Ryszard Łoboda
Sztuka Sakralna, zdjęcia: Ryszard Łoboda i Tomasz Furdyna
Patrząc w kościołach na stare witraże, często nie widzimy na nich śladów upływu czasu. Jednak wrażenie to jest bardzo złudne. Wiele z nich (zwłaszcza te stuletnie i starsze) wymaga natychmiastowej interwencji konserwatora.
Jeszcze sto lat temu witraż (pełniąc swą artystyczną i edukacyjną funkcję), był często jedynym oszkleniem zewnętrznym świątyni. Chroniąc wnętrze przed czynnikami atmosferycznymi, sam narażony był na ich zgubny wpływ. W latach 30. XX w. sytuacja zaczęła się radykalnie zmieniać. Wraz z nadejściem nowych technologii (zaczęto wtedy na wielką skalę ogrzewać kościoły) pojawiła się potrzeba dodatkowego oszklenia zewnętrznego. Dzięki temu zyskał i sam witraż, który odtąd nie musiał „brać na siebie” ataków sił przyrody. W wielu miejscach poprzestano na założeniu nowego oszklenia, zapominając o sfatygowanych witrażach.
W neobarokowym kościele w Luszowicach (niedaleko Tarnowa) oszklenie zewnętrzne założono w 60. latach. Dopiero jednak niedawno, podczas zakładania nowo zamówionych witraży, zrodziła się idea renowacji tych już istniejących.
Twórcą szklanych obrazów, powstałych w 1906 roku był Stefan Matejko. O projektancie tym (bratanku Jana Matejki) pisaliśmy już w II numerze „Sztuki Sakralnej”. Jego talent, umiejętności, w połączeniu ze sztuką mistrzów z ówczesnego zakładu Żeleńskich z Krakowa, stawiają wysoką poprzeczkę przed konserwatorami.
Luszowickie witraże to typowy przykład znakomitych realizacji w stylu secesyjnym. Są to projekty figuralne, charakteryzujące się dużą ilością elementów malowanych, trawionych, a także gęstą siatką ołowiową.
Po zdjęciu zabytkowych przeszkleń, okazało się, że i tutaj warunki atmosferyczne w dużym stopniu naruszyły substancję. Najbardziej ucierpiała finezyjna malatura. W czasach powstania witraży, ograniczone możliwości techniczne, nie pozwalały na precyzyjne zatopienie emalii i farb w strukturę szkła. Stąd ich duża podatność na degradację.
Głównym dylematem konserwatorskim była odpowiedź na pytanie, w jaki sposób ingerować właśnie strukturę witraży? Czy uzupełnić malaturę odpowiednimi patynami i farbami, a następnie utrwalić to cieplnie (wtapiając w strukturę szkła), czy też zabezpieczyć zastaną substancję przy pomocy odpowiednich preparatów? Po cyklu prób i doświadczeń, będąc pewnym, że konserwacja taka leży w granicach naszych możliwości, zdecydowaliśmy się na wersję termiczną.
Po zrobieniu kalek i zaprojektowaniu nowego systemu zawieszenia przeszkleń (z czym wiąże się nowe wymiarowanie – części pól witrażowych, niegdyś tkwiące w murze, teraz miały zostać osadzone w nowej ramie), nastąpiło całkowite rozołowienie pól. Po dokładnym oczyszczeniu kawałków szkła z wszelkich naleciałości, odtłuszczeniu i odkryciu oryginalnej malatury, nadszedł etap uzupełniania konturów postaci, elementów roślinnych i podmalówek. Na szczęście nie było problemów z doborem użytych do tego farb, ponieważ ich skład i wygląd nie zmienił się w ciągu ostatniego wieku. Innym problemem była wymiana brakujących lub znacznie popękanych kawałków szkła. Wiązało się to ze znalezieniem odpowiednich tafli (zarówno pod względem koloru, jak i faktury). Okolicznością, która bardzo ułatwiała konserwację był fakt, że projektant w obu konserwowanych witrażach zastosował dokładnie ten sam motyw dekoracyjny (po prostu kalkę), wymieniając jedynie części figuratywne. Okazało się to o tyle pomocne, że jedno z okien zachowało się w dużo lepszym stanie, co znacznie ułatwiło wszelkie rekonstrukcje.
Największy kłopot mieliśmy z elementami postaci (np. degradacja malatury na twarzy Św. Stanisława Kostki dochodziła do 60 procent, postać ta zupełnie pozbawiona była dłoni). Wszystkie kawałki szkła, przed ponownym oprawieniem w ołów i umieszczeniem w kościele, zostały wypalone w temperaturze kilkuset stopni, co sprawiło, że cała malatura wtopiła się w szkło. W ten sposób utrwalony witraż może przetrwać przez wieki.
Konserwacja okien z Luszowic jest kolejnym dowodem na to, że witraże, szczególnie te sprzed wieku, nie są obojętne na upływ czasu. Ich stan pogarsza się z każdym rokiem. Co gorsze, witraże starzeją się w sposób podstępny i niewidoczny dla laika. Wisząc wysoko w górze, wciąż cieszą oko, jednak ich faktyczny stan jest coraz gorszy. W końcu mogą dojść do stanu, w jakim przed kilku laty znalazł się witraż w jednym z kościołów niedaleko Walimia (Sudety). Pewnego dnia po prostu wypłynął z ram, a szkło roztrzaskało się o posadzkę kościoła.