Aleksander Makarski
Nie mam pojęcia jaką formę będzie miało to pismo. Czy będzie kierowane do profesjonalistów, czy amatorów ? Czy jedno i drugie razem. Wydaje mi się, że powinno zachęcać młodzież do poznania czegoś nowego i rozbudzania takiego wspaniałego hobby, jak witraż. Przecież tylu młodych nie ma pojęcia co robić w swoim życiu. Tak ma ten wiek. Jak jesteśmy dziećmi to większość marzy o zostaniu strażakiem, żołnierzem, lotnikiem (chłopcy) lub nauczycielką, lekarką (dziewczynki). Może coś mi umknęło w przypadku dziewczynek? Jestem facetem i nie wiem. Potem zawód wybierają rodzice. Dobrze jak trafimy w zajęcie, które daje satysfakcję. Gorzej jak wstajemy rano do pracy, której nie lubimy.
Idealnie jest, jak kochamy to co robimy i jeszcze nam płacą. Czy może tak być? Może. Bardziej lub mniej, ale może. Może też tak być, że do pracy chodzimy z większą lub mniejszą przyjemnością, a po pracy zatapiamy się w swoim hobby. To nam wystarcza. A ja? Ja miałem to szczęście, że w pracy się nie męczyłem. Zawsze jednak chciałem robić coś twórczego. A jak trafiłem na witraże? Zupełny przypadek. Gdyby ktoś zapytał mnie o to, gdy byłem szczawikiem? Witraż? W życiu!
Siedzę sobie w mojej samotni i dłubię biżuterię witrażową. Mam małą pracownię artystyczną i trochę lat za sobą. Kawa pachnie, lutownica się grzeje, a tu telefon.
– Zobacz, zobacz co pokazują w TVN-enie !
– Nie mogę, bo właśnie siedzę w pracowni.
– Zobacz koniecznie. Witraże!, witraże!
– Chętnie kochana, ale jak? Właśnie dłubię to i owo.
– Musisz! Musisz! Musisz to zobaczyć!
– To może jak wrócę zobaczę jakąś powtórkę?
Wróciłem do domu. Poszukałem w internecie i znalazłem wywiad w “Dzień Dobry TVN”.Leci wywiad z właścicielką pracowni witraży. Piękne, oryginalne prace, obrazy, lampy. Wszystko inne niż do tej pory widziałem. Słucham, oglądam i dochodzę do wniosku, że to jakby mój życiorys.
Pracę straciłem w wieku kiedy nie jest łatwo znaleźć nową, a rządzący próbują coś z tym zrobić. Bezrobocie. Beznadzieja. Brak zajęcia. Niespłacone pożyczki i zobowiązania. Brak pieniędzy. Moja żona podtrzymywała mnie na duchu. Nie wiem skąd kobiety mają taką siłę. My chłopy, to słabe istoty. Moja założyła sklep z ciuchami, ręcznikami, pościelą, itp. Naturalnie jako osoba bez zajęcia siedziałem w tym sklepie próbując coś zarobić. Siedziałem w tym sklepiku i patrzyłem w drzwi. Wejdzie dziś jakiś klient, czy nie wejdzie? Czy tak ma wyglądać od teraz moja przyszłość? Ja, taki twórczy gość z pomysłami? Nudzi mnie to siedzenie. Wezmę sobie jakiś mały telewizor do sklepu. Wszystkie książki i gazety przeleciałem. Krzyżówki rozwiązane.
Mam mały telewizorek czarno-biały. Stary grat. Przyniosłem go do sklepu, bo wariowałem z nudów. Ile można tak siedzieć i siedzieć wśród ręczników i pościeli. Ludzie już nie bywają w małych sklepach. Chodzą do wielkich supermarketów. A u mnie? Cisza. Spokój. Czas ciągnie się jak flaki z olejem. A tak przynajmniej popatrzę. W TV leci program dla młodzieży. Dwaj faceci pokazują dzieciakom jak się robi witraże. Ciekawe, ciekawe. Trafia do mnie, trafia. Coś się we mnie budzi. Przecież zawsze pięknie rysowałem. Chciałem nawet skończyć jakąś artystyczną uczelnię. Ale nie w moim mieście i nie w tamtych czasach. Chłopcy chodzili wtedy to technikum, a dziewczyny do odzieżówek lub liceów. W moim mieście nie było odpowiedniej dla mnie szkoły. Co z tego, że zostałem mechanikiem z maturą ? Owszem pracowałem może rok z maszynami, w smarach i brudnym kombinezonie. Ale brrr. To nie dla mnie.
Ale światełko się zaświeciło. Będąc jeszcze w szkole odgrzebałem na strychu deskę kreślarską mojego wuja architekta. Decha była wielka, profesjonalna. Na żeliwnej podstawie i z pięknie, precyzyjnie wykonanym prostowodem. Rysunek w technikum to była pięta achillesowa wszystkich uczniów. Ale nie dla mnie. To było dla mnie objawienie i szansa. Szansa na zarobek. Wiem, to nieetyczne i niemoralne. Tak sprzedawałem rysunki uczniom. Też byłem uczniem. Ale jak się przy tym wyszkoliłem!
Wracając do programu w telewizji. Siedzę i oglądam.
Olśniło mnie!
WITRAŻE ! TAK!
Witraże. Będę robił witraże! Ale jak tu zacząć?
Dzwonię do księgarni.
– Macie coś o witrażach?
– Owszem mamy.
Zamykam sklep. Jadę do księgarni. Jest! Wydanie albumowe. Piękne zdjęcia. Kredowy papier.
O kurka wodna! Wszystko podane jak na talerzu. To przecież jest proste. Dam radę? No nie wiem?
Na końcu książki ogłoszenie reklamowe hurtowni z materiałami witrażowymi. Dzwonię.
– Czy jest szansa otrzymać jakieś materiały witrażowe dla początkującego witrażysty?
Dostałem pocztą trochę szkła, taśmy, cyny. Lutownice kupiłem za grosze w markecie.
W domu nic jeszcze nie wiedzą. Nie powiem, bo mnie wyśmieją. Ale właściwie?
– Wiesz co, będę robił witraże- rzucam przy obiedzie – i czekam na reakcję.
– Zwariował stary – mówi małżonka.
– Ojciec, co ty? – mówi syn.
Myślałem, że będzie gorzej. Koniec tematu. Zapadła cisza na parę dni. W tym czasie siedzę w sklepie i kombinuję. Co by tu zrobić? Nie miałem doświadczenia. Trenowałem kładzenie lutu i wycinanie szkła bez szlifierki. Owijanie taśmą. O Boże! jak mi się to spodobało! Mam! W domu jest kinkiet. Goła żarówka. Zrobię do tego klosz. I zrobiłem. W kształcie trójkąta, tzn. trzy ściany. Przednia, to kwiat irys i dwie boczne jakby japońska kratka. Podświetliłem to cudo.
No nie… rewelacja.
Przynoszę ten klosz-kinkiet do domu. Mocuję na żarówce. Zapalam światło i wołam moją piękną i ukochaną.
– Zobacz! I jak?
– O Rany!, O Boże! Piękne!, Śliczne! Skąd to masz!
Czy może być coś bardziej motywującego do pracy?
Decyzja zapadła.
Robię witraże.