Witrażowe igraszki

Aleksander Makarski

Technika witrażowa opatentowana przez L.C. Tiffany’ego pod koniec XIXw. To prawdziwy przełom w sztuce witrażowej. Ciężkie, oprawiane w ołów, płaskie witraże zostały zastąpione przez lekkie, z finezyjnym rysunkiem dzieła. Technika Tiffany’ego daje możliwość budowania nie tylko na płaszczyźnie, ale też przestrzennie, czyli w 3D jak zaraz podchwycą komputerowcy. Dzięki temu powstały słynne na cały świat lampy. Tiffany nie tylko otworzył nowy rozdział   w sztuce witrażowej wprowadzając nową technikę, ale także opracował nowe rodzaje szkła.

Niedostępne stało się dostępne. Dostępne dla wszystkich. To łatwe. Wystarczy trochę zmysłu plastycznego. I trzeba czuć taką wewnętrzną potrzebę. W latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku (ale ten czas leci) trafiłem na serię książek wydanych dla tych co to nie chcą przeżywać życia (i przeżuwać) leżąc na kanapie, patrząc w telewizor, popijając mocny full. Była to tzw. “seria z budzikiem”. Z budzikiem, aby pewnie obudzić w nas drzemiące talenty. Czytałem tę książeczkę wybierając interesujące mnie rozdziały, bo książeczka dała się tak czytać. Była ułożona jak poradnik. Na zasadzie, że każdy znajdzie coś dla siebie. Każdy z nas ma na pewno jakiś talent. Tylko może nie wszyscy o tym wiedzą, że coś takiego w sobie mają. Każdy z nas przeszedł własną drogę w życiu. Nie każdy szedł drogą spełnienia swoich talentów. Często pod naciskiem rodziny wybierało się zawód niezgodny z naszym talentem i możliwościami. Przypominacie sobie jak rozpoczęła się wojna w Iraku? Wydawało się wtedy, że taka wojna to przysłowiowa pestka. Do czego zmierzam? Ano pamiętam, że bardzo dużo młodych ludzi szło na studia, na kierunek: arabistyka. (?) Czym się kierowali? Zainteresowaniami? Nie sądzę. Raczej możliwością zrobienia kariery jako przyszły znawca problemów związanych z bliskim wschodem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te nieszczęsne samobójcze zamachy i przedłużający się konflikt. Część z tych ludzi pewnie skończy studia na tym kierunku. Może nawet z niezłym wynikiem, ale większość na pewno nie znajdzie pracy i będzie zmuszona szukać jakiegoś innego zajęcia. Wojna przecież trwa i jak na razie nic nie zapowiada, że wkrótce się skończy i wkroczymy tam my: arabiści. To tak samo jak często słyszę o młodzieży studiującej kierunek: marketing i zarządzanie. Nie zniechęcam tu do studiowania ulubionych kierunków. Niektórzy pewnie znajdą sie w tym zawodzie, ale jest to wg mnie powiększanie bezrobocia. Wśród absolwentów jest już podobno 50% bezrobotnych. Uczelnie wypuszczające co roku specjalistów od marketingu i zarządzania? No czym niby mieliby ci absolwenci zarządzać? Nie każdy mieszkał w wielkim mieście pełnym szkół i uczelni. Gdzie można przebierać, dostosowując wykształcenie do swoich zainteresowań. Czasem trzeba było szkół szukać poza swoją siedzibą. To wszystko nie jest łatwe. Potem dostawało się pracę, którą może i lubiło się trochę bardziej lub mniej. Czasem nawet bardzo, a czasem nienawidziło się swojego zajęcia. Potrzebą odreagowania było zajęcie, które się bardzo lubiło, czyli hobby, konik, etc. W wolnej chwili dłubiemy coś tam, coś tam…i cieszy to nas niezmiernie. Może też być tak, że kochamy nasze obecne zajęcie, co daj nam Boże. Lubimy tę robotę i jeszcze nam za to płacą. Układ idealny. Moja wspomniana książeczka z budzikiem? Trafiłem tam na artykuł Szymona Kobylińskiego, który chciałbym przedstawić jako przykład, że możemy. No właśnie. MOŻEMY.

“Bodaj czy nie osiemdziesiąt lat miała sławna przed laty “Grandma Mozes”, gdy wpadło jej na myśl, aby zacząć malować obrazki. Jej dziełka stały się znane, pokupne i popularne. W związku z raptowną karierą starszej pani, Antoni Słonimski pisał: “Babcia Mozes i ty mozes”; każdy może zostać nagle artystą.

Sam znałem też pewną niewiastę, która odchowawszy trzy córki, wydawszy je za mąż, postanowiła nadmiar duchowej energii przelać w twórczość plastyczną i bliska pięćdziesiątki przystąpiła do – nie praktykowanych przez nią wcześniej – kompozycji pejzażowych pastelami, niemal od razu trafiając na wystawowe ściany warszawskiej Zachęty, bynajmniej nie jako ciekawostka amatorska (wtedy nie było mody na zachwyty tzw. prymitywami vel malarzami niedzielnymi), lecz jako dojrzała, świadoma siebie i sztuki artystka. Ostatnio zaś, by przedłużyć tę listę kolejnym przykładem, odwiedziłam inną panią w emerytalnym wieku, malującą od niejakiego czasu olejne portrety oraz krajobrazy mające wszelkie cechy zawodowego, podpartego studiami, dorobku, podczas gdy w istocie są to dzieła wyłącznie intuicyjne, niemniej świetne w barwie i rysunku.

Wszystkie trzy białogłowy, a można by im dodać towarzystwo co najmniej trzech tysięcy innych osób płci obojga, odkryły zarówno chęci jak umiejętności w nie najwcześniejszym okresie życia, uprzednio spędzanego wśród całkiem innych zajęć.

Spiritus flat ubi vult – mawiali starożytni – duch wionie kędy chce, a więc może natchnąć z nagła i starszą panią i rencistę księgowego tak, jak ożywia tęsknoty artystyczne młodzieży, wybierającej potem drogę twórczą na resztę swego istnienia. Wszakże cytowane na wstępie przypadki ukazałem dlatego, że chce podkreślić fakt, iż bez wcześniejszych przygotowań, ba, nawet bez świadomości własnych rezerw duchowych i własnego talentu można wejść – i to czasami pełnym impetem – w napotkaną późno krainę o nazwie Sztuka.

Przytaczane przykłady stanowią jednak, dzięki wyjątkowym efektom, szczególny rodzaj nagłej kariery artystycznej, tak jak to zdarzyło się pewnemu poecie, kiedy niemal z przypadku zagrał jedną, potem drugą, a dziś gra bodaj pięćdziesiątą rolę w filmie i należy wręcz do czołówki w tej branży, jako jeden z mądrzejszych i silniej wzruszających aktorów ekranu; myślę o Włodzimierzu Boruńskim, (1906 – 1988 przyp. aut.) “odkrytym” przez reżyserów kinowych, niezapomnianym jako wielka kreacja w “Zazdrości i medycynie, “Sklepach cynamonowych”, “Polskich drogach” i wielu innych, krajowych i zagranicznych dziełach filmowych. Obecnie aktor zdominował w nim poetę piszącego, pozostała zaś poezja działania, nie inaczej jak w twórczości babci Mozes pozostał jej pogodny, dobrotliwy i wnikliwy zarazem stosunek do świata, do sąsiadów małomiasteczkowych, których malowała na tle rodzinnego pejzażu, pozostał cały sentyment staruszki do uroków słonecznie przeżytego curriculum vitae.”

Do dzieła zatem Rodacy! Bierzmy się za jakieś ulubione zajęcie. Możliwości w kolorowym szkle są nieograniczone. A w połączeniu szkła z tym co wynalazł dla nas L.C. Tiffany – wprost niesamowite. Technika tiffany, bo tak pozwalam ją sobie nazwać, czyli łączenie szkła za pomocą taśmy miedzianej i lutowaniu cyną, to można   powiedzieć “wariacje na zadany temat”. Wszystko zależy tylko od naszej wyobraźni. Można robić “na płasko”. Można i w przestrzeni. Można ożywiać kolory źródłem światła – żarówką, świeczką, czy jeszcze czymś innym czego nie jestem w stanie przewidzieć. Łatwo zgadnąć do czego namawiam?

Do zajęcia się pięknym witrażowym hobby.

Ktoś zapyta – po co to wszystko?

Niech odpowiedzą Ci, którzy już to robią.