Jan Sas
Wycieczka do Wiednia nie jest dzisiaj wielkim wyzwaniem.
W ciągu kilku godzin dotrzemy do miejsca przeznaczenia a środków transportu jest w bród. Tak pomyślałem i zrobiłem kilka miesięcy temu. Sylwester w stolicy Austrii, to prawdziwa przyjemność. Tego wyjątkowego dnia wiedeńska starówka zamieniła się w ogromny teren imprezowy. Podobno jest tak każdego roku. Sylwestrowy szlak objął centrum miasta, Plac Ratuszowy i Prater. Wzdłuż niego rozstawione były dziesiątki punktów gastronomicznych. Królowały w nich poncz, piwo i kulinarne smakołyki. Doliczyłem się kilkunastu scen, z których płynęła różnorodna muzyka – walc, operetki, rock, pop, folk i wiele innych. Szczególną popularnością cieszyła się Klassikmeile na ulicy Graben, gdzie dominowały utwory klasyczne. Wiedeńskie szkoły tańca przygotowały przyspieszone kursy nauki walca. W ten sposób ulica Graben zamieniła się w salę balową na świeżym powietrzu. O północy na Placu Ratuszowym i w parku Prater podziwialiśmy pokazy sztucznych ogni. Wiedeń.
Wieczór skończył się długo po północy. A rano wiedeńskie „śniadanie kacowe” na Placu Ratuszowym. To coroczna tradycja z telebimem, na którym wyświetlana jest transmisja Noworocznego Koncertu Wiedeńskich Filharmoników. Uczta dla ducha i oddech dla ciała. To co przez wiele lat oglądałem na telewizyjnym ekranie, z niezapomnianym komentarzem Pana Bogusława Kaczyńskiego, mogłem podziwiać niemal na miejscu.
Z Placu Ratuszowego jest kilka kroków do Placu Św. Szczepana, gdzie dominuje duma a zarazem symbol Wiednia – Katedra Świętego Szczepana. W sercu najstarszej części miasta wznosi się jedna a najstarszych świątyń Austrii.
Wewnątrz czterech wież katedry wiszą 22 dzwony. Najsławniejszy z nich Dzwon Marii Panny znany jako Pummerin, kilkanaście godzin wcześniej obwieszczał początek Nowego Roku. Jest to największy dzwon Austrii i trzeci co do wielkości bijący dzwon w Europie. Każde jego uderzenie niosło w nocy silnie odczuwalną falę dźwiękową.
Do katedry przyciągnęła mnie historia i uroda świątyni. Pragnąłem jednak przede wszystkim nacieszyć oczy widokiem, jak się spodziewałem, wspaniałych witraży. Jakiś czas temu dane mi było doświadczyć artystycznych uniesień w podobnej katedrze w Kolonii. Równie piękne przeszklenia oglądałem w Kościele Mariackim w Krakowie.
Jakże wielkim zaskoczeniem była surowość witraży, sprowadzona w zasadzie do bezbarwnych, lekko zabarwionych, geometrycznie przyciętych szybek. Podczas oglądania obrazów, rzeźb i zdobień architektonicznych odnalazłem po chwili kilka bajecznie kolorowych witraży. Schowane za dominującym prezbiterium są mało widoczne. Wygląda jakby nikomu nie były potrzebne.
W sumie, całe szczęście, że nie zamurowane. Kilka miesięcy temu byłem w Środzie Wielkopolskiej, gdzie podczas remontu nowy ksiądz proboszcz podjął śmiałą decyzję, aby zdjąć „takie coś” ze ściany nad prezbiterium. A tam, pod tynkiem poważnie uszkodzony witraż z postacią Chrystusa. Dzisiaj w tym oknie, dumnie lśni gołębica – Duch Święty -utrzymana w konwencji dwóch sąsiadujących witraży z poznańskiej pracowni Powalisza.
Pomyślałem sobie, że może taki los nie spotka ukrytego piękna z wiedeń skiej katedry.
Z jednej strony łatwo zrozumieć przejrzystość monumentalnych okien. Wielkie rozmiary świątyni wymagają wprowadzenia jak największej ilości światła do wnętrza. Początkowo ograniczono się do zdobienia jedynie okien części prezbiterium. Tego typu budynki niemal nieustannie były remontowane, przebudowywane lub odbudowywane. Największych zniszczeń katedra doświadczyła podczas II wojny światowej.
Tak mijały dziesięciolecia, zmieniał się wystrój wnętrz a witraże ze scenami ewangelicznymi i historycznymi pozostawały zwyczajowo w tych samych oknach.
Dziwne i zaskakujące jest przywiązywanie tak niskiej rangi do witraży. Ten stan tym bardziej zdziwił mnie, gdyż duże okno w chórze za organami wypełnione jest współczesnym, granatowo-czerwonym witrażem, który z pewnością nie doświetla wnętrza.
Ot tak różne podejście i tak odmienne „użycie” tak ważnych dla mnie dzieł sztuki. Wiedeń – wspaniały sylwester i wiele zaskoczeń.