Augustyn Baran
Nieznany jest rodowód polskich kapliczek. Prawdopodobnie sięgają czasów chrystianizacji kraju. W miejscach kultu dawnych bogów stawiano miniaturowe świątyńki, przy których zbierali się w najważniejsze święta pierwsi na naszych ziemiach chrześcijanie. Potem – stawiano na tym miejscu kościoły. Jest to jedna z hipotez.
Nie ma wsi, miasteczka, nie ma drogi w kraju przy której nie byłoby kapliczki. Stoją przy polnych dróżkach, na skwerach miejskich, przeważnie wśród starych drzew, często wiekowych lip. Najczęściej stawiano je w podzięce świętym, Matce Boskiej za wysłuchanie próśb i odwrócenie złego losu. Prócz nich, stawiano też krzyże na monumentalnych cokołach poświęcone ważnym wydarzeniom wsi lub kraju jak też w podzięce za ocalenie od ognia i zarazy.
W Nozdrzcu na cmentarzu wystawiono krzyż – grób pańszczyźnie zniesionej w 1848 roku. Również w głębi Bieszczadów na terenie nie istniejącej wsi pozostał krzyż z tej samej okazji z datą 3 maja 1848 r. i napis cyrylicą – Na pamatku znesena panszczyny.
Kapliczki mają swoich znawców. Pisał o nich Franciszek Kotula, wymienia je w przewodnikach po naszej małej ojczyźnie Jerzy F. Adamski – dyrektor Muzeum Regionalnego w Brzozowie. Zajmuje się nimi badacz B. Bielec i wielu innych.
Fundatorami kapliczek były osoby prywatne, niekiedy wznosiły je rodziny, parafie. Kapliczki i krzyże z okresu II wojny światowej upamiętniają miejsca ofiar narodu polskiego, walk partyzanckich lub pochówków nieznanych żołnierzy.
W okresie PRL – władze utrudniały budowanie kapliczek. Powstawały więc po kryjomu, często w nocy. Architektura ich – że pospieszna, jest mało ciekawa, niekiedy prymitywna. W środku – tani odpustowy oleodruk, sztuczne kwiaty, odpustowe dekoracje.
Kapliczki mają swoich wrogów. Jest nim nie tylko czas – są nim ludzie kradnący świątki – najczęściej figury Chrystusa Frasobliwego lub świętych. Znikają stare ludowe rzeźby wystrugane kozikiem przez półwidzących chłopów, poświęcone przez księży w czasie odpustów – co przez dziesięciolecia zdobiły kapliczki przy polskich drogach. Dzisiaj z okradzionych kapliczek zionie pustka. Resztki sztucznych kwiatów świadczą, że jeszcze niedawno Frasobliwy patrzał przed siebie z lekkiego wzniesienia wśród starych drzew, na odwieczny galicyjski pejzaż.
Wędrując przez Ziemię Sanocką, przez całą Galicję – napotyka się kapliczki ostatniej generacji. I strach ogarnia patrzącego: oto dawny chłop analfabeta, tamta wieś, w której nikt oprócz księdza nie umiał czytać – budowali małe i piękne, trwałe w kamieniu kapliczki. Frasobliwy lub święty miał na twarzy wystrugany nożem ból. Na dłoniach – ciężką pracę. A dzisiaj – często w metalowym pudle stoi odlana w gipsie figurka. Wokół dwie żelazne rury – i sztuczne, zwisające kwiaty.
Ile drzew stworzył Bóg! Ale nie przyjęły się jeszcze, nie zakorzeniły w świadomości budowniczych – i fundatorów tych kiczów, które straszą. Oszpecają wioski, miasteczka i miasta. Moim nieskromnym zdaniem – wznoszenie takich neopotworków winno być zakazane przez parafię. Mamy przecież światłych, wykształconych księży. Od pewnego czasu seminaria duchowne opuszczają ludzie z cenzusem magistrów różnych dziedzin.
Nad renowacją starych arcydzieł – kapliczek, winny czuwać również parafie lub instytucje do tego powołane. Ochrona zabytków sztuki sakralnej dotyczy przecież nie tylko świątyń.
We wsi Krzywe, niedaleko Brzozowa, obok drewnianego kościółka stoi na cokole krzyżyk. Zatrzymujesz się przed nim, i czytasz słowa wyryte na cokole: „Czy ty miniesz mnie obojętnie?” To pytanie do wszystkich.
W ostatnich dniach przeczytałem w wierszu mojego przyjaciela T. Zawadowskiego:
„z daleka przypomina człowieka – z bliska Boga”.
To – krzyż.
Kiedyś, po śmierci Ojca, napisałem:
przydrożny Chrystus
dłonią zżartą cierniem czasu i kornikami
ciemności – pozdrawia podróżnych,
droga jest policzona
dzieciom przegląda zeszyty, poprawia błędy,
błędy są naprawione
zapomnianą manną karmi głodne koty,
bezpańskim psom znajduje pana,
jeden jest Pan
ptakom niebieskim rozmnaża stodoły,
rozdane są ziarna
wiejskim pogrzebom wznosi kielich goryczy,
zawsze pełen – ocalone są prochy.
I o Nim – prozą:
Ciężar słońca opada na wzgórze, za kaplicę z Frasobliwym, poczętym i narodzonym jeszcze w kurnej galicyjskiej chałupie, pełnej pcheł, karaluchów i tłustych pluskiew, niedożywionych cieląt, leżących wraz z domierającymi dziećmi pod piecem zastawionym zupą z lebiody i pokrzywy na ostatnie w ich życiu wieczorne danie, po którym przyśni się jeszcze na dalszą drogę chleb powszedni, świeży, pachnący na całe podwórze, nigdy się nie kończący, jak we dworze i na plebanii.
Przed okiem i łapą turysty chroni Pana kępa rozległych tarnin i dzikiej róży, a On dłonią zżartą kornikiem czasu, słońcem i mrozem, deszczem i śniegiem, wysmaganą wiatrami, obitą gradem, błogosławi i wianuje wszystkich zapomnianych, upokorzonych brakiem Boga, Chleba i Miłości w rzeczy tej ziemi, tego świata – na który przyszedł, i z którego odszedł w ludzkiej krwi i w nieludzkim cierpieniu.