Mała Jałta – wielcy Polacy

Augustyn Baran

Barwy-szkla-2011-Mala-JaltaW wojnie domowej nie ma zwycięzców – ten bolesny frazes znany jest od starożytnego Greka.

Grek mógł sobie mówić – Europa była, jest i pozostanie mądrzejsza od Autora powyższej maksymy – króla maleńkiego państewka w Helladzie.

Wojna domowa jest kryzysem, który nie omijał Europy w przeszłości, także Polski, naszych miast, wsi i rodzin. W czasach przewartościowania jednych wartości na inne.

Nasze ostatnie dzieje obfitują w próbę zmartwychwstania bohaterów, którzy jeszcze nie tak dawno byli antybohaterami. Nie pisano o nich, nie mówiono, a jeśli tak – z konieczną odrazą.

Zatem, postaci wielu z nich, jak i czyny poddaje się aktualnemu przewartościowaniu, dowartościowując zarazem. Z punktu widzenia samej historii – jest to zabieg jak najbardziej wskazany i konieczny, chociaż w historii interpretacja również zależy od upodobań, często bardzo subiektywnych samego historyka.

Wiadomo nie od dzisiaj, że w walkach brato-bójczych po II wojnie światowej zginęło około 20 tys. ludzi. Najczęściej młodych, zaangażowanych po jednej, to po drugiej stronie politycznej barykady. W czasach PRL stawiano pomniki, ryto tablice pamięci tym, co padli w walce, utrwalając „władzę ludową”. Teraz stawia się pomniki tym drugim.

Tymczasem: wszystko odbyło się tuż po Jałcie, w której „mali” szefowie 4 mocarstw podzielili świat, a terytorium Polski oddali pod wpływy człowieka z fajką.

Łatwo więc było zastrzelić dwu milicjantów, trzech PPR-owców, ale Armii Czerwonej pokonać już się nie dało.

O nowej wojnie nikt nie chciał słyszeć. Nie tylko Europa, ale świat lizał dotkliwe rany po niedawnej ostatniej. Tymczasem „wielkim” Polakom marzył się nowy konflikt przeciw ustaleniom małym szefom z Jałty.

Marzenia topiono w krwi. I lała się krew po obu stronach. Ginęli najczęściej młodzi ludzie.

Do dzisiaj trwa ten „dziwny pogrzeb” niepotrzebnie wtedy umarłych.

Tu i tam padają przebaczenia pod adresem agresorów. „Znaki pokoju” łatwiej przekazać i odebrać od wroga, niż brata. Kraj usiany jest mogiłami ludzi, którzy polegli w wojnie po wojnie. Kiedy było potrzebne ich życie, a nie ofiara z życia.

Porządek jałtański rozpadł się w czasie odległym po ich daremnej walce. Dlatego w tej chwili, jak napisałem – nastał czas dla historyków z jednej strony, z drugiej zaś dla fundatorów wspólnego pomnika: „Tym, co zginęli w walce przeciw sobie”, w wojnie domowej, narzuconej przez innych, ale jednak – domowej.

Historia w naszej ojczyźnie nie chce być – od   wieków to trwa – nauczycielką życia. Jest niestety w dalszym ciągu nauczycielką śmierci. Najgorsze, że tej niepotrzebnej. Absurdalnej.

Nie dziwmy się, że wciąż trzeba pisać na nowo powieść Andrzejewskiego „Popiół i diament”. Może dlatego, że żadna w Europie, jak właśnie nasza historia, spala     diamenty i bez przerwy brniemy przez popioły rodzinnych domostw w miastach i wsiach. Popioły i zgliszcza są jedynymi relikwiami naszej przeszłości.