Augustyn Baran
Bóg stworzył raj i nie był on miastem. Wprawdzie kolęda mówi wyraźnie – z raju pięknego miasta wygnana jest niewiasta, ale prawdopodobnie tekst tej pieśniczki powstał wtedy, gdy w mieście można było jeszcze żyć, tworzyć, rozmnażać się i napełniać jego dzielnice.
Świat współczesny cechuje dychotomia: kraje bogate i biedne. W tych pierwszych – ucieka się z miasta, z mieszkania w nim, w tych drugich – miasta ogromnieją, wokół nich powstaje ogromne podmiasto: kolonia biedoty zamieszkująca slumsy przez siebie budowane z odpadów wielkiej cywilizacji.
Wracamy do Polski: jeszcze trzydzieści lat temu nie mogliśmy jako studenci zrozumieć trendu ucieczki z miast w USA. Mówiono nam: centrum zamieszkuje biedota – bogaci wybierają obrzeża, dalekie od centrum dzielnice. U nas – najbogatsi mieszkają właśnie w środku Warszawy, Krakowa i innych największych miast w kraju. Czy to się kiedyś zmieni? – zastanawialiśmy się siedząc w Harendzie lub innych kafejkach Śródmieścia.
Przysłuchiwałem się niedawno wywiadowi ze znanym pisarzem A. Stasiukiem:
– Uciekł pan z Warszawy, wybrał pan samotność w jakiejś wiosce w Beskidzie Niskim i…
– Jaką samotność?! – wściekał się pisarz. – Tam w moim domu jest teraz dziesięciu gości. Przyjechali, śpią z kim popadnie, gdzie dopadną wolnego miejsca. Przyjechałem tu na zaproszenie i zaraz do nich wracam. Zresztą – mnie również zapraszają wszędzie. A, że nie mieszkam w Warszawie – wcale nie żałuję.
Niemal w każdym wywiadzie z pisarzem – czytam te bzdety, o które go pytają światowi redaktorzy. Tym to dziwniejsze, że aktualnie obserwuje się ucieczkę z miast, ich centrów – zanieczyszczonych i hałaśliwych na dalekie kresy miast. Wokół Warszawy wykupione są stare chałupiny. Podobnie wokół Wrocławia w promieniu 30-50 km – nie ma już żadnych ruder. Elita w Krakowie wyniuchała wolne odległe chaty góralskie, pogóralskie…
Nie mogę zrozumieć, dlaczego redaktorzy męczą Stasiuka głupimi pytaniami. A on z cierpliwością odpowiada setny raz to samo. Zresztą, pisze również o tym: najlepiej siedzieć oparty o Karpaty.
Wróciłem do Galicji, do rodzinnej wiochy jeszcze wtedy, gdy nikt nie wracał z miasta na wieś. To były pierwsze lata siedemdziesiąte i wieś wyludniała się. Nic więc dziwnego, że nie rozumiano mojej decyzji. Tymczasem żyjemy w zupełnie innej, krańcowo innej rzeczywistości. Co nie znaczy jeszcze, że wieś się przestała wyludniać, że nie zamiera, że nie ma ucieczki do miast ludzi młodych i prężnych. To zjawisko istnieje i jest świadectwem niedorozwoju ekonomicznego wielu naszych regionów, przede wszystkim tak zwanej ściany wschodniej. W Białostockiem i nie tylko tam zaumierają całe wioski. Wyludniają się, pozostają ludzie starzy i gwarna jeszcze dziesięć lat temu wieś – staje się cichym skansenem.
Zjawisko powyższe jest niestety smutne, ale uważam, że całkowicie przejściowe: racjonalne reformy, swobodny dostęp do placówek zdrowia, dobrych szkół, łączność telefoniczna wraz z internetem i rozbudowa infrastruktury (przede wszystkim dróg) spowoduje odwrót od „afrykańskich” miast – molochów trzeciego świata i stwarzanie małych rajów w „małych ojczyznach”.
A. Stasiuk już w tej chwili nie jest osamotnionym „uciekinierem”. Wielu moich przyjaciół i znajomych wyprowadziło się z mrowisk na przedmieścia nawet małych czy średnich miast.
Sanocki poeta i przyszły prozaik Ryszard Kulman inwestuje w daczę nad brzegiem błękitnego Sanu. Wielu artystów, malarzy i rzeźbiarzy uciekło w surowy krajobraz i klimat Bieszczadów. Tam tworzą, tam się bowiem odnaleźli. Profesor filozof z Ujotu J. Skoczyński – ma swą maleńką ojczyznę i dom na przedmieściu Sanoka. Profesor W. Ligęza usadowił się koło Nowego Sącza. Mój były uczeń – europejski rzeźbiarz P. Woroniec nie wybrał żadnej metropolii – wybudował dom na jednym ze wzgórz Brzozowa.
Krośnieński poeta, pisarz i dramaturg Jan Tulik wygląda mi na mieszkańca centrum Krosna, niedaleko pomnika twórcy lampy naftowej, a tymczasem – nie wierzę, kiedy zaprasza mnie do swego domu na styku miasta ze wsią.
– Za tą szosą jest już wieś. A ja mieszkam jeszcze w mieście – wyjaśnia.
Kiedy poety nie ma jeszcze w domu – chodzę po jego podwórzu. Niewielkie ono, ale cudownie się czuję wśród drzew i krzewów naszego regionu. Żadnych głupich żywotników, cisów piramidalnych ani płożących się kolczastych dziwaków. Owszem, są orzechy włoskie. A, że późna jesień – chytre wrony unoszą ostatnie orzechy. Szukam choćby jednego – nie ma, wybrały wszystkie. Także dojrzały głóg przy płocie wabi ptactwo.
– Pożegnałem beton i dobrze się tu wszyscy czujemy – mówi poeta. Wszyscy: on, jego piękna małżonka i równie piękne, powołane z nicości i miłości do istnienia Córki.
Pożegnałem beton – wspominam słowa poety, kiedy wracam do wioski i wędruję po wertepach. Tu najpiękniejsza każda pora roku – napisałem kiedyś, debiutując jako przyszły dziennikarz, później ten, który doświadcza siebie pisaniem – tworzeniem.
25.11.2003 r.