Ryszard W. Gryglewski
Kiedy w roku 1903 Towarzystwo Lekarskie Krakowskie uzyskało parcelę przy ul. Radziwiłłowskiej1, niemalnatychmiast przystąpiono do budowy okazałego gmachu, który miał stać się siedzibą tej jakże ważnej dla medycyny instytucji.
Autorem projektu architektonicznego był Julian Sowiński, wykonanie robót budowlanych powierzono firmie W. Kaczmarskiego. Całości doglądał ówczesny prezes Zarządu Towarzystwa prof. Julian Nowak (1865–1945), późniejszy rektor UJ i premier rządu RP. To jego energii i woli zawdzięczamy ostateczny kształt budynku przy ul. Radziwiłłowskiej, z przestronną salą posiedzeń, biblioteką, czytelnią, pomieszczeniami siedziby zarządu, Izby Lekarskiej i Towarzystwa Samopomocy Lekarzy. To jego pasja i znawstwo sztuki zadecydowały, że wystrój wnętrza powierzono Stanisławowi Wyspiańskiemu. Wybór Wyspiańskiego nie był przypadkowy. Znajomość prof. Nowaka z Wyspiańskim zaczęła się jeszcze w pierwszej połowie lat 90. XIX wieku w Paryżu i szybko przerodziła się w przyjaźń. Nowakowi zawdzięczamy to, że karton projektu Polonii, który rada miejska we Lwowie odrzuciła, przetrwał do naszych czasów. Na jego też zamówienie Wyspiański namalował powtórnie Caritas, tak dobrze znaną z fresku znajdującego się w kościele Franciszkanów w Krakowie. Wreszcie spod pędzla mistrza wyszedł portret samego profesora. Nie dziwi zatem, że prof. Nowak, gdy przyszło znaleźć osobę odpowiedzialną za artystyczną oprawę budynku, wybrał Wyspiańskiego. Co więcej, dał mu wolną rękę, rzecz niezmiernie rzadka, przez co artysta mógł pracować bez ograniczeń. Tym sposobem powstało dzieło wyjątkowe, zarówno pod względem artystycznym, jak i, czego wówczas chyba nie przewidywano, historycznym. Jest to bowiem jedyny kompletny i w pełni zrealizowany projekt malarskiego wystroju wnętrza autorstwa Wyspiańskiego.
Wchodząc do budynku, nie dostrzegamy z początku niczego nadzwyczajnego. Dopiero kiedy podejdziemy do balustrady schodów wiodących na wyższą kondygnację, naszym oczom ukazuje się balustrada przyozdobiona liśćmi i kwiatami kasztanowca. Oddane w metalu, wiją się regularnym wzorem, prowadząc do tryptyku witrażowego na półpiętrze. Witraż centralny, to Apollo spętany, czyli personifikacja układu heliocentrycznego2. Uskrzydlone ciało boga wygina się w łuku, a napięte mięśnie ramion starają się przemóc krępujące je więzy. Apollo prawą nogą depcze omdlałą postać kobiecą, po lewej stronie dwa inne kobiece ciała wpadają w przestrzeń, u góry zaś dostrzec można postacie starców. Tak jak bóg słoneczny depcze ziemię i buduje od nowa kosmiczny porządek, tak teoria heliocentryczna, depcząc geocentryczny ład, stwarzała de facto nowy wszechświat. Tę alegorię można odnieść do całej nauki w ogóle, gdzie nowe i odkrywcze zawsze musi walczyć ze starym. Spętane ramiona boga są przypomnieniem, że myśl nową krępuje gorset tradycji i uprzedzeń, i że wyrwać się ponad to łatwym nie jest. To memento dla tych, którzy kroczą klatką schodową na piętro, gdzie, u jej wylotu, zastają masywne drzwi sali posiedzeń, sali, w której niejednokrotnie usłyszeć będzie można słowa nowych idei.
Kwiecistość balustrady nie była przypadkowa. Motyw stylizowanych kwiatów, tak charakterystyczny dla Wyspiańskiego, pojawia się we fryzach podsufitowych zarówno w głównym korytarzu, jak i w sali posiedzeń. Był obecny w czytelni, a także na kilimach i portierach, nie ominął żyrandoli i kinkietów. Całości dopełniały meble wykonane według projektu Wyspiańskiego.
Szczególną legendą obrosły krzesła w sali posiedzeń, które – interesujące pod względem formy – pod względem użytkowym są bublem. Ktokolwiek choć raz tam był i słuchał wykładów, zauważył, że publiczność po pewnym czasie zaczyna się dyskretnie wiercić.
Im wykład dłuższy, tym intensywniej się wierci. Powodem tego są niewygodne krzesła – gięte ku dołowi podłokietniki sprawiają, że audytorium przejawia pewien niepokój. Sam Wyspiański, gdy mu to wytykano, miał odpowiadać: Bo też nie powinny być wygodne. Kiedy krzesła są wygodne, wówczas na posiedzeniach śpią. Czy była to kpina artysty, mająca pokryć jego nieudany pod względem użytkowym projekt, czy Wyspiański przedkładał efekt artystyczny nad codzienną służbę mebla, czy też postanowił sobie zażartować z szacownego grona medyków krakowskich – trudno orzec. Niemniej jadalnia, którą według projektu Wyspiańskiego wykonano dla Tadeusza Boya-Żeleńskiego, spełniała wszelkie wymogi artystyczne i… nic poza tym.
Budynek w niezmienionym stanie przetrwał do wybuchu drugiej wojny światowej. W czasie okupacji Niemcy urządzili w nim magazyny, a w styczniu 1945 roku, gdy ewakuowali się w pośpiechu z Krakowa, wysadzali za sobą mosty. Między innymi wysadzili również pobliski wiadukt kolejowy. Siła detonacji była tak duża, że z wielu okolicznych okien posypało się szkło. Niestety, rozpadł się też witraż. Po wojnie los budynku wcale nie był lepszy. Nadal wykorzystywano go jako magazyn, później przekazano na potrzeby Studium Wojskowego AM, potem mieściła się tu biblioteka AM. Wszystko to wpływało fatalnie na stan techniczny budynku. Dopiero w latach 70. ubiegłego stulecia podjęto kompleksowy remont całości. Zrekonstruowany według pierwotnego projektu witraż powrócił na swoje miejsce w 1972 roku, a w dwadzieścia lat później budynek powrócił do prawowitego właściciela, czyli do Towarzystwa Lekarskiego Krakowskiego. Budynek nadal służy Towarzystwu. W sali Malinowej, jak nazywa się salę posiedzeń, z racji kolorystyki, jaką nadał jej kiedyś Wyspiański, po dzień dzisiejszy mają miejsca spotkania, głoszone są prelekcje, trwają dyskusje, tak jak to ponad sto lat temu planowano. W murach domu znalazło swoje miejsce także Muzeum Wydziału Lekarskiego UJ, które stara się zachować pamięć o przeszłych pokoleniach medyków. Tak oto w jednym miejscu współczesność splata się z historią krakowskiej medycyny i historią polskiej sztuki.
1 Związki Wyspiańskiego z ul. Radziwiłłowską, czy nawet szerzej – z Wesołą, opisał barwnie profesor Zdzisław Gajda. Zob.; Z. Gajda, O ulicy Kopernika w szczególności, o Wesołej w ogólności, Kraków 2005.
2 Witraż wykonano w pracowni W. Ekielskiego i A. Tucha.
Prof. Julian Nowak 2 marca 1905 roku podczas uroczystego otwarcia „Domu” mówił: Dążyliśmy usilnie do tego, aby wnętrze domu, w którym częściej przebywać nam przyjdzie, wypadło jak najartystyczniej, albowiem my przyrodnicy mamy wrodzone pragnienie piękna. Nauka bowiem i sztuka z jednego płyną źródła i jak w prawdziwej sztuce nie da się nic wielkiego stworzyć bez ścisłych matematycznych obliczeń, tak znów każda głębsza, naukowa myśl w natchnieniu się rodzi.