„Głowa wroga” – fragment powieści

Dziadek czasem wychodzi po mnie, bo wie, że niełatwo wejść do jego zagrody. Strzeże jej stary pies, pamiętający Hitlera, oraz swobodnie chodzący Kogut – bojowiec. Głuche warknięcie psa oznacza dla ptaka wzmożoną czujność. Już wie, że zbliża się natręt. Wskakuje na wzgórek, jakich pełno na podwórzu i przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę, wypatruje wroga. Jest nim każdy, kto wchodzi, ale najczęściej ja lub niedowidzący żebrak, nazywany dziadem, który za kilka szczerych modlitw przed reprodukcją malowidła Matejki Kopernik – dostaje od babki małe jajo.

Kogut jest czujny i nieomylny. Dziesiątki razy odpędził mnie skutecznie i daleko od stuletnich drzwi dziadkowej   sieni. Wystarczyło zrobić jeszcze dwa, trzy kroki, żeby ich dopaść, ale ptak znowu był przy nich pierwszy. Uciekałem, słysząc za sobą chrapliwie odpiane zwycięstwo.

Kogut, rosły trzylatek, cały w czerwieni piór, o szerokiej piersi i twardym, lekko zakrzywionym dziobie, jest najlepszym strażnikiem dziadkowej zagrody. Panuje nad sadem czereśni, węgierek, jedynej we wsi czarnej morwy, włoskich orzechów, winogrona oraz najwcześniejszych jabłek, żółtych jak bułka z makiem, którą babka piecze dwa razy w roku na przyjazd syna z dalekiego świata.

Kogut jest wszędzie naraz. Nie odstępuje zwłaszcza miejsc, przez które na podwórze wchodzi ktoś obcy. Nie ma dla niego żadnych przeszkód, oprócz stodoły i domu, które musi obiegać, galopując z wrzaskiem. Potrafi wzbijać się niemal pionowo, pokonując dachy różnych szop, wozowni, chlewów, chlewików i innych zadaszonych rupieciarni, niezbędnych w każdym gospodarstwie kułaka. Ląduje na gościu, w pełni go zaskakując, nakrywając skrzydłami spod których nie widać słońca ani drogi ucieczki.

Spada z nieba tam, gdzie trzeba – mówi wierszem babka. I nagradza komandosa garścią twarogu, którego nie chciała żadna córka.

Przy tym Kogucie – babczynym jak wszyscy mówią, „orle” – pies jest zbyteczny. Żyje jednak, bo zasłużył się w okupacyjne noce przepędzając czujki narodowej partyzantki i ostrzegając przed Niemcami, którzy nadciągali nagle. Później nieźle radził sobie z NKWD i władzą ludową. Tej – wraz z dziadkiem – nie cierpieli od samego początku. Dzięki niemu dziadek był zawsze tam, gdzie trzeba. Dlatego pies żyje i będzie żył do końca swojego psiego żywota, choć Kogut z powodzeniem zastępuje sforę takich psów.

Pamiętam wszystkie stoczone z Kogutem walki. Tak potyczki, jak i długotrwałe podchody zakończone gwałtownymi starciami.

Atakował mnie, jak każdy, od tyłu. Z powietrza. Zdobywał przewagę z marszu, zaskakiwał z flanki, najczęściej z prawej. Był nieustraszony w ataku z czoła.

Darł ze mnie kudły, leciały z niego pióra, których później długo żałowała babka, ale trwał do końca zmuszając mnie do odwrotu z placu boju. Jeśli nawet cofał się parę swoich kroków – robił to z namysłem według ulubionej taktyki i z błyskawicznym rozeznaniem pola bitwy – to zaraz uderzał prosto w twarz i rozrywał ją szponami.

Ile to razy poszarpał na mnie koszulę, rozpruł spodnie i skrwawił ostrogami gębę, plecy, brzuch i nogi.

Raz nie poznała mnie Matka chociaż patrzyła długo i widziała mnie z daleka jak wlokłem się pokonany do domu.

Psy cię dopadły… – powiedziała dopiero po chwili widząc małego upiora w krwi, gnoju i błocie. I włożyła mnie całego, tak jak stałem, do wanny z chłodną wodą.

Kogut…

Po co tam chodzisz! Że go nie zabiją! Że mu łba nie utną – narzekała. – Nie chodź tam, chłopcze – prosiła. – Wydziobie ci oczy.

Zasłonię. Zawszę tak robię. Koszuli mi tylko żal – taka była ładna. Już jej nie ma.

Ojciec, jeśli był w domu – a najczęściej go nie było – patrzył na mnie z męskim współczuciem i zrozumieniem.

Musisz walczyć – mówił ostro. – Albo uciekać. Ucieczka też jest zwycięstwem – nie trzeba się jej wstydzić.

Wszystkie moje z nim tarcia były przegrane: wszystkie, prócz zwycięski, trudnych do zliczenia ucieczek.

Kogut w parę tygodni uporał się z dorastającym stadem przyszłych rywali nieśmiało jeszcze podchodzących do eleganckich, świeżo upierzonych młódek, pachnących ziołami i wiatrem południa.

Parę ataków Koguta – przypomina wtedy orła wiszącego w szkole obok portretu Bieruta – a zaledwie wrastający w męską siłę następca, żegna się niespodzianie ze lśniącymi piórami ogona, łeb ma cały w strzępach piór i skóry, zausznice rozdarte do czaszki, wisiory pod smutnym dziobem rozprute i dyndające jak krwawe kluchy.

Tak pokiereszowany, niewiele widzi spoza guzów, siniaków i strupów zaropiałymi oczami, bo chodzi jak pijany po podwórzu, uderzając we wszystkie przeszkody naturalne i sztuczne, żywe i martwe, odwieczne i przypadkowe.

Żal stwora… na pewno ma wstrząs mózgu – mówi babka i skraca mu cierpienia wraz z głową na wiekowym pieńku, przesiąkniętym do rdzenia juchą kogucich pokoleń.