Kategoria: Artykuł

Witraże w stylu Art-Déco we Lwowie i w Galicji Wschodniej

Jurij Smirnow

Barwy-szkla-2014-Witraze-w-stylu-Art-Deco
Fragment witraża w willi Goplana w Truskawcu

Niektórzy badacze łączą pojawienie się stylu Art-Déco z twórczością Towarzystwa Artystów Dekoratorów w Paryżu od roku 1900 i z Międzynarodową Wystawą Sztuki Dekoracyjnej w Turynie w roku 1902. W Austrii i Niemczech ten styl był szeroko propagowany przez „Wiener Werkstätte”(od roku 1903) i „Deutsche Werkbund” (od roku 1907). We Lwowie wielkie znaczenie dla rozwoju Art-Déco miała działalność historyka sztuki i projektanta Mariana Olszewskiego i założonego przez niego Towarzystwa Sztuki Stosowanej „Zespół”. Na formowanie zasad i form stylu Art-Déco miał również wpływ rozwój tzw. „klasycyzującego modernizmu” w architekturze Lwowa w latach 1907-1914, który znalazł swój wyraz w twórczości cenionych architektów Romana Felińskiego, Ferdynanda Kasslera, Alfreda Zachariewicza czy Józefa Sosnowskiego. W działalności tych architektów zmodernizowana dekoracja fasad, klatek schodowych, a nawet mieszkań odgrywała bardzo znaczącą rolę. Zgeometryzowane witraże, skubizowany ornament i rzeźba były charakterystycznym przejawem podejścia do zespołowego ozdobienia kamienic i gmachów użyteczności publicznej. Znaczną część witraży zdobiących budowle lwowskie w tym okresie została wykonana w krakowskim Zakładzie Witraży S.G. Żeleński, który zdominował rynek lwowski. I wojna światowa i późniejszy kryzys ekonomiczny przerwały pomyślny rozwój tego kierunku w rozwoju sztuki lwowskiej. Nowy impuls nadała rozwojowi stylu Art-Déco Światowa Wystawa Paryska EXPO`25 i pomyślna sytuacja ekonomiczna w Polsce odrodzonej. Wśród polskich artystów odznaczonych na tej wystawie znajdujemy nazwiska Karola Frycza, Teodora Axentowicza, Jana Bukowskiego, Antoniego Procajłowicza, Henryka Uziembło, twórczo ściśle związanych z zakładem S.G. Żeleńskiego. Triumfujący na tej wystawie styl otrzymał nawet nazwę „stylu 1925 roku”. Międzynarodowe uznanie dla polskich artystów sprawiło, że styl Art-Déco w Polsce stał się językiem artystycznym w kręgach elity twórczej oraz szlachetną modą, oficjalną tendencją artystyczną. Styl Art-Déco utrzymywał pozycję między tradycją a awangardą, ukształtował również zwrócenie się wielu artystów ku rodzinnej sztuce ludowej i folklorowi. Po 1925 roku nowy styl nabierał na znaczeniu jako styl narodowy, styl państwowy II Rzeczypospolitej, styl sztuki oficjalnej. Prasa nazywała go „stylem odzyskanej niepodległości” lub „stylem II Republiki”. W tym okresie kościół katolicki, który był głównym zamówcą witraży, zajmował pozycje raczej zachowawcze, preferując kompozycje figuralne, wypełnione konkretnymi scenami z Ewangelii, dziejów kościoła i życia świętych. Bardzo ostrożnie przyjmowano próby stylizacji. Znaczna część duchowieństwa parafialnego, nie mając odpowiednich horyzontów i wychowania estetycznego wolała widzieć w kościele po prostu „piękne” malowidła i witraże. Wszystkie nowacje były dla niej wrogie i mało zrozumiałe. Z drugiej strony, kościół miał swoją doktrynę i swoje konkretne wymagania do artysty i jego dzieł sztuki mających zdobić świątynię. Jednym z najbardziej znanych w Polsce teoretyków sztuki kościelnej w tym okresie był dr Mieczysław Skrudlik. On pisał, że tylko ten artysta zasługiwał na miano malarza lub rzeźbiarza religijnego, kościelnego, który miał odczucie, że „…kościół powołuje go na tłumacza tajemnic wiary i ich piękna” i że nie można pracować w tej dziedzinie sztuki bez odpowiedniego stanu moralnego i „…zgody pomiędzy dziełem a światopoglądem i sumieniem”. Wymagania kościoła do sztuki sakralnej dr M. Skrudlik sformułował tak: „Sztuka kościelna jest plastyczną interpretacją wierzeń i nauki kościoła… Ma ona za pierwsze i właściwe zadanie przedstawić i wyrazić piękno religijne… Dzieło sztuki kościelnej nie może być przedmiotem eksperymentów, formą nie może przygniatać treści, tematu… Jest ona jednym z przejawów życia religijnego, uplastyczniając prawdy wiary”. Często też w komitetach parafialnych i wśród księży panowały poglądy, że do wykonania dzieł artystycznych dla świątyni nie można powołać artystów wyznawców innej wiary (np. Żydów) lub ateistów, również znanych ze swoich niewysokich zasad moralnych. Jeden z księży na łamach „Gazety Kościelnej” pisał, że nie może artysta wieczorem pić alkohol, a na drugi dzień malować obraz święty w kościele. W latach 20. i 30. XX wieku Lwów nadal był najważniejszym centrum artystycznym, metropolią całego regionu zwanego w tym okresie Małopolską Wschodnią. Znaczny wpływ twórczości artystów i architektów lwowskich był odczuwalny na terenie nie tylko województwa lwowskiego, lecz również tarnopolskiego i stanisławowskiego. Województwo lwowskie w czasach II Rzeczypospolitej znacznie rozszerzyło granice swoje na zachód i obejmowało tereny tradycyjnie uważane już za Galicję Zachodnią. Były to na przykład, powiaty brzozowski, jarosławski, krośnieński, kolbuszowski, leski, lubaczowski, łańcucki, niski, przemyski, przeworski, rzeszowski, sanocki, tarnobrzeski. Dlatego rozwój sztuki lwowskiej, w tym też witrażownictwa, trzeba oceniać w szerszym zakresie terytorialnym uwzględniając pracę lwowskich twórców i firm na tym wyżej określonym terenie. Przykładem służyć może ozdobienie kościoła Chrystusa Króla w Rzeszowie. Kościół został zbudowany według projektu lwowskiego architekta Wincentego Witolda Rawskiego-juniora. Ołtarz główny i ambonę wykuto w alabastrowni ks. Czartoryskich w Żurawnie według projektów lwowskiego architekta Józefa Szostakiewicza i artystki-rzeźbiarki Jadwigi Horodyskiej. Część witraży projektował W.W. Rawski-junior, resztę znany poznański artysta Wiktor Gosieniecki. Jedną z pierwszych powojennych realizacji na terenie Lwowa było zamówienie w 1925 roku w Zakładzie Witraży S.G. Żeleński sześciu nowych witraży do okien kaplicy lwowskiego klasztoru Sacre Coeur. Każdy z witraży wstawionych w ostrołukowe okna z maswerkami składał się z medalionu z wizerunkiem świętego i napisu fundacyjnego. W medalionach przedstawiono św. Kazimierza Królewicza, św. Stanisława Kostkę, Najświętsze Serce Jezusa, Matkę Boską Częstochowską, św. Filomenę i św. Magdalenę Zofię Barat. W tle stosunków na rynku artystycznym owych czasów bardzo charakterystycznymi były perypetie związane z zamówieniami i realizacją witraża „Zwiastowanie” do kościoła p.w. Św. Trójcy w Starym Siole niedaleko Lwowa. Zleceniodawca hrabia Jerzy Potocki planował realizować w szkle znany karton malarza „Zwiastowanie”, który był stworzony jeszcze w 1908 r. i był eksponowany na ośmiu prestiżowych wystawach. We wrześniu 1923 r. Jerzy Potocki zlecił Zakładowi   Żeleńskiego wykonanie tryptykowej kompozycji złożonej z trzech witraży. W projekcie z 1908 r. K. Sichulski użył motywy huculskie, przenosząc całkowicie na współczesny grunt temat ewangeliczny. Karton przedstawiał „Najświętszą Pannę”, pojętą jako dziewczynę huculską, wiejską”. Ku niej zbliża się Archanioł Gabriel „o młodzieńczej, słowiańskiej twarzy, w niebiańskiej szacie, ujętej w biodrach szerokim pasem huculskim”. Górski krajobraz jest tłem przedstawienia. Ukazuje krajobraz zimowy, śnieg bielący się na górach, pierwsze lody dopiero ruszyły ze strumieniem, płynącym gdzieś od Czarnohory. Wiatr z połonin kołysze gałęzie wierzb, Archanioł hojnie rozrzuca ziarno posiewu, przed jego oczyma tają śniegi. Ślady jego stóp porastają kwiaty, ożywają łąki i krzaki, nadchodzi pełnia wiosny. Na jego słowa: „Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami”, przemienia się przyroda, zimę zastępuje wiosna, dokonuje się misterium świętego poczęcia, a zarazem zmienia się życie wszystkich żyjących na tej ziemi, nadchodzi nowa epoka. Historyk sztuki Władysław Kozicki tak ocenił tę kompozycję: „Zwiastowanie nie waham się nazwać   dziełem wprost kapitalnym, tyle jest młodości, siły i rozpędu w postaci Archanioła Gabriela, tyle kornego poddania się i słodyczy w twarzy klęczącej Madonny”. Trudności finansowe uniemożliwiły wykonanie tego projektu w całości. Tylko jeden witraż z postacią Marii Panny o wartości 240 mln marek polskich (astronomiczna suma) był wstawiony w okno w 1924 r. Dla tego okna K. Sichulski wykonał nowy karton o wymiarach 115x 260 cm. W części centralnej artysta umieścił postać Najświętszej Marii Panny, w górnej – medalion z gołębicą, symbolem Ducha Świętego, którego nie było na kartonie z 1908 r. Pejzaż znacznie wystylizowano. W ostatniej chwili wynikł problem z napisem i umieszczeniem herbu Potockich, który udało się szczęśliwie przezwyciężyć. W dolnej części na wstędze umieszczono łaciński napis: „Scutum Opponebat Scutis”, a nad nim herb Pilawa. Witraż był znacznie wystylizowany, zjawiły się kubizujące kształty pejzażu, nieba, drzew. Wszystko znajdowało się w zgodzie z nowymi prądami sztuki Art-Déco, lecz znacznie zbiedniało kompozycyjnie i kolory secesyjnego projektu z 1908 roku. W latach 20. K. Sichulski wykonał w tymże stylu Art-Déco jeszcze kilka projektów i kartonów witrażowych, które mieli znaczny rozgłos i powodzenie na wystawach i w prasie, lecz nie doczekali się wykonania w szkle. Wśród nich „Boże Narodzenie” (1922 r.), „Boża Męka” (1924 r.), „Ucieczka do Egiptu” (1924 r.), „Zdjęcie z Krzyża” (1924 r.) Wszystkie projekty łączyła znaczna stylizacja postaci świętych i pejzażu. Ornament był wyraźnie kubizowany, składał się z trójkątnych lub pryzmatycznych pól, również zygzaków. W. Kozicki z zachwytem i uznaniem oceniał owe prace K. Sichulskiego: „Wzruszający naiwną koncepcją prymityw romański „Bożej Męki” z ornamentem kubizowanym i podobny w postaci Chrystusa…

Charakter linii, stylizacji i psychiki zupełnie indywidualny. Tu należą przede wszystkim szkice kartonów do witraży „Ucieczka do Egiptu” i „Zdjęcie z Krzyża”. Wspólną cechą jest ścisła geometryczna prawidłowość ornamentu kubizowanego”. Niestety, według projektów artysty wykonanych w stylistyce Art-Déco udało się zrealizować tylko kilka witraży. Wśród nich „Wizja św. Huberta” do kościoła św. Elżbiety we Lwowie i trzy witraże do okien parafialnego kościoła Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Tarnopolu. Były to witraże „Św. Kazimierz Królewicz”, „Św. Stanisław Kostka” oraz „Chrystus błogosławiący dziatki i ich matki”. W latach 1924-1926 K. Sichulski na zamówienie Małopolskiego Towarzystwa Łowieckiego wykonał projekt ozdobienia kaplicy św. Huberta we lwowskim kościele św. Elżbiety. To był jeden z nielicznych przypadków, kiedy artyście udało się w całości zrealizować swoją koncepcję zespołowego ozdobienia wystroju całego pomieszczenia. Według jego zamysłu wykonano ornamentacyjną polichromię ścian, ołtarz wraz z mensą i tabernakulum, obraz ołtarzowy „Wizja św. Huberta”, sześć lichtarzy, kratę mosiężną, kilim i witraż. Dr W. Kozicki uważał, że „wszystko jest objęte jednolitą niezwykle szczęśliwą myślą dekoracyjną”. Witraż wstawiono w ostrołukowe okno i podzielono na dwie części wertykalne. Maswerki w części górnej okna zdobił wielobarwny zgeometryzowany ornament. W części dolnej usytuowano dwa medaliony z napisami wykonanymi stylizowanym gotykiem: ”Małopolskie Towarzystwo Łowieckie” i „Całość kaplicy projekt K. Sichulski+ Witraż wykonał   S. G. Żeleński w Krakowie” oraz daty 1876 – 1926. Nad nimi w dwóch górnych medalionach Sichulski umieścił dwie postacie jeleni z wizji św. Huberta. Projekt ozdobienia kaplicy św. Huberta najpierw nie uzyskał akceptacji komitetu artystycznego Towarzystwa Łowieckiego. Tylko pełne aprobaty opinie pisemne lwowskiego konserwatora wojewódzkiego, dr. J. Piotrowskiego, dr. W. Kozickiego i prof. W. Podlachy miały decydujący wpływ na pozytywne rozstrzygnięcie kwestii jego realizacji. Nowy witraż Sichulskiego pod względem stylu znacznie różnił się od projektów z przed I wojny światowej. Dawniej ornament jego opierał się na motywach kwiatowych. Postaci jego tonęły w powodzi irysów, lilii, rozkwitłych kasztanów. W witrażu do kaplicy św. Huberta kwiaty stosuje artysta bardzo oszczędnie, i to wyłącznie w stylizacji. Zastąpiły je „kształty geometryczne, robiące wrażenie kubizowania, jaśniejące barwami tęczy trójkąty, wydłużone romby, trapezy, zygzaki… Takimi formami wypełnia Sichulski wszystkie ornamentacyjnie wolne przestrzenie…” Znany polski pisarz, Jan Parandowski, w tymże 1929 r. odwiedził lwowską pracownię Sichulskiego i tak ocenił jego twórczość: „Rzeczą zaś godną jest ciągłe wracanie do tematów religijnych, których opracowanie zawsze poza robotą sztalugową domaga się ścian kościelnych i ołtarzy. Wobec dzisiejszej obojętności, będącej raczej otwartą niechęcią do ozdabiania naszych kościołów prawdziwą sztuką, ta strona twórczości Sichulskiego jest po prostu pasją bezinteresowną i niepozbawioną goryczy. Kazimierz Sichulski należy do przednich budowniczych współczesnego malarstwa polskiego ze względu na wartość, charakter i bogactwo swych dzieł. Sichulski stawia sobie coraz nowe zagadnienia, a niesłabnący zapał chroni go od ciasnoty ciągłych powtórzeń, w jakich zazwyczaj wysycha długoletnia praca artystyczna”. Brak funduszy nie pozwolił komitetu parafialnemu nawet myśleć o opracowaniu projektu zespołowego ozdobienia świątyni witrażami. Do wykonania witraży w kolejnych oknach zwracano się tylko przy okazji aranżacji artystycznej poszczególnych części kościoła, np. kaplic lub prezbiterium. Tak w 1928 roku po długich przygotowaniach rozpoczęto budowę monumentalnego baldachimowego ołtarza wielkiego w prezbiterium według projektu architektów Józefa Szostakiewicza i Ludomiła Gyurkowicza przy udziale architekta Wawrzyńca Dayczaka. W. Dayczak, który cieszył się wielkim zaufaniem arcybiskupa B. Twardowskiego i komitetu parafialnego, opracował projekt ogólnej aranżacji prezbiterium, a także zaproponował wstawienie siedmiu witraży w oknach absydy prezbiterialnej za ołtarzem wielkim. W 1931 roku komitet parafialny zwrócił się do Zakładu S.G. Żeleński z prośbą obliczenia kosztów i sporządzenia projektów witraży. „Budujemy w kościele św. Elżbiety wielki ołtarz” – pisał do zakładu krakowskiego członek komitetu Feliks Książkiewicz – „i pragnęlibyśmy zainstalować w siedmiu oknach witraże – a ponieważ mamy upatrzonych fundatorów chcemy przyjść do nich z gotowym materiałem. Wobec tego prosimy o łaskawe obliczenie i podanie ceny w przybliżeniu wraz z malowaniem obrazów, których treść ustalono by wspólnie później”. Planowano projekty witraży zamówić u prof. K. Sichulskiego. Później komitet zaproponował, żeby projekty wykonano w zakładzie S.G. Żeleński przez artystów w nim zatrudnionych. Nie była jaśnie określona również tematyka witraży. Zakład krakowski równocześnie prowadził korespondencję w tej sprawie z proboszczem parafii, komitetem kościelnym i architektem W. Dayczakiem. 4 października 1932 r. zakład S.G. Żeleński informował W. Dayczaka, że koszt jednego witraża „przy użyciu do całości szkieł antycznych patynowanych i wypalonych wyniesie 1.550 złotych”. Tematy witraży zmieniono też kilka razy. Są wzmianki o witrażach z „alegorią Obrony Lwowa” i z „sylwetami lwowskich kościołów”. Dalsze propozycje dotyczyły wyobrażenia „…Św. Trójcy w oknie centralnym; sąsiednie okna w łuku Imię Marii, w medalionach lilie i Serce NMP; w odpowiednim oknie z drugiej strony środkowe w łuku IHS, w medalionach kłosy i winogrona, a w następnym oknie w łuku Baranek, a w medalionach znaki Męki Pana Jezusa oraz Serce Pana Jezusa; w oknie przeciwległym w łuku Arka Przymierza, a w medalionach Tablice przykazań oraz świecznik 7-ramienny; w oknie ostatnim z brzegu w łuku Jeleń u źródła, a w medalionach róże i korona cierniowa; w oknie przeciwległym w łuku Pelikan, a w medalionach kielich i monstrancja”. Zakład S.G. Żeleński wykonał szkice tych witraży w skali 1:10, a po poprawkach inż. W. Dayczaka w skali 1:2. Komitet kościelny rozpoczął jednak pertraktacje w sprawie obliczenia ceny. Zakład objaśniał, że cena może być obniżona nawet do 420 złotych za jeden witraż, ale wtedy witraże będą wykonane „…całe ze szkieł katedralnych, w kolorach zmienionych, lecz w miarę możliwości żywych” i zaznaczył że wysoką jakość gwarantuje tylko wykonanie witraży „…z doborowych materiałów, szkła antycznego francuskiego i częściowo szkła katedralnego krajowego lub czeskiego”. Zakład był również gotów pójść na zmianę

Witraż w kamienicy w Lwowie przy ul. Leona Sapiehy 3      wykonany w 1925 roku dla Spółki Akcyjnej „Gaz Ziemny S.A.” Sygnatura Krakowskiego Zakładu S.G. Żeleński
Witraż w kamienicy w Lwowie przy ul. Leona Sapiehy 3 wykonany w 1925 roku dla Spółki Akcyjnej „Gaz Ziemny S.A.” Sygnatura Krakowskiego Zakładu S.G. Żeleński

układu tła witraży, rysunków ornamentalnej bordiury, lub wykonanie „siedmiu jednakowych witraży z odmianą w symbolach i napisach fundacji. Tło oraz bordiury zostawałyby te same lub z pewną odmianą w kolorach by urozmaicić całość okien. Wykonanie w szkle katedralnym w tle i częściowo bordiurach, kwiaty i symbole   z antycznego szkła, róże trawione, patynowane, malowane i wypalane”. Po tak długich przygotowaniach projektów i szkiców okazało się, że cała sprawa nie jest już aktualna, bo „nie zapadła jeszcze stanowcza decyzja ze strony Arcybiskupstwa”. Zaś 16.04.1932 komitet kościelny informował Zakład S.G. Żeleński, że „była konferencja z ks. Arcybiskupem, który powiedział, że zatwierdzi nam wzory na witraże nie figuralne ale ornamentalne w kolorach żywych… Winę przeciągnięcia się tej sprawy aż dotąd ponosi p. Dayczak, który ciągle obiecywał, że zrobi wzory i da ks. Arcybiskupowi do zatwierdzenia”. Komitet prosił również „rozpatrzeć się w kościołach” w Krakowie i zrobić całkiem nowe szkice. Ostatecznie jednak na polecenie abpa B. Twardowskiego projekty siedmiu witraży do górnych okien prezbiterium sporządził W. Dayczak. W geometrycznym tle okien umieszczono symbole św. Jana Chrzciciela, św. Michała Archanioła, św. Kazimierza Królewicza, hierogram IHS, św. Bronisławy, św. Franciszka, św. Karola Boromeusza. Dolne partie okien w kształcie dwu arkad „wypełniono sieciową dekoracją z równoległobocznymi oknami, w górnych wielolistnych częściach maswerków rozmieszczono przedstawienia” atrybutów wyżej wymienionych świętych. W szkle witraży Zakład S.G. Żeleński wykonał już w drugiej połowie 1933 roku. Jednak obniżka ceny wpłynęła na jakość wykonania, z której niezadowolona była nawet sama pracownia krakowska. Trzy lata później w jednym z listów do lwowskiego architekta Wincentego Witolda Rawskiego-juniora Adam Żeleński pisał: „Chcielibyśmy do kościoła św. Elżbiety wykonać ładne witraże – nie takie jak te niefortunne z absydy górnej!” W listach Zakładu S.G. Żeleński jest też wzmianka o zamówieniu szkiców na ornamentalne geometryczne witraże do dolnych okien absydy, ale do realizacji tego projektu nigdy nie doszło. Nie udało się zrealizować też inny bardziej ambitny projekt, mianowicie wykonanie figuralnego witraża w wielkim oknie z rozetą nad chórem muzycznym. 1 września 1933 roku komitet parafialny złożył zamówienie na projektowanie tego witraża. Już 14 października tegoż roku Zakład Witraży S.G. Żeleński wysłał cztery szkice. Projekt pierwszy „…wyobrażał św. Cecylię grającą na organach, dokoła ornament i główki aniołów śpiewających. Projekt nr 2 rozwiązywał okno całe ornamentowo. Projekt nr 3 przedstawiał św. Elżbietę z różami podtrzymywaną przez aniołów, których skrzydła przechodzą następnie w ornament obejmujący całe okno. Najciekawiej pomyślany był projekt nr 4, w którym widzimy św. Elżbietę z różami, gdy po bokach są aniołowie, a w dolnych polach okien sceny z życia św. Elżbiety. W dole samej rozety po bokach widać symboliczny snop zboża i bukiet róż”. Cena witraża wynosiłaby 8.750 złotych przy wykonaniu „…z antycznych szkieł, malowanych, patynowanych, częściowo trawionych i w całości wypalonych”. Prawdopodobnie komitet po prostu nie miał pieniędzy na ten witraż, jak również bogatych ofiarodawców. Trzeba zaznaczyć, że witraże w absydzie członkowie komitetu na czele z Feliksem Książkiewiczem robili z własnych pieniędzy. Ostatni witraż do kościoła św. Elżbiety krakowska pracownia Żeleńskich realizowała w 1937 roku. Był to figuralny witraż w oknie o wymiarach 130 x 275 cm w kaplicy Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kompleksową aranżację tej kaplicy wykonał architekt Wincenty Witold Rawski-junior w formach Art-Déco. Tenże architekt wykonał projekt witraża z przedstawieniem św. Małgorzaty Marii Alacogue i św. Klaudiusza de Colombiére. W tym wypadku sprawa postępowała szybko i sprawnie. 25 listopada 1936 r. Rawski przysłał do Krakowa kolorowy projekt witraża w skali 1:10, a 18 kwietnia 1937 roku projekt w skali 1:1. Architekt pisał: „Przesyłam projekt witraża do kaplicy Przenajświętszego Serca Jezusowego w tymże kościele w skali 1:1, przedstawiający bł. Klaudiusza i św. Małgorzatę, celem wykonania go w zakładzie W. Pana ściślej według wyżej wymienionej oferty. A to: wykonanie wyłącznie ze szkła antycznego, w całości patynowanego, częściowo trawionego i malowanego… Całość trwale wypalona. Cena złotych 550. Karton został wykonany ściśle według rzeczywistych wymiarów okna. Dla orientacji i kontroli wymiarów można je porównać z witrażem prof. Sichulskiego w kaplicy św. Huberta”. Ze swojej strony Zakład Witraży S.G. Żeleński zobowiązał się   zapewnić najwyższą jakość wykonania „…z doborowych materiałów. Szkła antyczne prima niemieckie i francuskie. Ołowie miękkie, cyna Banca”. 4 czerwca 1937 roku witraż był już gotowy. Kaplica została poświęcona przez abpa B. Twardowskiego 24 października tegoż roku. Artysta-malarz Kazimierz Smuczak wspominał, że on wykonał polichromię w kaplicy i projekt witraża „Apostołowie”. Ale żadne inne źródło o tym witrażu nie wspomina, a swoje wspomnienia K. Smuczak spisał znacznie później, w latach 80. XX wieku. Jak było powiedziane wyżej, komitet parafialny, ks. abp B. Twardowski i szerokie koła społeczności lwowskiej snuli bardzo ambitne plany na temat ozdobienia i wyposażenia kościoła św. Elżbiety. Jednak sprawa wykonania witraży okazała się jakby na marginesie zamówień innych dzieł artystycznych, mianowicie ołtarzy, ambony, ozdobienia kaplic, budowy organów. Projekty dyskutowano jeszcze od 1908 roku, ale do 1939 udało się   wstawić do okien tylko dziewięć niewielkich witraży. Były to siedem „niefortunnych” witraży w górnych oknach absydy prezbiterium, słabo widoczne za wielkim baldachimowym ołtarzem marmurowym. I dwa witraże w małych oknach kaplic bocznych. Obydwa witraże wykonano na wysokim poziomie artystycznym i technologicznym, ale były one absolutnie niewidoczne w nawach i prezbiterium kościoła. Nie udało wstawić witraże ani do dużych okien nawy „pustych i rażących dotąd swą surowością”, ani do okien transeptu i chóru muzycznego. Sytuacja była nie do porównania z tarnopolskim kościołem p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy autorstwa tegoż Teodora Teofila Talowskiego, i w wielu formach architektonicznych podobnego do form

Barwy-szkla-2014-Witraze-w-stylu-Art-Deco-5
Witraż w willi Goplana w Truskawcu

kościoła św. Elżbiety. Arcybiskup B. Twardowski również osobiście nadzorował sprawę ozdobienia i wyposażenia świątyni tarnopolskiej. Dlatego w 1938 roku postanowiono konsekwentnie przystąpić do planów zespołowego artystycznego zdobienia okien nawy i transeptu kościoła lwowskiego. Warto zauważyć, że komitet nadal nie miał odpowiednich pieniędzy i pytanie pozyskania funduszy na nowe witraże pozostawało otwartym. Projekty nowych witraży miał dostarczyć   Wincenty Witold Rawski-junior. On też prowadził korespondencję i pertraktacje z Zakładem Witraży S.G. Żeleński. Planowano wykonać sześć witraży do dużych okien w nawie głównej i dwóch witraży w transepcie. Według obliczeń pracowni krakowskiej każdy witraż w nawie głównej miał około 21 m² i koszt jego wynosiłby 3.500 złotych. Mniejszy witraż transeptu o wymiarach   25 m² miał kosztować 4.000 złotych, zaś wielki w transepcie o wymiarach 65 m² – 10.500 złotych. Znane są tematy witraży do okien transeptu – wielki miał przedstawiać Pokłon Trzech Króli, mniejszy „Apostołów” (możliwe, że właśnie projekt tego witraża wspomina K. Smuczak). Zakład Witraży S.G. Żeleński proponował wykonanie ze szkła antycznego, malowanego, patynowanego i wypalonego trwale i częściowo. Według obliczeń zakładu trzy witraże można byłoby   wykonać i osadzić w oknach na wiosnę 1939 roku, a jeszcze trzy – w ciągu tegoż roku. Jednak plany te nigdy nie zostały realizowane. II wojna światowa pokrzyżowała dalsze plany ozdobienia kościoła, a już wykonane witraże zostały zniszczone w latach powojennych. Dopiero w latach 1995-1996 współczesny lwowski witrażysta Walery Szalenko wykonał witraże do górnych okien absydy prezbiterialnej z wyobrażeniem Trójcy Najświętszej i aniołów oraz dwa witraże do okien kaplic bocznych – „Boże Narodzenie” i „Zmartwychwstanie”. Bardziej konsekwentnie udało się zrealizować plany ozdobienia witrażami katedry ormiańskiej i cerkwi Uśpienia Najświętszej Marii Panny. Obok tak znaczących dla Lwowa świątyń, w latach 30. XX wieku wykonano kilka nowych witraży i dla innych sakralnych i świeckich obiektów. W 1933 roku w Krakowie zamówiono dwa witraże ornamentalne do okien kaplicy przedpogrzebowej przy ul. Piekarskiej. Były to witraże geometryczne otoczone bordiurą złożoną również z elementów geometrycznych. W 2005 roku już bardzo zniszczone witraże przedwojenne zamieniono na nowe figuralne wykonane według projektów lwowskiego witrażysty Olega Jankowskiego. Przedstawiają one sceny „Zwiastowania” i „Zmartwychwstania”. W latach 1932-1934 Kazimierz Jan Smuczak, uczeń Jana Henryka Rosena, ozdobił polichromią według własnego projektu wnętrza kościoła ojców Zmartwychwstańców przy ulicy Piekarskiej. Artysta również zaprojektował dwa witraże ornamentalnych do okien świątyni, które w 1933 roku wykonano w Krakowskim Zakładzie S.G. Żeleńskiego. Nie zachowały się projekty lub zdjęcia tych witraży, lecz można sugerować, że były one zharmonizowane z bogatą, wielobarwną polichromią złożoną z silnie przestylizowanych motywów roślinnych uzupełnionych hierogramami IHS i MARYA, wyobrażeniami Baranka Apokaliptycznego i innych emblematów oraz herbów miasta Lwowa, abpa Bolesława Twardowskiego i Papieża Piusa XI. W omawianym okresie czasu w budownictwie świeckim Lwowa witraże zdecydowanie wychodzą z mody. Wejścia i klatki schodowe nowowybudowanych kamienic czynszowych, biurowców i obiektów użyteczności publicznej, zwłaszcza powstałych w t.z. „stylu 1937 roku”, zdobiono marmurem, alabastrem (we Lwowie i Galicji ten rynek zdominowała alabastrownia ks. Czartoryskich w Żurawno) cennymi gatunkami drewna (np. orzechem kaukaskim) i metalem (chromem, mosiądzem). W takich zespołach artystycznych architekci i projektanci wnętrz bardzo rzadko wprowadzali witraże, oszklenia z kolorowego szkła lub szyby trawione. Na przykład, w nowej kamienicy przy ul. Murarskiej 58 dekoracyjne oszklenia z kolorowych tafli zlanych zdobi drzwi wejściowe klatki schodowej. W kamienicy przy ul. Sykstuskiej 28 zakład Barucha Willera wykonał dekoracje nadświetla nad bramą wejściową i nad drzwiami na parterze w kształcie szyb trawionych (1935 r.). Były to jednak tylko przykłady pojedyncze. Z ówczesnej epoki w budownictwie świeckim Lwowa zachowały się tylko trzy witraże w technice klasycznej. Pierwszy z nich został wstawiony w niewielkie eliptyczne okno parterowe kamienicy przy ul. Leona Sapiehy 3. W 1925 roku ten witraż zamówiła Spółka Akcyjna „Gaz Ziemny S.A.” dla swego lokalu lwowskiego. Autor projektu nie jest znany, zaś wykonawcą wystąpił Zakład witraży S.G. Żeleński. Na witrażu przedstawiono pejzaż karpacki ze stylizowanymi szybami naftowymi i świerkami na pierwszym planie. W bogatej gamie barw przeważają zielony świerków, granatowy i brązowy szybów na tle niebieskim i białym nieba i górskich zimowych szczytów. Stylizacja, raczej „kubizacja” pejzażu i świerków świadczy, że artysta-projektant hodował nowym prądom stylu Art-Déco. W 1930 roku pracownia S.G. Żeleńskiego wykonała dwa jednakowe witraże w okna winiarni M. Kozioła w Rynku 34 (dawna winiarnia R. Stadtmüllera). Na prośbę właściciela szkice witraży opracował Franciszek Mączyński. Nie ma jednak pewności gdzie witraże mogły być zainstalowane. M. Kozioł miał nie tylko winiarnie w Rynku, ale też skład win przy sąsiedniej bocznej uliczce Dominikańskiej 3. Późniejszy czasowo (1931 rok) witraż klatki schodowej willi profesora Juliusza Makarewicza wykonano również w Krakowskiej pracowni Żeleńskich. Wielkie okno o wymiarach 3.1×1.5 metra ułożono w symetryczne wzory z segmentów w kształcie rombów i gomółek. W części centralnej znajduje się wertykalna, dość wąska wstawka witrażowa ze stylizowanym rysunkiem wazy z bukietem kwiatów. Bogata gama kolorów wstawki, mianowicie czerwonych, zielonych, niebieskich w tle żółtym, stanowi kontrast bezbarwnego molirowanego szkła rombów i gomółek. W latach 30. XX wieku popularności nabierają małe formy witrażowe: wstawki, szyldy, abażury do lamp, instalacje dla kredensów, podłogowych i ściennych zegarów, osobno wiszące małe kompozycje, takie jak figurki aniołów, ptaków, zwierząt. Bardzo często są one tylko częścią bogatego dekoracyjnego ozdobienia wnętrz sztukaterią, stiukami, płaskorzeźbami, polichromią. Wzory takich witraży powtarzały zgeometryzowany lub roślinny rysunek polichromii, sztukaterii, wstawek ceramicznych. Wstawki witrażowe montowano w niszach ściennych i podświetlano żarówkami. Na przykład, dla apteki „Pod Świętym Duchem” (ul. Akademicka 28) krakowski Zakład Witraży S.G. Żeleński wykonał w 1938 roku podświetlony plafon witrażowy o średnicy 60 cm. Zakład S.G. Żeleński produkował w znacznej ilości klosze witrażowe dla lamp. O popularności ozdobienia mieszkań nimi świadczy firmowy „Katalog lamp” z numerami wzorów. Jak ustaliła M. Szumska we Lwowie z Zakładem krakowskim współpracowała firma „Elektryczność Józef Nagórski i Ska” (ul. 3 Maja 15), która kupowała klosze do produkcji swoich lamp wiszących i biurowych. Bardziej interesującym przedstawia się wykorzystanie witraży w ozdobieniu will i pensjonatów w usytuowanych niedaleko Lwowa modnych uzdrowiskach Morszynie i Truskawcu. Prof. Stanisław Nicieja pisze, że w 1935 roku w Truskawcu znajdowało się 226 hoteli, will i pensjonatów, które ofiarowały pokoje i apartamenty oraz leśne „balsamiczne powietrze”. Większość z nich została zbudowana w latach 1900-1939 i stylistyką swoją architektury i ozdobienia nawiązywały do stylu zakopiańskiego (okres przed I wojną światową) i stylu Bauhaus z lat 20. i 30. XX wieku. „Wille i pensjonaty…zadziwiały bajkowymi i pysznymi… kształtami oraz nazwami: „Goplana”, „Mimoza”, „Klementyna”… Najbardziej reprezentacyjne truskawieckie „bauhausy” to willa „Riwiera”, „Rekord”, „Farys”, pensjonaty „Aida” i „Nowa Ostoja” oraz obszerny, okazały Oficerski Dom Wypoczynkowy z lekką domieszką stylu Art-Déco. Projektami większości z tych will byli architekci ze Lwowa, ale też zamawiano projekty u modnych architektów z Krakowa czy Warszawy. Zniszczenia z czasów II wojny światowej, zaniedbanie w latach powojennych i przebudowy z początku XXI wieku znacznie zmieniły styl i ozdobienie tak cennego zespołu architektonicznego centralnej   zabytkowej części Truskawca. Również witraże zachowały się tyko w kilku obiektach, mianowicie w willach „Natałka”, „Naftusia” i „Goplana”. Wszystkie zostały wykonane w krakowskim zakładzie S.G. Żeleńskiego w latach 20. XX wieku w stylu Art-Déco. Wysokim poziomem artystycznym wyróżnia się wielki witraż klatki schodowej w willi „Goplana”. Willa została zbudowana w latach 1925-26 według projektu lwowskiego architekta Jana Semkowicza. W ozdobieniu projektant szeroko wykorzystał elementy styu zakopiańskiego, zaś witraż wykonano w pracowni Żeleńskiego w stylu Art-Déco. Witraż wypełnia wielkie frontowe okno klatki schodowej wysokości dwu pięter. Przedstawia pawilon-pijalnie „Naftusia” w tle rozległego pejzażu karpackiego. Stylizowane formy architektoniczne pawilonu zbudowanego w kształcie rotundy pełne są powietrza i słońca. Góry, zielone połoniny, obłoki, świerki wykonano w kształcie ostro ciętych rombów, trójkątów i innych wielościanów nieregularnej formy Dominują kolory zielony, niebieski, granatowy, biały. W 1976 roku ten witraż odnowił lwowski konserwator Anatoli Czobitko. W Morszynie zachował się witraż w wieży wiertniczej nad źródłem „Bonifacy” wykonany w 1938 oku według projektu Jana Śliwińskiego w Krakowskim Zakładzie S.G. Żeleński. Po 1935 roku we Lwowie corocznie wzrastały sumy inwestycji w budownictwo, zaś ozdobienie wnętrz rozwijało się w kierunku bogactwa i rozmaitości form i materiałów zdobniczych. Styl Art-Déco aktywnie wykorzystywał stylizowane formy barokowe, klasyczne i tradycje sztuki ludowej. Obok cennych materiałów budowlanych, mianowicie marmuru i alabastru, szeroko stosowano ozdobienie ceramiczne, płaskorzeźbę, rzeźbę, sgraffito, ozdoby z metalu i witraże. Najbardziej charakterystycznym pod tym względem było ozdobienie budowli sakralnych. Rozwój budownictwa sakralnego był prawdziwie spektakularny. „W ciągu lat 1931-1939 zdołano podjąć i w znacznym stopniu zrealizować budowę sześciu monumentalnych kościołów (Matki Boskiej Ostrobramskiej, Karmelitów Bosych na Persenkówce, Chrystusa Króla w Kozielnikach, Św. Wincentego a Paulo oraz na Sygniówce i Zniesienu), a ponadto trzech obiektów o mniejszej skali (kościoły w Krzywczycach i na Batorówce, kaplica Józefitek). Dalsze inwestycje były w przygotowaniu, mianowicie budowa czterech nowych kościołów: Redemptorystów na dawnym cmentarzu Stryjskim, na Kleparowie, na Bogdanówce, oraz monumentalna rozbudowa kościoła Jezuitów przy ul. Dunin-Borkowskich… W Krakowie w ciągu całego okresu międzywojennego powstały trzy kościoły, w ludniejszej Łodzi rozpoczęto budowę czterech (ukończono dwa). Więcej nowych kościołów niż we Lwowie wzniesiono jedynie w aglomeracji warszawskiej.” Do tej listy trzeba dodać dwie monumentalne cerkwie greckokatolickie, mianowicie Chrystusa Króla (1935 r) i św. Jana Teologa przy klasztorze sióstr Bazylianek (1937 r.). Budownictwo wszystkich tych świątyń nie było doprowadzone do zakończenia – pomyślny rozwój architektury lwowskiej przerwała II wojna światowa. Ozdobienie monumentalnych kościołów trwało wiele lat po zakończeniu ich budownictwa, dlatego trudno sugerować jakie zespoły witraży mogły by powstać w ich wnętrzach. Wiadomo, że architekci-projektanci np. Wawrzyniec Dayczak i Witold Rawski-junior byli zwolennikami bogatego programu artystycznego w ozdobieniu wnętrz. W umowach stylizowanych form architektonicznych, nowoczesnych funkcjonalistycznych rozwiązań zewnętrznej bryły świątyń, właśnie wewnętrzne ozdobienia (również witraże) podkreślały obrządkową i narodową przynależność kościoła i kontynuowanie tradycji kulturalnych. Przykładem może być kościół w Kosinie niedaleko Rzeszowa (arch. W. Dayczak, 1938 r. dawne województwo lwowskie) stylowo bliski lwowskiemu kościołowi na Batorówce, który w 1943 ozdobiono witrażami i monumentalnymi ołtarzami. Podczas II wojny światowej i w latach powojennych miały miejsce ogromne zniszczenia kulturalnego dorobku z lat przedwojennych, również witraży. W nowej radzieckiej architekturze lat 40.-60. XX wieku wiraże absolutnie wyszli z mody. Pojedyncze przykłady konserwacji starych witraży spotykamy tylko w latach 70.-80. Dopiero w latach 90. XX wieku wzrosło zainteresowanie tak ochroną i konserwacją starych witraży, jak i projektowaniem i wykonaniem nowych, sakralnych i świeckich. Tendencja ta trwa i w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku.

Prerafaelickie dziedzictwo w Metropolitan Museum of Art

http://www.metmuseum.org/

Tłumaczenie i redakcja Anna Winiarska

Barwy-szkla-2014-Prarafaelickie-dziedzictwo
King David The Poet Witraż wykonany przez sir Edwarda Burne-Jonesa (1833-1898) oraz Williama Morrisa (1834-1896). Produkcja: Morris, Marshall, Faulkner & Company (1863) The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

W roku 1855 Edward Burne-Jones oraz William Morris przerwali studia na Exeter College na Uniwersytecie Oksfordzkim. Pragnęli spędzić resztę życia jako artyści. Po wskazówki udali się do Dantego Gabriela Rosettiego, który był liderem rozwiązanego dwa lata wcześniej Bractwa Prerafaelickiego (1848-1853), grupy odrzucającej wiktoriański akademizm i wzorującej się na sztuce poprzedzającej czasy twórczości Rafaela Santi. Wykonywane przez jego członków prace odznaczały się wyrazistą paletą barw, zawierały ukryte przesłanie oraz miał za zadanie stać się dla oglądających natchnieniem i inspiracją. Morris i Burne-Jones, współpracując z Rossettim, pragnęli spopularyzować taki sposób postrzegania sztuki. Ich ciągnąca się poprzez dekady twórczość zapoczątkowała drugą falę prerafaelizmu, którego rozkwit przypada na lata 1860-1890.

Najczęściej na ekspozycjach pojawiały się prace sir Edwarda Burne-Jonesa. Jego obraz pt. „Miłosna piosenka” („The Love Song”) malowany w latach 1868-1877 został wystawiony wraz „Graczami tryktraka” („The Backgammon Players”) (1861r.) oraz „Angeli Laudantes” (1898r.). Później dołączono dzieła innych twórców: zaczynając od Forda Madoxa Browna, a kończąc na Julii Margaret Cameron i Aubrey Beardsley.

The Metropolitan Museum of Art przez sto lat gromadziło obiekty pochodzące z tego okresu. Przedstawiają one osiągnięcia nie tylko wspomnianych wyżej przyjaciół, lecz także ich licznych popleczników. Wystawa „Prerafaelickie Dziedzictwo: Brytyjska Sztuka i Wystroje” – pierwsza od ponad piętnastu lat

Barwy-szkla-2014-Prarafaelickie-dziedzictwo-2
Noah Praca wykonana węglem na papierze przez sir Edwarsa Burne-Jonesa (1833-1898) The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

poświęcona temu okresowi twórczości – to dwadzieścia sześć różnych dzieł sztuki pochodzących z zasobów muzeum oraz cztery wypożyczone od właścicieli prywatnych. W ich skład wchodzą: obrazy, rysunki, meble, ceramika, tekstylia, witraże oraz ilustracje do książek. Powstała ona, aby wyrazić podziw dla piękna, które zostało inspiracją i przyczyniło się do różnorodnej twórczości członków bractwa np. pełnych uczuć przedstawień Rossettiego, podniosłych dzieł Burne-Jonesa, czy chociażby tworzenia przez fabrykę Morris&Company produktów wzorowanych na sztuce średniowiecznej. Powyższe wysiłki miały na celu spopularyzowanie nowatorskiego i odcięcie się od tradycyjnego sposobu postrzegania sztuki.

Wystawa „Prerafaelickie dziedzictwo: Brytyjska Sztuka i Wystroje” została zorganizowana przez Constance McPhee, kuratora Wydziału Malarstwa i Dzieł Pisanych oraz Alison Hokanson, reprezentującą Stowarzyszenie Badań nad Malarstwem Europejskim w Metropolitan Museum. Nie odbyłaby się również bez pomocy Fundacji Charytatywnej Lilliany Goldman („The Lillian Goldman Charitable Trust”).

Wystawa była otwarta w dniach 20.05-26.10.2014r.

Barwy-szkla-2013-Pamieci-Jana-Pawla-II-2

Korpus witraży z lat 1800-1945 w kościołach rzymskokatolickich metropolii krakowskiej i przemyskiej

International Corpus Vitrearum, to działająca od ponad 50 lat międzynarodowa organizacja, która ma na celu inwentaryzację i naukowe opracowanie Barwy-szkla-2014-Korpus-witrazywitraży średniowiecznych i nowożytnych w Europie i Ameryce.

Polski Komitet Corpus Vitrearum jest jednym z wielu krajowych oddziałów. Jest on   związany z Instytutem Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego i uruchomił program badawczy, którego celem jest naukowe studium dziewiętnastowiecznych witraży kościelnych oraz ocena stanu ich zachowania a także opracowanie wskazówek konserwatorskich dla parafii.

Projekt badawczy zatytułowany: „Korpus witraży z lat 1800-1945 w kościołach metropolii krakowskiej i przemyskiej” obejmuje również diecezję Bielsko-Żywiecką. Według wstępnego rozeznania na terenie tej diecezji znajduje się kilkadziesiąt kościołów i kaplic posiadających dziewiętnastowieczne przeszklenia. Wymiernym efektem prowadzonych prac będzie seria wydawnicza, w której zostaną opublikowane wyniki badań oraz obszerna dokumentacja fotograficzna. Diecezjalne Muzeum w Bielsku-Białej otrzyma do swojego   inwentaryzacyjnego katalogu dokumentację fotograficzną w formie elektronicznej. Opracowanie zasobu witraży z terenu tej diecezji potrwa około dwóch lat.

Prezentowana seria wydawnicza „Korpus witraży z lat 1800-1945 w kościołach rzymskokatolickich metropolii krakowskiej i przemyskiej” jest efektem grantu badawczego realizowanego w Instytucie Historii Sztuki UJ pod kierownictwem prof. dra hab. Wojciecha Bałusa. Projekt jest realizowany pod patronatem Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki i międzynarodowego programu Corpus Vitrearum.

Efektem badań ma być seria wydawnicza licząca 5 tomów, obejmująca archidiecezję krakowską, diecezję bielsko-żywiecką, tarnowską, kielecką, archidiecezję przemyską oraz diecezje rzeszowską i zamojsko-lubaczowską.

Tom I. Archidiecezja Krakowska, dekanaty krakowskie

Tom przygotowany został przez badaczy: Danutę Czapczyńską-Kleszczyńską i dr Tomasza Szybistego pracujących pod kierunkiem prof. Dr hab. Wojciecha Bałusa. Zawiera naukowe opracowanie witraży znajdujących się w kościołach i kaplicach na terenie dekanatów wchodzących obecnie (w ramach administracji kościelnej) w obrębie Krakowa.

Publikacja jest bardzo obszerna. Na 400 stronach czytelnicy odnajdą rzetelny opis dzieł oraz ich dokumentację fotograficzną.

Apel w sprawie demontażu witraża w kamienicy przy ulicy Hercena we Lwowie

Członek Narodowego Związku działaczy teatralnych Ukrainy Zasłużony dla kultury polskiej Artysta, rzeźbiarz

Oleksandr Overczuk

Barwy-szkla-2014-Apel-w-sprawie

28.11.2014 powiadomiono mnie, iż znany, unikatowy, secesyjny witraż w kamienicy numer 6 przy ulicy Hercena we Lwowie został zdemontowany.

Barwy-szkla-2014-Apel-w-sprawie-2Na miejscu zobaczyłem rusztowanie puste okno oraz następujące ogłoszenia na ścianach:

„Szanowni mieszkańcy domu nr 6 przy ul. Hercena!

Państwa unikatowy witraż z klatki schodowej wkrótce zostanie poddany konserwacji na prośbę Dyrektora „Departamentu Ochrony Środowiska   Historycznego” pani Lilii Onyszczenko-Szweć za pieniądze Niemieckiego Towarzystwa Współpracy Międzynarodowej GIZ w ramach projektu „Miejski rozwój oraz renowacja starej części Lwowa”. Konserwacji dokonają wykwalifikowani specjaliści konserwatorzy, którzy odnowią metalową ramę, zaś witrażem zajmie się specjalista-witrażysta Oleh Jankowskyj. Zakończenie prac planowane jest pod koniec lutego 2015 roku.

W razie pytań prosimy dzwonić”Barwy-szkla-2014-Apel-w-sprawie-3

Wzruszyło mnie, iż Niemieckie Stowarzyszenie Współpracy Międzynarodowej GIZ (jak napisano w ogłoszeniu) finansuje «prośbę pani Onyszczenko-Szweć» (cyt.). Natomiast papierek doczepiony niżej czyli skromna prośba „doświadczonego witrażysty-konserwatora” (cyt.) świadczy o tym że ostatni został nieco zaskoczony tym zleceniem.

Szanowni mieszkańcy… Właśnie się rozpoczęły prace konserwacyjne starego witraża z Państwa kamienicy. Jeśli u Państwa zachowały się stare fotografie (również czarno-białe), które mają stosunek do pierwotnego (wcześniejszego) wyglądu witraża bądź jego fragmentów, lub informacja ustna, prosimy o możliwość wglądu do nich. Wszystkie materiały zostaną zwrócone do właścicieli.

Z poszanowaniem, Konserwatorzy”

Muszę zaznaczyć, że wywieszenie takiego ogłoszenia w trakcie konserwacji obiektu dziedzictwa narodowego (nawet o znaczeniu lokalnym) jest czymś podobnym do wywieszenia w Luwrze notatki na miejscu ekspozycji Giocondy z prośbą do odwiedzających o przekazanie konserwatorom jakiejkolwiek informacji o obrazie, „bo to jest ważne”.

Powiem prościej – jest to podobne do wywieszenia przez lekarzy ogłoszenia na drzwiach do bloku operacyjnego podczas rozcięcia pacjenta z prośbą o zgłaszanie się chętnych o doświadczeniu chirurga. Może to nietaktowne z mojej strony, ale zgodnie z międzynarodowymi standardami konserwatorskimi, które miałyby być przestrzegane w czasie realizacji takiej rangi projektów, owa praca ma być poprzedzona poprzez badania naukowe obiektu, w czasie których „doświadczony konserwator” (cyt.) jest zobowiązany do studiowania badań już istniejących.

Badania naukowe są zawsze kosztowną częścią budżetu projektu, którą na pewno przewidziała taka poważna instytucja jak GIZ. Co prawda, nie wiem czy to dotyczy lwowskiej posowieckiej szkoły konserwacji, ślady działalności której wyglądają tak, że do poddanej konserwacji barokowej figurze ze Złotej kaplicy Katedrze Lwowskiej, doczepiono głowę Antinousa.

Tak wyglądał witraż Juliana Zachariewicza przed „konserwacją” w 1988roku.

Natomiast tak wyglądał po jej zakończeniu.

A być może to GIZ został zintegrowany do norm konserwacji postsowieckiej? Ten aspekt pozostawiam na lepsze czasy, jedynie podam do wiadomości wszystkich uczestników tej przygody (trudno to nazwać inaczej), że w lutym 2014 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie odbyła się potężna międzynarodowa   konferencja naukowa http://www.ebib.pl/?p=1413, na której 26.02.2014 na II Sesji zaprezentowano wykład na temat badania lwowskiego arcydzieła. Program konferencji pozwala zobaczyć geografię i poziom naukowy uczestników z całej Europy:

http://www.oleksandroverchuk.com/images/PL%2020140212%20program%20konferencji%20Partage%20plus%20v2.pdf

Wykład zawiera referencje i informacje, bez których przeprowadzenie tak zwanych „prac konserwatorskich” jest zwyczajnym aktem wandalizmu. Natomiast brak w ogłoszeniach jakiejkolwiek informacji o dokumentacji projektu, a także brak tej informacji na stronie Departamentu Ochrony Środowiska Historycznego we Lwowie od 28.11.2014 http://city-adm.lviv.ua/lmr/authorities-thecity/structure-lmr/management/office-of-historic-environment-protection/projects a także brak tego na stronie GIZ we Lwowie http://www.inwent.org.ua/news/index.html niepokoi i każe odbierać to wydarzenie jako przejaw działania na półprywatnego zabarwionego dyletantyzmem, a nie jak pracę profesjonalistów. W związku z czym kontakt telefoniczny z podanymi numerami nie ma sensu praktycznego ponieważ nie zostanie udokumentowany.

W każdym razie, jako artysta powiązany z tym witrażem od już prawie trzydziestu lat i jako obywatel Lwowa jestem zobowiązany do informowania autorów ogłoszeń, że usprawiedliwianie teraz swojej działalności brakiem informacji będzie równoznaczne przyznaniu się do braku kompetencji zawodowych. Zawiadamiam również wspólnotę Lwowa o tym wydarzeniu, które raczej zaowocuje po raz kolejny niechlujnością. A „doświadczonych konserwatorów” (cyt.) odsyłam do stron:

https://docs.google.com/file/d/0BwjDwEo9ec9KcE04VzdrckRzUjA/edit

https://drive.google.com/file/d/0BwjDwEo9ec9KWmJpcmk2WmZhQjQ/view

Zawiadamiam również, że Krakowski Zakład Witrażów Żeleński, który najprawdopodobniej był wykonawcą lwowskiego dzieła, funkcjonuje do dziś. Jest przedsiębiorstwem prywatnym, posiadającym bogate archiwum, i ma prawo nie reagować na inicjatywy amatorskie oraz „prośby” prywatne, natomiast jest otwarte na poważne inicjatywy naukowe. Oficjalny (jak również odpowiedzialny) kontakt z archiwum Krakowskiego Zakładu Witrażów Żeleński z pewnością usunie brak odpowiedzi dla „doświadczonych konserwatorów” (cyt.) bardziej kompetentnie aniżeli ogłoszenia w bramie domu. Brak takiego kontaktu nieuchronnie sprowadzi proces „konserwacji” do skali świadomego szkodnictwa ze wszystkimi konsekwencjami prawnymi. Przypuszczam że podaną informacją zainteresuje się GIZ, ponieważ mamy w końcu do czynienia z konserwacją pomnika kultury, a nie remontem okna.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-14

Druga miłość

Augustyn Baran

Jan jest starym kawalerem. Mieszka w pięknym zakątku wsi na Podkarpaciu, tuż nad rwącym potokiem wypływającym z bogatych lasów, które rosną w okolicach Sanoka od ustąpienia ostatniego lodowca.

Jego matkę i oddanych mu przyjaciół smuciła jedynie samotność Jana. Do niedawna tak było, bo chłopak stał się szczęściarzem bez najmniejszych nawet zobowiązań wobec własnego szczęścia. Niespodziewanie się to stało.

Mój przyjaciel do ostatnich godzin komuny był znanym w regionie działaczem młodzieżowym. Skłonny do ciekawych, często zaskakujących paradoksów, rozpieszczony przez   próżnujące na pełnych etatach działaczki, był doskonałym przykładem dla dziennikarzy babrających się w duszy chłopa na to, że panny omijają gospodarstwa i piękną od samego zarania Polski – wieś. I nie masz żony dla rolnika w naszym kraju!

– Dlaczego się nie żenisz? – pytałem, widząc trud samotnego tyrania od świtu do późnego zmierzchu każdego niemal dnia, gasnące ciepło jego zagrody, domu, stajni i serca.

A Jan miał wielkie serce. I podzielne, o czym nie wiedziałem. Ani ja, ani wielu jego przyjaciół, o jakich tylko można marzyć, jacy to nieczęsto zdarzają się w życiu człowieka, a jeśli nawet tak, to okazują się w końcu normalnymi draniami.

– Panny są głupie – odpowiadał za każdym razem nie tylko mnie. Nadzwyczaj spokojnie, z pełnym, rozeznaniem babskiego rodu i kobiecych umysłów. A te nie są w kobietach najważniejsze, o czym każdy wie.

W ostatnich latach kiedy wybierałem się do niego tuż po jesieni, po pierwszym śniegu, Jan wydawał się jakby weselszy, jakby też szczęśliwszy.

W zbliżającą się plugawą zimę Podkarpacia wchodził z pełnym entuzjazmem, głębokim promieniującym z oczu optymizmem i bez najmniejszych obaw czy zagrożeń, jakie zawsze, wszędzie i prawie każdemu, niesie zima.

Tak się dzieje tylko z człowiekiem po pięknym lecie, bogatym w niezapomniane przygody, które zapisały się na trwałe w jego życie. Tak cieszy się tylko dzieciak wypatrujący w ciężkich śniegowych chmurach zakotwiczonych skrzydłami na obłych wzgórzach Galicji – pierwszego bałwana.

I takim właśnie przed kolejną zimą był Jan: pełen energii i wewnętrznej radości emanującej z niego jak z szamana lub   z człowieka wielkiej charyzmy.

Takim go zapamiętałem jeszcze w czasach Wielkich Czynów minionego ustroju – akcji każdego pokolenia wchodzącego w dojrzałe, odpowiedzialne życie – <Zbieramy plony jesieni>.

Kończyły się te akcje każdego roku przez wiele następujących po sobie dziesięcioleci świętem pieczonego ziemniaka, morzem przelanej nad nim wódki oraz taniego   wina, stratowanych w pachnących ostatnim słońcem jesieni badylach przez tabuny mężczyzn, sercami i ciałami dziewczęcymi, ciałami wkrótce zapomnianymi, niepotrzebnymi już nikomu, więc słusznie pozostawionymi pod krzakami do pełnego opamiętania się w pierwszym, ostrym, już chłodzie jesiennego poranka, przenikającym skąpą rozdartą bieliznę, najczęściej nagą skórę i smutne trawy zalane rosą pijanej nocy.

Okazało się, że niedawny obrotny działacz wiejskiej młodzieżówki, każdego roku w ostatnich, to jest pierwszych latach demokracji, kiedy tylko śnieg szczezł z nadsańskich wzgórz, wąwozów, pól i przydomowych ogródków, gdzie wichury nawiały go najwięcej, kiedy zaczynały się konieczne prace wiosenne – sprowadzał do swojego domu zbałamuconą nie pierwszy już raz, pannę. Co roku podobnie sprawdzoną, że może być matką, że można będzie bez ryzyka braku płodności liczyć na własny przychówek, który już po kilkunastu latach   przydaje się w każdym gospodarstwie, ponadto – nadaje sens życia człowiekowi niezależnie od wieku i sytuacji, w jakiej się znalazł, lub w spłatanej przez głupi los.

Przede wszystkim, taka panna obciążona bagażem negatywnych doświadczeń, od razu była niezwykle chętna do   wykazania się, że będzie tą jedyną do pracy. Do każdej beznadziejnej i znojnej roboty – harówki w gospodarstwie   Jana. I tym zaskarbi sobie oko i serce, a utracone w poprzedniej dobrej wierze i jeszcze lepszej miłości dziewictwo, co tylko dla niewielu już ma jakieś atawistyczne znaczenie oraz nabyty przychówek, który na wsi sam się żywi, uczy i wychowuje, okażą się naprawdę mało istotne przy aktualnym poświęceniu, zdyscyplinowaniu, zdrowiu konia i jego sile, przy każdym słodkim rozkazie narzeczonego, którego tak szczęśliwie spotkała na swych krętych dróżkach życia.

A myślała w długie samotne noce, że nigdy i nigdzie nie spotka nikogo i smutne będzie jej dziewczęce ciało, daremnie wyczekujące na ofiarę samospełnienia się w pracy i pełnego zatracenia w prawdziwej miłości do drugiego człowieka, którym może być tylko ukochany nade wszystko mężczyzna niosący swojej kobiecie bezpieczeństwo, dobroć i uczucie, dla którego przede wszystkim warto żyć i kiedyś umrzeć, mając za sobą życie udane i w pełni poświęcenia przeżyte, do ostatniego niemal kobiecego tchu.

W takiej to sytuacji i nie innych nastrojach przyjeżdżały z kilkuletnim synkiem Sebastianem, to z córeczką Kamilą o oczkach tak pięknych, że Jan nie potrafił wrócić z Sanoka bez cukierków, najczęściej przecenionych i dokładnie zlasowanych w jedną wielką, wielobarwną bryłę landrynek dla swojej Małej, która tym chętniej, bez najmniejszych oporów właściwych tylko maleńkim dziewczynkom już po kilkunastu dniach zamieniała „ wujka ” Jana na „ tatę ”, a nawet „tatusia” i biegła do niego, kiedy wracał po ciężkiej pracy w stróżówce, z wyciągniętymi rączkami biegła na powitanie, trzymając w nich swoje serduszko, ufne, gorące radością roześmianego i w pełni szczęśliwego dziecka, które nigdy się nie myli w ocenie i zawsze łatwo wyczuwa dobrego człowieka nawet w pierwszy raz widzianym osobniku.

Wszystkie dzieci mają tatusia i ja też mam – chwaliła się później świeżo poznanym koleżankom zza wiejskich opłotków.

Jan niewiele im obiecywał. Im – jej, każdego roku innej: jeszcze lepszej, młodszej, silniejszej, ciekawszej w łóżku i wszędzie poza nim też. Jeszcze bardziej oddanej i bezwzględnie posłusznej, ale ciągle nie tej i nie takiej, na którą uparcie czekał i nieustannie poszukiwał wśród oszukanych i pozostawionych przez mężczyzn na pastwę szarego losu.

– Trza się przypatrzeć sobie – mówił. – Poznać swoje charaktery i upodobania życiowe. Trzeba się sprawdzić możliwie we wszystkim co niesie życie, żeby później nie było rozczarowań, niepotrzebnego bólu, który niszczy serce i zalewa oczy goryczą zbytecznych łez. Żeby nie popełnić błędu, który mści się potem na niewinnych ludziach, ich rodzinach a nawet dalekich krewnych, którzy również muszą do końca życia dźwigać cudzy wstyd. To wszystko takie ważne przy wyborze partnera, przy ostatecznej decyzji w obliczu Boga i ludzi.

To wszystko uświadomił Jan swojej pannie, z tym wszystkim potulnie się zgodziła, tuląc Jana w zapomnianych przez zimę pieszczotach.

Najważniejsza była praca. Tylko pracowitość mogła być wynagrodzona małżeństwem. Dlatego w środku lata przyjeżdżali krewni panny, często rodzice, najczęściej bracia i równie bezrobotni kuzyni. Oni też pracowali, pomagając w spiętrzonych czasem i złą pogodą robotach. Nie tylko w polu, lecz i przy koniecznej zwózce drewna na wymarzoną pierwszą zimę państwa młodych z odwiecznej Puszczy Karpackiej, słynącej z jarów, wądołów i kałuż na jej bezdrożach, z których nie widać było konia z furmanką i niedoświadczonego woźnicy. Poza tym, w każdym nawet najmniejszym gospodarstwie jest cholernie dużo roboty od ostatniego do pierwszego śniegu. I ktoś ją musi wykonać. Najlepiej gdy zrobi to ktoś   obcy za miskę regionalnej zupy.

Jan potrafił wypróbować pannę. Jej charakter, ręce, czasem i umysł. Pochwalał wszystkie jej pomysły, podtrzymywał marzenia i tak już bliskie spełnienia nadzieje.

Koniec adwentu będzie końcem oczekiwania na miłość i powstanie nowa ludzka rodzina. Z miłości i dla miłości, jak każda w naszej ojczyźnie, rodzina.

Wszyscy tak robią, każdy tak mówi i postępuje kiedy ma pannę. Kiedy jest pewny jej wielkiego uczucia, aż po wspólną ciemną mogiłę w kolorowym lastriku na miejscowym Wzgórzu Wiecznego Milczenia porośniętym stepem habziny, pokrzyw i krzywymi grabami, które od lat nie mogą się wybić ku słońcu i koroną rozłożyć nad dziesiątkami zapomnianych grobów.

Pachnące pod nią sianko też potrafił wypróbować, sianko ze słonecznych polan, dzikich więc niczyich, pełne kwiecia dla byka i bezcennych ziół, mogących wyleczyć niemal wszystkie choroby naszych czasów, wieczorem – tuż przed ostatnią letnią burzą z zachodu przytargane do stodoły – pachniało odurzająco. Kojąco też.

Wstawała o świcie, kiedy wstaje słońce albo jeszcze wcześniej, o śpiewie raniuszka jeśli była już jesień a roboty tyle co wiosną i latem, jeżeli nie więcej. Potem był poranek, po nim jak zawsze dzień wypełniony do prawdziwej nocy upiorną robotą w polu i zagrodzie. Zawsze dostawała za nią kilka słów cichego uznania mimo że dla siebie pracowała … Zawsze jej o tym przypominał, żeby upewnić, zachęcić do wytrwałej cierpliwości w codziennych zmaganiach i dodać nadziei.

I tak bez odmiany aż po kres ciężkich robót przy wykopkach kartofli i ogławianiu buraków na błoniach nad Sanem, od którego ciągnęło chłodem i przenikliwym smutkiem z kęp   brzuchatych wierzb, wypróchniałych i pełnych dorodnych szerszeni lecących w ostatni swój lot, zanim padną u jej pnia ścięte przez królową wszystkich szerszeni minionego lata.

Dogasające za wzgórzami lato zawsze przechodzi na wsi   w trudy znojnej jesieni, niemożliwe więc, by na wsi było jak w miasteczku, żeby jesień pachniała parkiem i kawą w maleńkiej kawiarence pod złotokapem ciężkich, dojrzałych czerwienią liści.

Jan głaskał główkę swej córeczki, brał ją jeszcze na kolana, pozwalał się pieścić i uśmiechał się szczerze pod staropolskim wąsem, który Kamila z radością tarmosiła, nazywając „ tatusia ” dziadkiem Lechem.

Jan zasępiał się dopiero z pierwszymi przymrozkami. Z pierwszym, śniegiem w postaci grubo mielonej kaszy w chmurnych młynach nieba nad zamarzniętym błotem     Podkarpacia.

Otulony sztucznym kołnierzem starej rudej kurtki zapominał zabrać ze stołu przygotowane kanapki a nawet termos z herbatą z afrykańskich ziół, którą tak polubił od pierwszej nocy kiedy się dla niego pojawiła.

Tej koniecznej ostatniej rozmowy Jan oczywiście nie traktował tak lekko, niepoważnie, jak można powierzchownie sądzić, krzywdząc go. Niejednokrotnie odkładał ją na dalszy nieokreślony czas, na nieznany dzień, wieczór lub poranek nie tylko   z powodu pilnych robótek, które jeszcze pozostały do zrobienia, a mogła je zrobić tylko kobieta.

Nikt z nas nie lubi tej rozmowy, raczej przemówienia pożegnalnego, prawie pogrzebowego który adresat słyszy i koniecznie musi przeżyć. Każdy podobne wygłaszał, nie jedno w swoim życiu i wie, że trzeba go starannie przygotować, ponadto – wygłosić we właściwym czasie i miejscu – życie jest teatrem – w określonym nastroju tak do mówienia jak i wysłuchania. Trzeba się liczyć ze słuchającym.

A mówić, kiedy się już zacznie – trzeba twardo i bez litości, ponieważ ta może załamać mówiącego, może jak każda litość nad drugim człowiekiem pokrzyżować, nawet zniweczyć     najlepsze zamiary, udaremnić niekiedy wielkie zwycięstwo nad niepotrzebna mu duszyczką i pogrążyć na zawsze albo na długi tylko czas w kosztowne bez żadnych uczuć małżeństwo, a to przeważnie komplikuje wszystko wokół, bez reszty, i nie ma z niego łatwego wyjścia na gładką przestrzeń życia,     rozwoju i wolności.

Tam, u Jana sceneria – wiadomo, ponura. Za oknem to, co za oknem jesienią na wsi być może, więc i jest. Szaruga, ziąb, resztki buraczanych kikutów liści na kruchym płocie przy wychodku.

Jan wraca – ostatnie robótki w stajni wykonane. Dziewczyna zarzuciła bykowi siana za drabinę, trzymała je przez chwilę w łapkach – zapachniało nagle ostatnim słońcem minionego lata i słodkimi wspomnieniami przedawnionej pieszczoty. Napoiła też Siwka ciepłą wodą i wróciła do starej kuchni pod trzema zmurszałymi tragarzami. Kiedyś, może już wkrótce – od wiosny przecież oszczędzają każdy grosz – będzie mieć   mniejszą, ale jasną i wyższą …

Jan zadowolony więc i dziewczyna czeka na małe choćby przytulenie, opowiedziała mu swój tęskny smutny dzień bez niego, powiedział, że nie musi już iść do stajni, może odpocząć, bo zrobiła za niego co należało zrobić. I czeka na ten jeden tak ważny dla niej głask po buzi, po włosach spływających na ramiona, rozpuszczonych, jednym kosmykiem zasłaniającym jej pierś, dużą i dobrą dla Jana.

Czeka i sama tuli się do niego, do swego pana zajętego od dawna właściwymi myślami, które nareszcie ubiera w odpowiednie słowa:

– Nic z nas nie będzie – mówi z pełnym przekonaniem, rozeznaniem i znajomością sytuacji sprawdzanej w dzień i w noc po każdym dniu, nieustannie tak od dawno minionej wiosny, lata i szybko teraz umykającej w nicość zimy, jesieni.

– Szkoda to wszystko ciągnąć bez końca i żyć złudzeniami, truć się nimi jak szczury przedawnioną trucizną z wiejskiego sklepu. Złudzenia pryskają w daremnych próbach zbliżeń, wzajemnych niechęciach, z trudem ukrywanej każdego dnia, odrazie. Nawet obrzydzeniu. Im dalej, im dłużej – tym gorzej dla nas – mówi Jan. Wie co mówi, ponieważ potrafi mówić i przekonać.

– Nie ocalimy nawet naszej przyjaźni, i znienawidzimy siebie po grób. A to bez potrzeby – skończył i wyszedł. I nie było go.

Kiedy się pojawił po kilku nocach, po kilku dobach – chałupa była pusta i cicha. Taka miała już dawno być!

W kącie pozostała zabawka Kamili – tandetny, zapiany przez całe lato odpustowy kogucik z plastiku. Więcej nic. Nikogo prócz starej uśmiechniętej matki z jednym żółtym   zębem, spiżarni pełnej weków, długich sznurów idealnie wysuszonych na gałązkach tarniny grzybów, warkoczy cebuli oraz worów włoskich orzechów. Nie łuszczonych jeszcze ale to nic. Zrobi się samemu gdzieś koło wigilii, kiedy znowu narodzi się Chrystus w betlejemskiej stajence, wstąpi w ludzkie serca, przepełni je dobrocią i miłością na cały następny Boży rok.

Tamtego roku na początku zimy, chociaż śniegiem kopnym sypnęła zaraz na początku listopada, wiatrem syberyjskim zmroziła a ten gotowym śniegiem podwiał wszystkie drogi Galicji – zobaczył w progu stojącą pannicę.

Złe przeczucie zaraz nim szarpnęło. Sprawdził się natychmiast zły sen z ostatniego piątku, kiedy obudził się w środku nocy na widok helikoptera lądującego z warkotem silnika i poszumem śmigieł na podwórzu koło wygódki nazywanej przez Kamilę „ miodownikiem ”.

– Jestem w ciąży. Od ciebie – powiedziała przy jego matce. Ta stała przy nich wypełniona po skorupę ciekawością, też ją bowiem złe sny trapiły od wielu tygodni, więc spodziewała się przykrości dla siebie lub synka. I stało się!

– Co mi po twojej ciąży! – odpowiedział Jan, jak zawsze inteligentnie, nawet błyskotliwie.

– Dziecko, to nie od Jana – odezwała się starucha prawie grobowym głosem. – Jan na to nie ma czasu. Widziałaś. Ile miał roboty …

Dziewczyna odjechała. Musiała odjechać. Kilkanaście dni jej nie było. Zaniepokojona jej matka zawiadomiła policję i prokuratora.

Jan miał kłopoty. Musiał mieć kłopoty, dopóki nie wróciła do siebie i znowu wszystko było w porządku.

Malowanie witraża klasycznego

Mateusz Durkal

Witraż klasyczny, tworzony jest z elementów szklanych, które wymagają zaawansowanej obróbki malarskiej. Do zdobienia stosuje się farby naszkliwne, których utrwalenie wymaga wypalenia w piecu szklarskim w wysokiej temperaturze. Technika ta gwarantuje trwałość zdobień, dorównując szkliwnemu barwieniu szkła.

Co jest potrzebne, aby rozpocząć tę ciekawą, ale i wymagającą przygodę artystyczną?

Przede wszystkim potrzebne będą naszkliwne farby witrażowe. Są one dostępne w sklepach dla witrażystów. Bardzo dobrej jakości farby ma w swojej ofercie warszawski Instytut Ceramiki i Materiałów Budowlanych (www.icimb.pl). Są one dostępne w formie proszku. Zależnie od składu chemicznego stosowane są różne temperatury wypału. Najczęściej do malowania witraży używa się farb, w których skład wchodzą związki ołowiu a do ich utrwalenia konieczne jest wypalenie w temperaturach od 520 do 650oC. Bardzo ważną farbą naszkliwną jest farba konturowa. Najczęściej stosowany jest w tym celu kolor czarny kryjący.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego
1.

O ostatecznym efekcie grafik decydują, obok farb, narzędzia, czyli pędzle. W pracowni stosujemy pędzle do nanoszenia konturów, nakładania farb na większych powierzchniach, cieniowania oraz szerokie blendery do wyrównywania barwnika, głównie patyn. Z uwagi na rodzaj stosowanych farb zaleca się stosowanie narzędzi z naturalnego włosia o średniej twardości (z reguły jest to sierść borsuka) (zdj.1)

Szpachelki, tłuczki oraz szklane płytki służą do przygotowania farb.

Należy pamiętać również o narzędziach do zdejmowania nadmiaru farby, czyli igłach, rylcach, zaostrzonych patyczkach.

W pierwszej części cyklu omówimy pierwszy etap malowania witraża – naniesiemy kontur.

Pracę rozpoczynamy od przygotowania farby. W tym celu na płytkę szklaną (najlepsza jest chropowata strona matowej szybki) odpowiednią ilość farby (zdj.2). Następnie dodajemy nieco wody. Ilość ustalamy metodą prób. Profesjonalne pracownie mają wiele tajemnic warsztatowych. Jedną z nich są dodatkowe składniki wprowadzane do farby. Spotykałem się z używaniem cukru, piwa czy gumy arabskiej.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-4
4.

Gęstość farby powinna być taka, aby można ją było   nabrać na pędzel i aby po nim swobodnie spływała na powierzchnię szkła (zdj.3).

Przed rozpoczęciem malowania element szklany należy oczyścić z kurzu, brudu, a przede wszystkim   odtłuścić powierzchnię malowanego przedmiotu. Wystarczy umyć element wodą z płynem do mycia naczyń. Można wykorzystać spirytus, benzynę lakową lub specjalistyczny płyn do odtłuszczania.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-5
5.

Elementy szklane mają dwie strony i witrażyści nanoszą rysunek (malaturę) na jedną z nich a niekiedy z obu stron (zdj.4).

Jeżeli szklany element jest przezroczysty (transparentny), to należy położyć go bezpośrednio na projekcie. W ten sposób najłatwiej jest nanieść kontur.

Nałożony kontur nie zawsze jest równy i wymaga retuszu (zdj.5). Używam do tego zaostrzonego patyczka bambusowego, nożyka oraz stalówki. Farba przygotowana na bazie samej wody jest słabo związana z podłożem. Dzięki temu, łatwo usuwać nadmiar zaschniętego barwnika.

(Uzupełnianie składu farby o dodatkowe składniki, najczęściej przyczynia się utwardzania jej powierzchni lub silniejszego związania z podłożem.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-6
6.

Wyrównywanie konturów, wygodnie jest wykonywać na podświetlanym stole (zdj.6).

Na tym etapie można również umieszczać napisy oraz wprowadzać pierwszy etap cieniowania „zgrubnego”.

Po zakończeniu malowania należy wypalić szklane elementy z farbą, przed przystąpieniem do dalszej pracy nad malaturą.

Kontur w witrażu pełni ważną rolę. Linie podziałów na elementy razem z konturami wyznaczają granice części rysunku. Naniesienie kolejnych warstw służy uwydatnieniu poszczególnych fragmentów a co najważniejsze wprowadza wrażenie trójwymiarowości.

Rozpoczynając cieniowanie lub naniesienie patyny należy postępować w zbliżony sposób.

Po przygotowaniu farby nakładamy ją na powierzchnię szkła (zdj.7). Stosujemy do tego celu dowolny pędzel. Istotne jest, aby czynności te wykonywać sprawnie, gdyż farba szybko wysycha. Wskazane jest, aby pokryć jak największy fragment elementu (zdj.8).

Kolejnym etapem jest wyrównanie naniesionej farby. Służą do tego celu specjalne pędzle – szerokie blendery. Są to bardzo drogie narzędzia, jednak rozpoczynając przygodę witrażową można wykorzystać dostępne w sklepach malarskich szerokie pędzle z naturalnego włosia (zdj.9).

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-10
10.

Przygotowując farbę pamiętajmy, że użycie wody jako rozcieńczalnika, spowoduje, że usuwanie wyschniętej farby będzie łatwe. Kiedy jednak dodamy do niej np. gumę arabską, to powłoka będzie trudniejsza do usunięcia, gdyż silniej będzie związana ze szkłem.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-11
11.

Po wyrównaniu powierzchni farby należy odczekać, aby wyschła. Trwa to z reguły od kilku do kilkunastu minut. Po tym czasie przystępujemy do pracy nad cieniowaniem. Zgodnie z przygotowanym wstępnie projektem, usuwamy nadmiar farby. Używamy do tego celu patyczków (zdj.10), stalówek oraz mniej lub bardziej sztywnych pędzli (zdj.11). Wszystko zależy od oczekiwanego efektu.

Podczas pracy niezbędnym jest korzystanie z podświetlanego stołu. Jest to wygodne w przypadku małych witraży. Kiedy jednak cieniujemy duże powierzchnie, to najwygodniejsza będzie specjalna   rama ustawiona w pobliżu okna.

Nakładanie konturów, cieniowanie oraz patynowanie, czyli wszystkie działania malarskie nazywane są przez profesjonalistów nanoszeniem malatury.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-12
12.

Po zakończeniu tego etapu, należy wypalić farbę w celu jej utrwalenia (zdj.12).

Cieniowanie jest etapem, który można powtarzać wielokrotnie. Naturalnie należy pamiętać, że położenie kolejnej warstwy farby przyczyni się do zaznaczenia głębi treści witraża, ale z drugiej strony uczyni go mniej przejrzystym. W praktyce ten etap jest powtarzany dwukrotnie a w szczególnych sytuacjach nawet pięciokrotnie.

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-13
13.

Położenie patyny jest najczęściej etapem jednorazowym. Stosowana jest do tego celu z reguły farba czarna o oczekiwanym stopniu szarości, co uzyskujemy przez właściwe rozcieńczenie. Głównym celem tego etapu jest wprowadzenie delikatnych akcentów, podkreśleń, wyciszeń w tle witraża. Jednocześnie, pełni ona ważną funkcję subtelnego wyrównania, zbyt szorstkich niekiedy cieniowań (zdj.13).

Barwy-szkla-2014-Malowanie-witraza-klasycznego-14

Krosno – Miasto Szkła

Andrzej Bochacz

Po zakończeniu I wojny światowej Krosno liczyło około 6 tysięcy mieszkańców. Okres powojenny, to dla wyniszczonego miasta pozbawionego przemysłu czas intensywnych działań naprawczych. Przede wszystkim rozpoczęto budowę zakładów przemysłowych, które szybko zmieniły oblicze miasta. Wśród nich szczególne miejsce znalazła huta szkła.

W roku 1923 krakowska spółka akcyjna Polskie Huty Szkła nabyła grunty od Cecylii z hr. Potockich Kaczkowskiej. A już niespełna rok później, w styczniu roku 1924 ruszyła produkcja. Pierwsi pracownicy przyjechali z odległych stron: z okolic Lwowa, ze Śląska i Rumunii. Huta zatrudniała wówczas już 1200 pracowników. Zakład rozwija się bardzo dynamicznie. Produkowane wyroby były najwyższej próby, czego dowodem był złoty medal otrzymany z rąk Ministra Przemysłu i Handlu Eugeniusza Kwiatkowskiego na Powszechnej Krajowej Wystawie w Poznaniu (1929 r.).

Szybki rozwój huty przerywa początek II wojny światowej. Niemcy szybko wznawiają pracę w zakładzie. Ponad 600-osobowa załoga produkowała szkło gospodarcze, oświetleniowe, a nawet kryształy. Niestety zakończenie działań wojennych oznacza dla zakładów niemal całkowite zniszczenie. Wycofujące się niemieckie oddziały podpaliły, wywożąc wcześniej maszyny, wyroby, niszcząc surowce i infrastrukturę. We wrześniu 1944 do Krosna wkroczyły wojska radzieckie.

Po wyzwoleniu, bardzo szybko zdecydowano o odbudowie zakładu i w styczniu 1945 roku wznowiono produkcję. W hucie uruchomiono zaledwie jedną wannę szklarską z sześcioma warsztatami, ciągownię i kilka stanowisk szlifierskich. Pierwszymi wyrobami były szkiełka do lamp naftowych.

W 1945 r. zakład zatrudniał niemal 300 pracowników i wyprodukował ponad 300 ton wyrobów. Trzy lata później liczba zatrudnionych wzrosła o 100 osób a produkcja wzrosła do 600 ton.

W roku 1958 decyzją rządu utworzono przedsiębiorstwo państwowe pod nazwą „Krośnieńskie Huty Szkła”, w którym zatrudnienie znalazło już niemal 900 pracowników.

W hucie stale prowadzone były prace modernizacyjne parku maszynowego. Dawny pałac Kaczkowskich został zagospodarowany i przystosowany do potrzeb załogi zakładu. Przedsiębiorstwo zaczęło oddawać do użytku zakładowe bloki mieszkalne.

Dobrosąsiedzka atmosfera sprzyjała wspólnocie.

W szybkim tempie wzrastała produkcja krajowa i eksportowa. Za granicę wysyłano głównie wyroby ręcznie formowane. Na krajowym rynku popularnością cieszyły się wyroby z automatów. Rozbudowa zakładów m.in. o Hutę Szkła Technicznego doprowadził do kolejnej zmiany statusu. W roku 1959 utworzono kombinat szklarski „Krośnieńskie Huty Szkła” zatrudniający 1350 pracowników.

Bardzo ważnym etapem w rozwoju przedsiębiorstwa było rozpoczęcie działalności przyzakładowej Zasadniczej Szkoły Szklarskiej oraz Technikum Szklarskiego. Ich powstanie było odpowiedzią na stale rosnące zapotrzebowanie na wykwalifikowaną kadrę hutniczą. W ciągu 25 lat istnienia szkołę opuściło 1500 absolwentów.

W roku 1967 r. do krośnieńskiego przedsiębiorstwa przyłączono Hutę Szkła „Jasło”. Ten, równy wiekiem hucie w Krośnie zakład zajmował się produkcją szkła okiennego taflowego oraz butelek. Po wojnie produkcję przestawiono na wytwarzanie butelek monopolowych, potem dołączono szkło kolorowe do lamp sygnalizacyjnych. Po połączeniu przedsiębiorstw główną dziedziną produkcji „Jasła” zostały szkła reflektorowe. Do produkcji wprowadzono wówczas wytwarzanie witrażowego szkła katedralnego.

W 1971 roku oddano do użytku Zakład Włókna Szklanego, zbudowany na licencji angielskiej. W ciągu paru lat stał się on wiodącym producentem jedwabiu, rovingu i mat. Zastosowanie włókna szklanego a zwłaszcza powstałych na jego bazie kompozytów dało ogromne możliwości w zakresie produkcji rozmaitych urządzeń. Samoloty, jachty i łodzie czy obudowy sprzętu AGD to tylko fragment szerokiego wachlarza zastosowań.

W roku 1991 decyzją ministra przekształceń własnościowych akcje zakładu trafiły na parkiet warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Huta znalazła się wśród pierwszych prywatyzowanych spółek rynku krajowego. W 2001 r. powstała Grupa Kapitałowa Krosno, w skład której weszły Krośnieńskie Huty Szkła „KROSNO” S.A., Huta Szkła w Jaśle Sp. z o.o. oraz Huta Szkła Gospodarczego „Blowex -Tarnów” S.A.

Na początku XXI wieku, dzięki zaangażowaniu władz samorządowych z prezydentem miasta na czele udało się wcielić w życie projekt utworzenia w Krośnie miejsca poświęconego historii sztuki szklarskiej. Budowę siedziby Centrum Dziedzictwa Szkła na krośnieńskiej starówce zakończono w połowie 2012 r.

2 czerwca 2012 roku Krosno oficjalnie stało się Miastem Szkła. Otwarto drzwi CDS – prezentując wyjątkowe walory szklarskiego rzemiosła. Tysiące odwiedzających placówkę gości uczestniczy w warsztatach tematycznych, obserwuje produkcję, wydmuchuje szklane bańki, podziwia urodę szklanych dzieł.

Obecnie, oprócz Krośnieńskich Hut Szkła KROSNO S.A., w mieście i okolicach funkcjonuje kilkanaście małych, prywatnych hut, zakładów oraz pracowni artystycznych. Szklane wyroby z Krosna cenione są za wspaniałą jakość i najwyższej klasy wzornictwo. Wielokrotnie nagradzane, małe dzieła sztuki powstające w Krośnie, obecne są w niemal każdym polskim i w milionach domów na całym świecie.

Rozwój Krośnieńskich Hut Szkła, to stale wzrastająca automatyzacja. Mimo to nie zrezygnowano   z produkcji ręcznej. Wytwarzane tą metodą szkła cieszyły się dużym zainteresowaniem, były poszukiwanym i cenionym towarem na rynkach światowych.

Wiele powstałych w Krośnie wzorów weszło na trwałe do historii polskiego designu. Skala produkcji sprawiała, że niemal w każdym polskim domu można znaleźć szkło z Krosna – wyróżniające się jakością oraz poziomem artystycznym. W krośnieńskiej hucie pracowało wielu wybitnych projektantów.

Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie stanowi istotny punkt europejskiego szklanego szlaku. Podobne obiekty działają na teranie Czech i Niemiec. „CDS to obiekt prezentujący przemysł szklany w zupełnie nowej formule: nowoczesnej, atrakcyjnej i przystępnej. Bardzo nam zależy, aby zarówno mieszkańcy, jak i odwiedzający nas turyści poczuli wyjątkowość miasta i tego jak wielowymiarowy może być szklany świat” – mówi Stefan Dziadosz, prezes Centrum.

Najważniejszymi atrakcjami Centrum Dziedzictwa Szkła są spektakularne prezentacje produkcji szkła. Podczas pokazów na oczach widzów powstanją wazony, patery czy piękne kieliszki. Można także spróbować swoich sił i samodzielnie wydmuchać formę szklaną. Wydmuchiwanie szkła jest jedną z najstarszych metod produkcji i po dziś niezastąpioną.

Na miejscu odbywają się wykłady oraz warsztaty wykorzystujące nowe technologie a także prezentacje filmów. Zwiedzający poznają niesamowite właściwości szkła.

Centrum Dziedzictwa Szkła jest fascynującym obiektem. Z poziomu krośnieńskiego rynku ma cztery podziemne poziomy. Zainstalowane są tam niewielkie piece hutnicze, które pozwalają na tworzenie ręcznie formowanego szkła artystycznego. Grawernia, szlifiernia przybliżają techniki mechanicznego zdobienia szkła. Stanowiska malarskie dostarczają wiedzy na temat uszlachetniania wyrobów farbami. Bardzo ciekawa jest część poświęcona tworzeniu witraży. Przybliża ona techniki niemal niezmienne od średniowiecza, jak i te bardziej współczesne wdrożone przez L. C. Tiffany.

W sali konferencyjno-kinowej oglądając kilkunastominutowy film poznaliśmy historię Krosna oraz hut szkła. W tym samym pomieszczeniu jedną ze ścian pokrywa szklana kompozycja wykonana w technice fusingu. Jej tematem jest jedna z najstarszych rycin przedstawiających produkcję szkła.

Podczas wizyty w Centrum Dziedzictwa Szkła koniecznie trzeba obejrzeć malowidło 3D na posadzce klatki schodów ruchomych. Wykonane zostało w technologii 3D. Wiosną i jesienią organizowane są pokazy 3D-mappingu na powierzchni malowidła „The UnderGlass”. Projekcja na trójwymiarowym obrazie sprawia, że po zmroku malowidło ożywa i odsłania zupełnie inne oblicze. Pokazy „podwójnego trójwymiaru” prezentowane są co tydzień. Obraz ma powierzchnię 80 m2 i powstał na podłodze pomieszczenia. Autorem „obrazu” jest Ryszard „Ryho” Paprocki – krakowski artysta i architekt – a jego tematyka koresponduje z profilem działalności Centrum i przedstawia produkcję szkła metodą tradycyjną, prowadzoną na dodatkowym, podziemnym poziomie budynku. Malowidło nawiązuje także do 90-letnich tradycji hutniczych Krosna.

W Centrum Dziedzictwa Szkła organizowane są wystawy czasowe. Podczas naszej letniej wycieczki dostępna była ekspozycja cyklu wystawowego zatytułowanego „Barwa i światło”, który w trzech corocznie organizowanych wystawach prezentuje sztukę tworzenia witraży w jej historycznej i nowoczesnej odsłonie. Zobaczyliśmy ponad czterdzieści prac witrażowych, o różnych rozmiarach, tematyce i przeznaczeniu. Swoje dzieła prezentowała, mająca ponad stuletnią tradycję najsłynniejsza polska pracownia witrażu – Krakowski Zakład Witraży S.G. Żeleński. Bardzo wyraźnie podkreślona została współczesna sztuka witrażownictwa. Reprezentowały ją powstałe w Pracowni Witrażu Wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Szczególnie miłym było spotkanie z pracami Pani Elżbiety Altevogt. Wśród nich witraż wyjątkowy pod każdym względem. Szklana forma została bowiem wykonana z fragmentów butelek – trójwymiarowy witraż recyklingowy.

Obok głównego budynku, Centrum Dziedzictwa Szkła zagospodarowało tzw. piwnice przedprożne. Jest to ciąg siedmiu odrestaurowanych zabytkowych pomieszczeń zagłębionych pod płytą Rynku. Można w nich obejrzeć m.in. wystawę dzieł najsłynniejszych artystów szkła oraz światowych marek produkowanych w Krośnie, czyli szkła dekoracyjnego wykonanego na zlecenie najsłynniejszych manufaktur szkła, m.in. Waterford Crystal, Murano czy Zwiesel. Jest tam też tzw. sala szkła w fizyce, w której poprzez eksperymenty poznać można właściwości fizyczne szkła.

Zwiedzaniem piwnic przedprożnych zakończyliśmy fascynujące spotkanie z Miastem Szkła. Na pewno będziemy tutaj wracać.

Informacje historyczne zawarte w artykule zaczerpnięte zostały z opracowania Pani Hanny Wajdy-Lawery oraz materiałów ogólnodostępnych

Szlakiem Mistrzów Witrażu – Toruń 2014

Andrzej Bochacz

„Szlakiem Mistrzów Witrażu” to cykliczny projekt, w ramach którego, w kwietniu 2014 roku odwiedziliśmy Toruń. Było to już piąte spotkanie miłośników witraży.

Organizatorami wyjazdu byli: Powiatowy Zespół Szkół i Placówek Specjalnych w Legionowie, fundacja „Promień Słońca”, Legionowska Pracownia Witraży 12U, „Barwy Szkła” oraz Polskie Muzy.

W roku szkolnym 2013/2014 Legionowska Pracownia Witraży 12U prowadziła na zasadach wolontariatu zajęcia, podczas których uczniowie poznawali tajniki tworzenia witraży w technice Tiffany. Początkowo wykonywaliśmy drobne prace w formie szklanych zawieszek. Jednak drugi semestr roku szkolnego cały zespół poświęcił na wykonanie numeru domu na budynek szkolny.

Zwieńczeniem, pełnego radości oraz sukcesów, rocznego wysiłku była wycieczka z witrażami w tle. Celem wycieczki było zachęcanie dzieci i młodzieży do zdobywania umiejętności i wiedzy na temat najpiękniejszych dzieł tej sztuki, jej najwybitniejszych twórców.

Wycieczki „Szlakiem Mistrzów Witrażu” są realizowany w ramach szerszego projektu „Kraina Witraży” i mają popularyzować wiedzę o tej pięknej dziedzinie sztuki i zachęcać do jej uprawiania.

W Toruniu czekała na nas wspaniała , słoneczna, wiosenna pogoda. Na Starówce tłumy ludzi. Liczne wycieczki podziwiają zabytki, muzea i wystawy.

Nasza grupa pierwsze kroki skierowała do wyjątkowego miejsca jakim jest Żywe Muzeum Piernika. Tutaj, bez wyjątku, wszyscy uczestnicy wycieczki pod okiem mistrza zdobywali czeladnicze ostrogi. Własnoręcznie, wyrabiali ciasto, formowali je i piekli pierniki według receptury sprzed 500 lat. Każdy zabrał ze sobą pachnącą pamiątkę z Torunia do domu. Zajęcia w autentycznych, średniowiecznych pomieszczeniach pozwoliły na przeniesienie się uczniów w odległą przeszłość, a staropolski język jakiego używał mistrz szczególnie podkreślał autentyczność wrażeń.

Historię toruńskich zabytków przybliżała nam pani przewodnik i jednym z etapów wycieczki była Bazylika katedralna Świętych Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty w Toruniu. Ten gotycki, ceglany kościół, dawna fara toruńskiego Starego Miasta, był w okresie średniowiecza miejscem wyboru władz miasta i pochówku patrycjatu. Pierwotna świątynia była niedużą budowlą salową. Była nieco węższa od prezbiterium obecnego kościoła, której ściana południowa pokrywała się z południową ścianą istniejącego prezbiterium.

Wzniesiono ją w I połowie XIII stulecia. Bazylika słynie   z wielu wspaniałych świadectw przeszłości, a wśród nich należne miejsce zajmują zabytkowe witraże.

Neogotyckie oszklenia wykonano na przełomie XIX i XX w. Na szczególną uwagę zasługuje witraż we wschodnim oknie prezbiterium. Został wykonany przez Eugeniusza Kwiatkowskiego w 1951 r. z wykorzystaniem w partii maswerku, w różycy ocalałych fragmentów szkieł gotyckich. Po bokach okna dwie olbrzymie postacie patronów kościoła: św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty z połowy XIV w.

Równie interesująca jest kaplica Świętych Aniołów Stróżów, czyli tzw. kaplica kopernikowska, gdzie po 19 II 1473 r. zapewne ochrzczony został Mikołaj Kopernik. Najcenniejszym elementem wyposażenia jest gotycka chrzcielnica z końca XIII w., z późnobarokową rzeźbioną pokrywą. Tutaj też umieszczono renesansowe epitafium z portretem Kopernika, ufundowane w roku 1589, przez miejscowego lekarza i humanistę Melchiora Pirnesiusa. Kaplica została odrestaurowana z okazji 500 rocznicy urodzin Kopernika w r. 1973, wtedy także wykonano witraże wg projektu W. Kozioła oraz odkryto gotyckie, okratowane okno od strony kruchty.

Etapem, który najbardziej rozbudził emocje uczniów była wizyta w znakomitej toruńskiej pracowni witraży Intek-Art. Właściciel pracowni Pan Sławomir Intek przedstawił swoich współpracowników.

W barwnych słowach opowiedział historię powstawania firmy, przeprowadzkę na ulicę Szewską 8 w Toruniu, historię zabytkowej kamienicy, w której znajduje się zakład. Zwiedzający mieli okazję usłyszeć o planach Sławomira Intka założenia w piwnicach kamienicy muzeum witrażu, w którym zwiedzający będą mogli poznać oraz zasmakować średniowiecznych technik tworzenia witraży. Gospodarz prowadzi tę autorską pracownię od 1992 roku i nawiązuje do metod i technik dawnych mistrzów witrażownictwa. Tutaj powstają monumentalne sakralne przeszklenia architektoniczne oraz indywidualne dzieła w technice Tiffany. W pracowni wre praca twórcza. zwiedzający mogą się przyjrzeć jak powstają projekty, jak tnie się i szlifuje szkło. Ściany zapełnione zaklętymi w szkle aniołkami, postaciami z historii Polski, motywami kwietnymi czy też związanymi z historią miasta i terenu. Przepiękny herb Torunia oraz zegar ze szkła wyróżniają się swym urokiem. Mistrz Sławomir Intek ma jeszcze jedną pasję wykonuje ze szkła modele kolorowych samolotów. Zwisają one z zabytkowej powały, a dumny właściciel opowiada o nich swoim gościom.

Uczestnicy wycieczki oprócz poznania historii miasta, dotknięcia miejsc związanych z Mikołajem Kopernikiem mogli zajrzeć do baśniowego świata witraży. W ten czarodziejski świat wpisuje się ujmująca osobowość gospodarza i jego zafascynowanie miastem , jego przeszłością i oczywiście miłością do witraży, w których utrwala na stałe fragmenty toruńskiej historii. Klimat miejsca sprawił, że poczuliśmy się jak przeniesieni do XVI wiecznego Torunia.

Uczestnicy już planują następne wycieczki Szlakiem Mistrzów Witrażu. Zanim do nich dojdzie przed nimi rok pracy i ćwiczeń przy obróbce małych kawałków szkła, składania ich w całość zgodnie z projektem. Doskonałość jaką wykazywali się dawni i współcześni witrażyści, to konsekwencja talentu oraz olbrzymiego wysiłku i wytrwałości. Wielowiekowa trwałość szklanych dzieł przynosi radość oraz satysfakcję.

Trzypokoleniowa tradycja

Rozmowa z Panią Marią Powalisz-Bardońską oraz Panem Jakubem Bardońskim

Aleksandra Ratajczak

W 1936 roku, artysta plastyk, absolwent Szkoły Sztuk Zdobniczych – Stanisław Powalisz założył w Poznaniu prywatną pracownię witraży. W czasie swojej działalności twórczej, wykonał witraże dla ponad kilkudziesięciu kościołów. Po jego śmierci, w 1968 roku, pracownię przejęła jego córka, Maria Powalisz – Bardońska, absolwentka PWSP w Poznaniu i Historii Sztuki na poznańskim UAM. Przez ponad 40 lat pracy, stworzyła witraże dla ponad 100 kościołów. Warto wspomnieć, że sam Kardynał Stefan Wyszyński w 1978 roku, zlecił Pani Marii zaprojektowanie i wykonanie dla katedry w Gnieźnie kompleksu witraży przedstawiających życie św. Wojciecha. Od 1991 roku Pracownią Witraży Powalisz kieruje wnuk Stanisława Powalisza – Mistrz Rzemiosła Artystycznego Jakub Bardoński, który wraz z żoną współtworzy obecne projekty. Pan Jakub i jego mama Maria zgodzili się na rozmowę ze mną, dotyczącą twórczości ich rodziny.

Pracownia została założona w 1936 roku, wkrótce przypada 80 – lecie, czy planują Państwo w jakiś szczególny sposób uczcić tą datę?

J.B: Pomyślimy, jeszcze mamy trochę czasu, dwa lata, właściwie jakieś 18 miesięcy, więc trzeba się zastanowić. Trzeba przyjąć konkretny miesiąc, bo data, kiedy został otwarty warsztat jest względna. Na pewno jakoś to uczcimy lecz na chwilę obecną jeszcze nie ma dokładnych planów.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-3
Kącik historii Pracowni Witraży Powalisz

Przez te 80 lat co Państwo uważają za największy sukces pracowni?

P-B: Trudno powiedzieć. Był okres kiedy ojciec miał bardzo duże osiągnięcia w swoim życiu chociaż wojna mu je w pewnym momencie przerwała, po wojnie też dużo   pracował. Później ja robiłam witraże a teraz syn stara się kontynuować tradycję, więc każdy ma swoje zasługi. Każdy ma osobne wzloty, którymi się zapisał.

JB: Dużym osiągnięciem było na pewno wykonanie witraży w Archikatedrze w Gnieźnie, gdzie mama wykonała witraże z życia św. Wojciecha. Była to duża, poważna realizacja.

M.P-B: Dla mnie rzeczywiście to było największym osiągnięciem.

JB: Takim kolejnym ważnym projektem, ważną realizacją był np. witraż w Katedrze w Pelplinie.

M.P-B: tak, zgadza się, olbrzymia realizacja, bardzo duży witraż, ma 56 metrów kwadratowych, bez rozety.

A jak wyglądała praca w Archikatedrze w Gnieźnie, która trwała blisko 16 lat?

M.P-B: Witraże wykonałam przede wszystkim w oknach u góry i w kaplicach, ale nie we wszystkich, w niektórych były dawne witraże, które należało zostawić. Ja zrealizowałam swoje projekty w trzech kaplicach za Prezbiterium i w kaplicy Najświętszego Sakramentu.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-4
Witraż z NMP z Jezusem z Pracowni Witraży Powalisz

Czy kardynał Stefan Wyszyński osobiście zlecił Pani wykonanie witraży w Gnieźnie? To bardzo ogromna nobilitacja.

M.P-B: Tak, osobiście. Zdecydowanie, to wyróżnienie, ale to cała przyjemność po mojej stronie znać takiego wspaniałego człowieka.

Jakoś szczególnie Pani Go zapamiętała?

M.P-B: Jak mogłam go nie zapamiętać? Pamiętam, że byłam zdziwiona kiedy po prostu traktował mnie jako specjalnego gościa – zawsze z pełnym szacunkiem, miał bardzo duży szacunek dla kobiet. Nie robił tego na pokaz, ale to było jego wewnętrzną potrzebą. Miał też nieprawdopodobną osobowość, taką wnikliwą, obserwacyjną.

A czy robił jakieś uwagi do projektów czy zostawił Pani wolną rękę?

M.P-B: Nie, nie robił uwag, zostawił mi tylko wytyczne a realizacja należała do mnie. Dopóki był zdrowy, to odprowadzał mnie aż do samochodu i zawsze mnie błogosławił mówiąc: „Niech Pani uważa na drogę do Poznania, bo jest niebezpieczna i pojedzie Pani sama”. Tak wiele troski było. I zawsze dostawałam mały prezencik dla moich synów, w postaci słodyczy.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-5
Sala witrażowa w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze zaprojektowana i wykonana w 1981 r. w Pracowni Witraży Powalisz

Sama pracowała Pani nad witrażami w Gnieźnie, czy ktoś Pani pomagał?

M.P-B: Nad projektami i kartonami w skali 1:1, absolutnie od A do Z pracowałam sama. A przy wykonawstwie pomagali mi pracownicy z naszego warsztatu.

Dawniej w pracowni było więcej współpracowników czy zawsze były to osoby z rodziny związane z pracownią?

M.P-B: Kiedyś było dosyć wielu współpracowników, lecz z czasem to uległo zmianie. Na chwilę obecną na rynku jest za dużo witrażystów. Kiedyś nie było ich tak wielu bo nie było dużo zamówień. W czasach PRL-u nie budowano wielu kościołów, natomiast teraz to uległo zmianie. Powstaje wiele nowych kościołów więc i konkurencja jest ogromna.

J.B: Ale trzeba wspomnieć, że to nie tylko kościoły, jest też dużo zamówień do obiektów publicznych.

A czy osoby prywatne też zamawiają witraże? Np. do domu?

M.P-B: Zdarzają się takie zamówienia, teraz jest ich mniej bo przestały być modne witraże w domu, ludzie przez okno chcą widzieć naturę.

J.B: Też są klienci, którzy zamawiają do domów, ale to już kompleksowo otrzymują z zamówionym oknem. Zazwyczaj jakiś prosty witraż, przeszklenie proste witrażowe bez większych komplikacji.

A renowacje? Czy jest ich dużo?

J.B: Renowacje witraży są, wystarczy że Stanisław Powalisz, czyli mój dziadek, wykonał wiraże np. w 1936 roku, to one praktycznie nadają się do renowacji. Sam wykonywałem renowację witraży mojej mamy, wykonanych w 1967-1968 roku lub tych z 1962 r. Renowacja polega głównie na wymianie profilu ołowianego lub zachowaniu starego, gdyż wartość witraża jest wtedy większa lub podmienieniu jakiś poszczególnych szybek, które zostały uszkodzone. Trzeba je domalować lub wymienić na nowe.

Co wpłynęło na to, że Pani tak jak ojciec postanowiła zająć się robieniem witraży?

M.P-B: Mój ojciec upatrzył sobie mnie na następcę, ponieważ dużo rysowałam i lubiłam rysować, więc postanowił mnie przyuczyć.

A Pan? Mama zaraziła pasją, że postanowił Pan kontynuować rodzinną tradycję?

J.B: Bardzo podobało mi się to, co mama robiła, więc też postanowiłem się tym zająć. To było bardzo ciekawe, w końcu tak jak mama zawsze mówiła, że wzrastała miedzy szkłem, między szkłem się urodziła, tak ja przychodząc do warsztatu, też nieustannie stykałem się z szybkami, różnymi projektami, pracami. Tworzenie witraży jest bardzo ciekawe, zawsze człowiek zobaczy coś nowego, przemieści się, spotka nowych ludzi, zwiedzi coś przy okazji, to też ma swoje dobre strony. Można swoją pracę później podziwiać w różnych miejscach nie tylko w Polsce ale i za granicą. Takie zamówienia też się zdarzają, np. w Austrii, w Norwegii cały kościół za kołem podbiegunowym, w Anglii, we Włoszech.

M.P-B: Kilka witraży pojechało też do Jana Pawła II, Matka Boska Częstochowska, św. Wojciech i św. Stanisław, taki ołtarzyk. Jako prezent przesłany przez diecezję Gnieźnieńską.

Na czym polega przyznanie tytułu Mistrza Rzemiosła Artystycznego?

M.P-B: Przede wszystkim należało zebrać całokształt wykonanych prac, lecz w tej chwili już takiego tytułu się nie przyznaje, właściwie on już nie istnieje. Ten kto go otrzymał kiedyś może poczuć się wyróżniony. Wtedy trzeba było brać udział w wystawach które były organizowane w całej Polsce w różnych miastach, tam trzeba było uzyskać jakieś wyróżnienie lub medal. Więc nie liczył się tylko udział ale należało też zaznaczyć swoją obecność. W momencie gdy było sporo tych osiągnięć, to komisja Rzemiosł Artystycznych, wysyłała wniosek do Ministra Kultury i Sztuki o przyznanie tego tytułu.

J.B: Tytuł ten podwyższa wartość danego warsztatu, mając taki tytuł zawsze pokazuje się, że było się docenionym przez Ministerstwo Kultury i Sztuki.

Barwy-szkla-2014-Trzypokoleniowa-tradycja-6
Nagroda dla Pani Marii Powalisz-Bardońskiej za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury chrześcijańskiej przyznana przez Arcybiskupa Stefana Gądeckiego

Czy w chwili obecnej jest dużo zleceń dla witrażystów? Czy są okresy że nie ma pracy?

J.B: Trzeba się starać, dzisiaj zamówienia same nie przychodzą trzeba poszukiwać pracy, reklamować się. Zazwyczaj otrzymuje się do wykonania renowacje lub inne zlecenia i w ten sposób zachowuje się płynność. Ale zawsze mówię, że gdyby było więcej zamówień, to nie byłoby źle. Więc trzeba się starać. W tej chwili witrażami zajmuję się wspólnie z żoną, razem działamy, nie mamy więcej współpracowników, gdyż skurczyliśmy się do minimum potrzeb.

A czy widzi Pan w przyszłości kogoś na swoje miejsce? Czy będzie czwarte pokolenie w Pracowni Powalisz?

J.B: Trudno powiedzieć, syn na razie się uczy i zobaczymy co będzie. Najpierw niech się wyuczy a później może coś mu się zmieni z biegiem czasu. To jest trudne zajęcie, o pracę trzeba się ciągle starać, trzeba jeździć, rozmawiać klientem, spotkać się, zareklamować. Zupełnie w 8 godzinnych normach pracy nie da się zmieścić, bo należy poświęcić znacznie więcej czasu. Jak się kocha swoją pracę, to naturalne że trzeba się przyłożyć. Wiele razy też widziałem kiedy mama spędzała wiele czasu do późnych godzin nocnych żeby wykonać i dokończyć projekty.

W tej chwili mama robi archiwizację projektów, przychodzi codziennie i opisuje wszystko.

The National Wallace Monument

Tłumaczenie i redakcja – Anna Winiarska

BOHATER

Ponad 700 lat temu naród angielski podbił terytorium Szkocji. Królem został wówczas Edward I Długonogi zwany „Młotem na Szkotów”. Rządził krwawo, brutalnie i nie uznawał litości. Zrozpaczona okupowana i uciemiężona ludność poszukiwała zatem swojego wybawcy – takiego, który wyzwałby do walki okrutnego króla i położyłby kres jego panowaniu. Potrzebny był ktoś, kto wywalczyłby dla państwa wolność i przywrócił mu dobre imię.
Żołnierze obu państw starli się ze sobą podczas Bitwy pod Stirling w 1297 roku. Armię szkocką poprowadził do zwycięstwa człowiek, którego imię brzmiało William Wallace.

Sir William Wallace – wzorowy wódz i patriota. Pragnął pokoju i wolności, które zjednoczyłyby rody szlacheckie, przyczyniły się do wzrostu zaufania pomiędzy Barwy-szkla-2014-The-Nationalobywatelami, a także zesłały strach na agresorów i wrogów państwa. Za życia stał się bohaterem narodowym, natomiast po śmierci otrzymał miano patrona Szkocji.

MONUMENT

Monument powstał ku upamiętnieniu bohatera. Wybudowano go na wzgórzu Abbey Craig niedaleko miasta Stirling. Po dziś dzień stoi w tym samym miejscu, przypominając Szkotom o chwale, jaka spłynęła na ich państwo dzięki historycznemu zwycięstwu. Tutaj naprawdę można poczuć historię. Przez ponad 140 lat ten znany obecnie na całym świecie obiekt pełnił rolę atrakcji dla odwiedzających. Przyciągał ich do siebie dzięki licznym wystawom, pokazom i przekazywał kolejnym pokoleniom wiedzę na temat historii Szkocji.

WITRAŻE

Architekci i konstruktorzy, którzy zaprojektowali i wybudowali wieżę, użyli do jej przyozdobienia sporej liczby okien witrażowych zgodnie obowiązującymi w epoce wiktoriańskiej trendami. Jedenaście wspaniałych witraży zainstalowano w 1885 roku. Ich wykonania podjął się zakład produkcyjny James Ballantine & Son, który rozpoczął swoją działalność w początkach epoki. James Ballantine zmarł w 1877 roku. Prace nad monumentem to dzieło Alexandra, jego syna. OdBarwy-szkla-2014-The-National-2 momentu ich zakończenia minęło prawie 130 lat. Firma zajmowała się podobnymi zleceniami już wcześniej. Wykonała m.in. okna herbowe w Scott Monument oraz Dunfermline Abbey w 1882 roku.

Na parterze turyści mogą podziwiać insygnia władzy królewskiej (tzw. „Honory Szkocji/Klejnoty Koronacyjne” – dop.tł.) odnalezione przez sir Waltera Scotta na Zamku w Edynburgu w 1818 roku. Pozostawały ukryte w skrzyni przez ponad sto lat. Przedstawiają Jednorożca, Szalejącego Lwa oraz flagę narodową z krzyżem świętego Andrzeja.

Na witrażach zdobiących ściany pierwszego piętra, gdzie zwiedzającym opowiada się historię życia sir Williama Wallace’a, ukazano jego postać, brytyjski i szkocki oręż oraz gród Stirling. Najbardziej podziwiane i uwielbiane przez rzesze turystów są cztery okna znajdujące się na drugim piętrze. Zapierają dech w piersiach nie tylko ze względu na swoje potężne rozmiary, lecz również piękno wyrazistych barw (im bardziej słoneczny dzień, tym bardziej intensywne). Przedstawiają postacie sir Williama Wallace’a, Roberta I Bruce’a – króla Szkocji oraz dwóch wojowników z czasów średniowiecza – łucznika i kopijnika – wszystkich w pełnym uzbrojeniu i gotowych do walki.

RENOWACJA

Proces renowacji okien witrażowych został przeprowadzony przez konserwatorów – Lindę Cannon i Raba MacInnesa. Rozpoczął się 5 listopada 2012 roku. Okna zostały wtedy usunięte, rozmontowane, wyczyszczone, a później, gdy również ich konserwacja dobiegła końca, zainstalowane na nowo w lutym 2013 roku. Linda i Rab są absolwentami Akademii Sztuk Pięknych w Glasgow oraz uznanymi konserwatorami z Instytutu Konserwacji (www.cannon-macinnes.co.uk.)

SALA SŁAW

Na witrażu postać sir Williama Wallace’a została odziana w zbroję przeznaczoną do użytku ceremonialnego. Widać tutaj kolorową tunikę i ozdobiony licznymi ornamentami hełm. Podobnie jak reszta postaci z sali sław – widocznych na pozostałych trzech witrażach – trzyma on w ręku broń. W jego przypadku jest to oczywiście legendarny miecz, z którym kojarzył się będzie po wsze czasy.

Barwy-szkla-2013-O-liniach-ciecia-10