne, ostrożnie przyjmowano próby stylizacji. Charakterystycznym pod tym względem było wykonanie zespołu z pięciu witraży w kościele parafialnym w Samborze (1923-1924), gdzie odrzucono nowoczesną propozycję Kazimierza Sichulskiego, zaś „…projekt części figuralnych wzięto z fresków Tadeusza Popiela, jakie są w katedrze przemyskiej.” Kompozycje witrażowe przedstawiały wydarzenia z życia św. Jana Chrzciciela patrona kościoła samborskiego.

Istnieje poważny problem w identyfikacji witraży i ułożenia wyczerpującej ich listy na terenach Galicji Wschodniej. Współczesna lista realizacji krakowskiego Zakładu Witraży S.G. Żeleński wymienia 62 miejscowości na terenie Galicji Wschodniej. Bez wnikliwej kwerendy w archiwum i sprawdzania stanu zachowania na miejscu, nie przedstawia się możliwym ocenić dorobek krakowskiej firmy. Tym bardziej, że większość świątyń była w latach powojennych zamknięta, zdewastowana, zaś część z nich całkiem zniszczono. Na miejscu brakuje dokumentacji. Nie zachowało się też wyczerpująco dużo informacji o twórczości artystów-malarzy, projektantów witraży, zwłaszcza tych „nie z wyższej półki”. Przykładem może służyć twórczość Kazimierza Jana Smuczaka, ucznia Jana Henryka Rosena. K. Smuczak osobiście ułożył listę wszystkich swoich prac artystycznych, która zachowała się w rodzinie. Na liście znajdują się cztery wykonane przez niego i realizowane we szkle kartony, o których nie wspominają żadne inne źródła. Są to: witraż „Hołd pasterzy” w kościele w Tarnorudzie koło Skałata, „Św. Jerzy” w kościele w Biskupicach (Biskowicach?) koło Sambora, dwa witraże ornamentalne w kościele O.O. Zmartwychwstańców we Lwowie i witraż „Apostołowie” w kościele św. Elżbiety. Biorąc pod uwagę wyżej napisane, można zrobić wniosek, że informacja o witrażach wschodnio-galicyjskich jest na razie nie tylko nie kompletna, ale też nie systematyzowana. Mamy raczej sprawę z wiadomościami na marginesie przy opisach architektury i wyposażenia obiektów sakralnych lub przy omówieniu twórczości artystów-malarzy. Przy czym twórczość rzeszy malarzy owego okresu czasu nie doczekała się jeszcze monografii lub choćby poważnych artykułów naukowych. Na razie, udało się uzyskać wiadomości o kilkudziesięciu witrażach i ich autorach, co pozwala mówić o tendencjach, również w porównaniu z ogólnym kierunkiem rozwoju witrażownictwa w Polsce. Oczywistym jest natomiast ogromne znaczenie krakowskiego Zakładu Witraży S.G. Żeleński dla witrażownictwa w Galicji Wschodniej. W pierwszym powojennym dziesięcioleciu i do 1939 roku pracownia krakowska bezkonkurencyjnie panowała na tym rynku. Praktycznie nie jest znany żaden witraż innych firm witrażowych. Galicja Wschodnia stanowiła bardzo ważny teren dla firmy Żeleńskich. Po pierwsze, zniszczenia wojenne były tu znacznie większe niż w Galicji Zachodniej. Ten fakt potęgował nowe zamówienia. Po drugie, w pierwszych latach niepodległości pracownia krakowska nie zdążyła jeszcze rozpowszechnić swój wpływ na obszar całej Rzeczypospolitej. Dlatego w owym okresie czasu witraże wykonane dla Galicji Wschodniej i Lwowa stanowiły bardzo znaczącą część dorobku firmy, niestety prawie całkiem zniszczonego w czasie II wojny światowej i w latach powojennych.