Józef Mehoffer jako malarz i dekorator

Eligiusz Niewiadomski

Tygodnik Illustrowany z dnia 21 listopada 1908 r.

Wracam do rzeczy.

Uderzającem zjawiskiem w sztuce współczesnej polskiej jest upadek kultury rysowniczej. Znam nawet zdolnych artystów, którzy prześlicznie wykonają pocztówkę, albo nawet poważniejszy szkic dekoracyjny – ale z chwilą, kiedy wypadnie im powiększyć figurę do naturalnej wielkości, stają się niezaradni, jak dziecko. Inni odczują znakomicie ruch i charakter całej postaci – ale nie potrafią narysować ściśle stopy lub dłoni.

Barwy-szkla-2012-Jozef-Mehoffer
Karton witraża „Męczennicy” dla katedry we Fryburgu

Mehoffer jest jednym z tych bardzo nielicznych. dla których ani natura przedmiotu, ani skala nie zdaje się stanowić żadnej trudności. Wychowaniec paryskiej Ecole des Beaux Arts – najlepszej na świecie szkoły (o ile chodzi o formę), wyniósł on stamtąd ogromną   wiedzę rysowniczą.

Figurę ludzką stawia w najtrudniejszych skrótach i ruchach z taką łatwością, jakby tu chodziło o wypalenie papierosa. Jedynie artyści są w stanie ocenić, ile charakteru w każdej jego figurze, ile wykwintnej precyzyi w rysunku ręki, nogi, kolan, palców, w delikatnych zwrotach szyi lub torsu …

Mehoffer jest jednym z pierwszych rysowników współczesnych. Z polskich artystów żyjących może Jacek Malczewski i Chełmoński, a z nieżyjących – jeden Matejko równie głęboko opanowali formę.

A potem – z jakiem wyrafinowaniem głębokiego psychologa oddaje Mehoffer pewne subtelne stany   ducha przy pomocy delikatnego ruchu albo wyrazu   twarzy. Ekstaza męczenników, niebiańskie uczucia aniołów, męka Chrystusa, seraficzne zachwyty świętych, delikatny wdzięk uśmiechu Maryi, zgroza i pomieszanie, wypływające na twarz Heroda, cała ogromna skala uczuć tak różnorodnych i tak znikomych, że ująć je może tylko przeczulona dusza artysty XX wieku.

Wiele z tych subtelności zapewne ginie dla oka   w skutek znacznej odległości, zwłaszcza w witrażach wielkich rozmiarów. Nie znaczy to bynajmniej, że autor zapoznaje dekoracyjne zadanie witrażu. Przeciwnie. Mehoffer jest przedewszystkiem dekoratorem, jeżeli można użyć wyrazu „przedewszystkiem”, mówiąc o talencie tak dziwnie wielostronnym i zrównoważonym.

Barwy-szkla-2012-Jozef-Mehoffer-2
Karton witraża „Zmartwychwstanie” dla kaplicy zamkowej w Gołuchowie

Każda jego praca świadczy, jak artysta ten doskonale odczuwa środek ciężkości zadań dekoracyjnych, konieczność odrzucenia realistycznych efektów na rzecz płaskiej, jednoplanowej kompozycyi, ale rozumie to wielu innych ludzi z pewną kulturą artystyczną. Co jest zdumiewające, to nie samo rozumienie, ile ten rys specyalny talentu Mehoffera, ta łatwość odrzucenia kajdan realistycznej logiki, które   pętają wyobraźnię i logikę dekoratora… Ta śmiałość, z jaką rzuca on swe postacie na jakieś tło bajeczne, płasko obmyślane, na którem z bezprzykładną fantazyą rozsnuwa i rozwija przebogate, poprostu, niebywałe w sztuce współczesnej – motywy zdobnicze.

Jak Midas zamieniał w złoto wszystko, czego się dotknął, tak w cudownem ujęciu rąk tego artysty wszelki przedmiot zamienia się we wspaniały, barwny, stylowo-płaski ornament: kwiaty, włosy, ciemne sylwety ptaków, płomienie, tęcze, skrzydła, narzędzia tortur, szaty   wspaniale haftowane, jak z bajki, cudne. I wszystko   zdaje się pienić, musuje, jak szampan, wyrzucone z duszy z łatwością, pozornie bez żadnego wysiłku.

Czem np. stają się skrzydła jego aniołów, motyw ulubiony, częsty i za każdem razem inaczej rozwiązany. Skrzydła!… Mehoffer wie doskonale, że one nie mają służyć do lotu, ale są tylko podnietą fantazyi, motywem plam barwnych. Z kilku: trzech lub czterech tonów, przeplatając je wzajemnie w wykwintnej, niesłychanie zręcznej kompozycyi, składa cudowne symfonie barwne i linijne. Przyglądam się bliżej: wierzyć się nie chce, że podobny efekt otrzymał tak prostymi środkami! I w tem właśnie ujmuję znamię prawdziwej wielkości.

Jednak pod tym przepychem i fantazyą i pozorną swobodą kompozycyi kryje się niezmiernie głębokie jej obmyślenie, aż do ostatniej kreski. Wszystko to przeszło przez ogień wielu prób i doświadczeń. Nie można ruszyć nic, zmienić jednego tonu, jednego waloru, bez naruszenia harmonii całości, wszystko tak jest powiązane, że zmiana jednej części pociąga za sobą cały szereg daleko sięgających zmian w innych.

Mehoffer ogromnie opracowuje swe witraże. Jeden projekt powstaje w ciągu miesięcy i lat. Jego naiwność to świadoma siebie naiwność człowieka, stojącego na szczycie kultury.

Kiedy się mówi o witrażu, powinno się go ilustrować barwnymi pokazami, postawić barwę na pierwszem miejscu, bo ona jest tu treścią i duszą. Bez barwy witraż, najpiękniej narysowany, będzie jałowym – beztreściwym.

Barwy-szkla-2012-Jozef-Mehoffer-3
Witraż „Dzieje Krzyża Świętego” dla kaplicy na Wawelu. Zdjęcie nie pochodzi z oryginalnego artykułu.

Ale jakże tu mówić o barwie? Przecież tych harmonii słowami wyrazić niepodobna. Klejnoty… drogie kamienie… ognie sztuczne… to wszystko są słowa, co budzą pewne tylko, chaotyczne refleksy, ale nie dają idei samej rzeczy.

Jedno tylko da się powiedzieć: gama Mehoffera jest ogromnie wyszukaną i wdzięczną, najczęściej gorącą. Mehoffer przebiega po całej ogromnej skali barw, jaką tylko w szkle kolorowem można znaleźć. Harmonie jego są nasycone, żywe i bogate, ale to bogactwo nie osiąga się przez nieskończoną mnogość tonów, tylko przez genialny rozkład ograniczonej ich ilości.

Zresztą mówić o tem to rzecz jałowa. Trzeba, samemu oglądać oryginały w szkle, albo z braku szkła – kartony, albo wreszcie barwniejsze od kartonów – szkice. Na ostatniej wystawie Polskiej Sztuki Stosowanej było tych szkiców kilka, i to przepysznych. Wyróżniam zwłaszcza dwa, przeznaczone dla kaplicy Świętego Krzyża na Wawelu.

Jak je nazwać – nie wiem … „Droga krzyżowa … „ ale mniejsza o tytuł.

U dołu, wśród jakiegoś lasu, który jest jedną symfonią ciepłych tonów szafirowych, błękitnych, zielonych, ametystowych – ciągnie procesya: królowie w purpurowych płaszczach, nędzarki, zakonnice, rycerze w zbrojach, pochyleni, idą, dźwigając krzyże, po bokach dwa anioły, w ciemnej o pawich odbłyskach szacie, smutnie patrzą na tę procesyę krzyżową.

Pas środkowy: na pierwszym planie cesarzowa Helena w przepysznym byzantyjskim stroju, potem ciemna sylweta krzyża, za nią Chrystus w chwale, w zielonawych otęczach, bliżej aniołowie i święci w jasnych, cudownie barwnych szatach …

Jeszcze wyżej jedna czarowna orgia barw gorących, z kwiatowych motywów wysnutych, w pośrodku klęczy anioł skrzydlaty.

Drugi szkic w podobnym charakterze.

Oba są cudowne bez zastrzeżeń. Mimo całą trudność, jaką miał autor z krótkim, ciężkim kształtem okna i z brzydką figurą jego lasek. Te szkice nie wahamy się postawić obok najpiękniejszych okien dla Fryburga.

Przytaczam je tem bardziej, że jeden z nich każdy może obejrzyć w niezłej kolorowej pocztówce, wydanej przez firmę J. Czarnecki w Wieliczce.

Ale szkice nie podobały się. Komu? Ks. Puzynie, czy hr. Lanckorońskiemu, czy wreszcie jakiemu „komitetowi”. Nie wiem. W każdym razie nie podobały się tym samym oczom, co tolerują w katedrze wawelskiej okno Ś-go Stefana, Ś-tej Katarzyny i Matki Bożej, a przedewszystkiem świeżo wprawiony potworny poprostu witraż p. Makarewicza,” Kadłubek”, ostatni   wyraz nieudolności kompozycyjnej w liniach, walorach i barwach.

Poprostu oczom się nie chce wierzyć. Do tego samego okna robił szkic Mehoffer, szkic, cośmy niedawno widzieli na wystawie Polskiej Sztuki Stosowanej. Szkic bardziej może obrazkowy, niż inne jego prace, ale mimo to prześliczny. Więc odrzucono go po to, by zeszpecić katedrę takim łachem!

Okno p. Makarewicza zasługuje na uwagę jeszcze z innego względu. Kiedy odrzucono szkic Mehoffera, ks. k. Puzyna zwrócił się do p. Edwarda Trojanowskiego z propozycyą wykonania projektu witrażu. P. Trojanowski odmówił. Z podobnym wynikiem zwracano się do p. Uziębły. Obaj ci, zresztą zdolni artyści odmówili nie ze względów koleżeńskich, ale dlatego, że byli świadomi, że żaden z nich równie pięknego, jak Mehoffer, projektu nie zrobi. Z miłości własnej i z kieszeni własnej zrobili ofiarę dla sprawy … Chodziło im o katedrę, nie o siebie. I postąpili pięknie.

P. Makarewicz podobnych racyi nie uznał, czy nie zrozumiał. No i ozdobił Wawel oknem, które w interesie katedry należy czem prędzej wyrzucić.

Tylko jest niepojęte, jak można je było przyjąć. Bo trudno jest zrobić wybór między dwiema rzeczami mniej więcej dobremi lub lichemi. Ale jeżeli jeden projekt jest prześliczny, a drugi niezdarny nawskroś, to doprawdy trzeba żeby jakiś uwiąd starczy odebrał sędziom zmysły, smak, rozum!

Ach! wiele jest chamstwa na świecie, całe oceany. Znamy je, znamy .. . Ale są rzeczy, z któremi pogodzić się niepodobna, bo one same do gardła skaczą.

Tylko u nas tych rzeczy za dużo … za dużo.

Barwy-szkla-2012-Jozef-Mehoffer-8
Witraż „Caritas” dla kaplicy grobowej rodziny Grauerów w Opawie Zdjęcie nie pochodzi z oryginalnego artykułu.

Więc po to wielki artysta, w bólach i radościach twórczych – wydaje na świat klejnoty bezcenne. Po to? Na urągowisko zgnilcom? Grabarzom sztuki naszej, jedynej rzeczy, z której jeszcze możemy być dumni, my – nieszczęsny, my – sponiewierany i spodlony naród. Bo i cóż my mamy prócz tej garści talentów? Prócz tych kilku proroków, geniuszów nie słuchanych – zdolnych stworzyć rzeczy nieśmiertelne i dać nowy, wielki – może ostatni blask polskiemu imieniu … Aby, schodząc ze, świata – jeżeli mu zejść sądzono, pozostawiło po sobie coś więcej prócz swędu i dymu popiołów.

Z prac witrażowych, wykonanych przez Mehoffera, wyliczę tu duże okno w katedrze lwowskiej (Kazimierz Wielki jako fundator katedry), okno w kaplicy Szafrańców na Wawelu, cztery maleńkie, ale prześliczne okna do mauzoleum rodziny Grauer w Opawie, sześć okien do kaplicy zamkowej w Baranowie (Galicya); trzy okna do kościoła w Jutrosinie (W. Ks. Poznańskie), okno zamku w Gołuchowie, okno Vita Somnium breve dla krakowskiej fabryki witraży. Mimo całą piękność są to rzeczy stosunkowo drobne. Największem dziełem Mehoffera są i zapewne pozostaną witraże do katedry Fryburskiej. Jest ich dotąd pięć, wszystkich ma być ośm. Prócz tego świeżo uchwalono 3 okna do prezbyteryum również powierzyć Mehofferowi. Jeżeli weźmiemy pod uwagę olbrzymie wymiary tych okien i gruntowność, z jaką Mehoffer opracowuje każdy witraż, to pojmiemy, że to jest kwiat jego życia. Jak Ghiberti poświęcił swoje   – słynnym parte del paradiso, tak Mehoffer najpiękniejsze lata i największe wysiłki energii twórczej oddaje tym pomnikowym dziełom. W przyszłości Fryburg stanie się miejscem pielgrzymki artystów i krytyków całego świata, a ktokolwiek zechce studyować dzieła polskiego artysty, ten musi go szukać nie w Krakowie, nie w Warszawie, nie w Płocku – ale w dalekiej szwajcarskiej ziemi.


Eligiusz Józef Niewiadomski

Urodził się w Warszawie 1 grudnia 1869. Syn Wincentego, literata, urzędnika mennicy warszawskiej i uczestnika powstania styczniowego oraz Julii z domu Werner. Jego rodzina, której historia sięgała XVI wieku, pieczętowała się herbem Prus o przydomku „Goleń”; wywodziła się ze wsi Niewiadoma pod Sokołowem Podlaskim. W wieku 2 lat Eligiusz Niewiadomski stracił matkę, którą odtąd zastępowała mu starsza siostra Cecylia.

Wykształcenie średnie uzyskał w warszawskiej szkole realnej, gdzie ukończył wydział matematyczny w 1888. Naukę kontynuował w Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, którą ukończył w 1894, otrzymując złoty medal absolwenta za obraz Centaury w lesie.

Po powrocie do Warszawy zasłynął jako publicysta i krytyk sztuki – jego artykuły były cenione przez znawców, m.in. przez Stanisława Witkiewicza (ojca). Od 1897 wykładał rysunek na Politechnice Warszawskiej; poświęcił się pracy na rzecz utworzenia w Warszawie Szkoły Sztuk Pięknych na europejskim poziomie. Przygotował statut uczelni, plan prac, a dzięki swoim kontaktom ściągnął do Warszawy wielu wybitnych twórców, m.in. Ferdynanda Ruszczyca, Xawerego Dunikowskiego, Edwarda Trojanowskiego, Kazimierza Stabrowskiego. Opracował popularny zbiór map historycznych wydanych pt. Album do dziejów Polski (1899). Brał udział w pracach przy reorganizacji Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.

10 listopada 1918 brał czynny udział w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich w Warszawie. W 1920 w chwili ofensywy bolszewickiej wystąpił o urlop w ministerstwie i próbował wstąpić do Wojska Polskiego, ale został odrzucony z powodu wieku (miał wówczas 51 lat). Z polecenia gen. Kazimierza Sosnkowskiego został przyjęty do pracy kontrwywiadowczej w II Oddziale Sztabu Głównego. Czując się zbędny i zrażony do pracy „tyłowej” wymógł na przełożonych przeniesienie do 5 pułku piechoty Legionów, gdzie jako szeregowiec, wraz z synem Stefanem, walczył na froncie. W 1921 zdemobilizowany powrócił do Warszawy na dawne stanowisko w Ministerstwie Kultury i Sztuki.

16 grudnia 1922 w czasie otwarcia wystawy w warszawskiej Zachęcie, obecny tam Niewiadomski oddał w kierunku prezydenta RP Gabriela Narutowicza trzy strzały   z rewolweru. Narutowicz zginął na miejscu. Niewiadomski nie bronił się i nie próbował uciec, policja od razu go aresztowała.

30 grudnia 1922, w pierwszym dniu procesu, Niewiadomski został skazany przez sąd na karę śmierci, której sam dla siebie zażądał. W czasie procesu przyznał się, że przez pewien czas nosił się z zamiarem wykonania zamachu na Józefa Piłsudskiego, uznając go głównym winowajcą demokratycznego i lewicowego rozkładu, który toczył jego zdaniem Polskę; zrezygnował z tego w momencie, gdy Józef Piłsudski zadeklarował, że nie zamierza się ubiegać o stanowisko Prezydenta RP. Pomysł dokonania zamachu powrócił po wyborze na to stanowisko Gabriela Narutowicza (9 grudnia 1922).W momencie egzekucji wyraził wolę, by nie przywiązywano go do słupka ani nie zawiązywano mu oczu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”.

Został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny 31 stycznia 1923.

Pochowano go na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. W pogrzebie Niewiadomskiego uczestniczyło około 10 tysięcy ludzi.