Musicie nam pomóc

Augustyn Baran

Zawsze tak było. I nigdy nie było inaczej. Gdyby nie gościnność starogreckich dworów, pałaców i zamków przyjmujących wędrownego, niewidomego śpiewaka Homera – nie miałby świat późniejszy i obecny dwu wielkich epopei. Zostały zapisane znacznie później i eposy rycerskie z czasów wojny trojańskiej mogły przetrwać.

Podobnie działo się w średniowiecznej Europie: na dworach książęcych, możnowładców świeckich i biskupów we Francji i innych państwach przyjmowano poetów, trubadurów, muzyków – ludzi ówczesnej i ponadczasowej kultury. Dzięki hojności mecenatu do dzisiaj zachowały się arcydzieła tamtych czasów. Mamy zachowaną sztukę, muzykę i poezję. Znane nam są nazwiska największych twórców średniowiecza.

Okres Renesansu – to z pewnością największy rozkwit nie tylko europejskiej kultury ale i mecenatu dworów królewskich w całej Europie – od półwyspu Iberyjskiego po Wielkie Księstwo Moskiewskie. Niekiedy niewielkie nawet enklawy – ośrodki mecenatu drobnej szlachty, plebanii, miast i miasteczek – dawały możliwość wybicia się samorod­nym talentom w różnych dziedzinach życia kulturalnego i gospodarczego. Po liczne przykłady nie należy wędrować daleko. Dwór Zygmunta Starego, potem jego syna Zygmunta Augusta – to ośrodki najwyższej europejskiej myśli   naukowej, literatury, malarstwa, rzeźby i architektury.

Na dworach ostatnich Jagiellonów przebywali prawie wszyscy ludzie naszego Odrodzenia. Wielu innym – pomagali magnaci, kształcąc ich, wysyłając w dalekie podróże po Europie Zachodniej. Ważnym był mecenat biskupów. Klemens Janicki – poeta naszego Renesansu zaistniał dzięki opieki jednego z biskupów.

Także Jan Kochanowski – wiele lat spędził na dworze królewskim, nim osiadł w swoim Czarnolesiu.

Oświecenie – nie trzeba przypominać roli słynnych obiadów czwartkowych u króla St. Augusta Poniatowskiego. Ani dworu światłego magnata Czartoryskiego, gdzie znaleźli oparcie nasi najwięksi poeci.

Salony bogatych mieszczan w całej Europie w XIX w. – to przystań dla poetów, pisarzy, muzyków, ludzi pędzla i dłuta. Tak we Francji, tak w polskich, miastach i dworach, podobnie w imperium carów. Trudno wyobrazić sobie sukcesy Mickiewicza, Chopina, dziesiątków innych bez mecenatu burżuazji i arystokracji.

Nasz najpłodniejszy pisarz J.I. Kraszewski wciąż był uzależniony od łaskawej i hojnej kiesy bankiera L. Kronenberga. Ogromna ilość listów Kraszewskiego – to listy dziękczynne za okazaną „zwrotną” pomoc, pożyczkę, która nigdy nie została przez pisarza zwrócona.

Niewiele zmienia się sytuacja ludzi kultury w niepodległej II Rzeczypospolitej. Z jednej strony opiekę przyjmują związki twórcze, różne akademie itp. Mecenat państwa był jednak za szczupły, by „nakarmić” rzeszę tych, którzy piszą, malują, fotografują, „kręcą” filmy. W dalszym ciągu uzależnieni byli od pomocy

prywatnej. Przetrwanie wielu artystów w czasie II wojny światowej zależało od dobrej woli dworów ziemiańskich, pomocy plebanii, klasztorów, właścicieli różnych firm.

Mecenat państwowy za czasów PRL był czymś nowym w kulturze. Obejmował on jednak twórców zaangażowanych ideologicznie. I tylko oni mogli liczyć na czerpanie dochodów. Małą niesubordynacja światopoglądowa odcinał ich z możliwości opieki państwa. I znowu mogli oni liczyć na pomoc ośrodków niezależnych od władzy i państwa. Zbyt świeże i znane są to sprawy, by szerzej o nich rozprawiać.

Obecnie twórcy rodzimej kultury znaleźli się w dosyć trudnej sytuacji. Dają sobie radę ci z głośnymi i pewnymi nazwiskami. Ci – z nowymi, nikomu niemal nieznani poeci, pisarze, artyści – znajdujący się poza marginesem <sławy i chwały> – wegetują na poziomie niekiedy biologicznym. Czekają lata na wydanie książki, na wernisaż, trudno jest im przebić się z drukiem fragmentu powieści czy opowiadania w czołowych „nieregularnikach” – pismach, które przeważnie nie płacą honorariów.

Kto im pomoże? Kto wesprze ich twórcze poczynania, ukaże gotowe dzieła? Fakt, że każdy może wydać własną książkę bez ingerencji cenzury – nie oznacza jeszcze, że jest to możliwe, a nawet prawdopodobne. Tych spraw nie można mylić, chociaż na rynku księgarskim zalegają setki tytułów, których nikt nie chce (lub nie jest w stanie) ku­pić. Łatwość wydania dla ludzi z pewnych kręgów nie decyduje jeszcze o wartości danej książki.

Na powyższe pytania należy odpowiedzieć tu i teraz prosto, jasno i zdecydowanie: o nowych biznesmenów należy się ta pomoc. Początkującym literatom, poetom i pisarzom często z głębokiej prowincji: Galicji, Podlasia, małych miasteczek w całej Polsce, niekiedy z zapadłych wioch z coraz droższą komunikacją ze światem, często bez telefonów, skąd daleko do świata, mimo głośnych zapewnień mediów o globalizacji lub globalnej wiosce.

Hasła te, być może słuszne w wielkich metropo­liach Zachodu, za oceanem w Ameryce, mało mają wspólnego z realiami Europy Środkowej. Niestety,   Polska również leży w tej strefie. I twórcom kultury   trzeba pomóc. Do państwowej kiesy daleko. Poza tym, jak w wielu dziedzinach, tak i w sferze kultury – wszystko zależy od „układów”: koleżeńskich, przyjacielskich i nie tylko. Nowi, młodzi biznesmeni często bliżej są poetów, pisarzy, przyszłych artystów niż „globalne” państwo.

Dzisiaj globalizacja w kulturze – to nic innego, niż zalew zachodniej tandety. Tak w dziedzinie słowa pisanego, w filmie, modzie i nie tylko. Znany profesor Ujotu Jan Skoczyński powiedział, że globalizacja kojarzy mu się przede wszystkim z totalizmem… To groźne słowo powinno być ostrzeżeniem. Dla wszystkich.

Kiedyś, na początku demokracji usłyszałem, że potrzeby kulturalne u polskich biznesmenów pojawią się naj­wcześniej w drugim pokoleniu. Wbrew znanemu „prorokowi”, którego nazwisko pominę – dzieje się to już teraz. Należy jednak ten proces przyspieszyć i urealnić. Jest to możliwe. I prawdopodobne.